środa, 9 kwietnia 2014

Anorektyczka część 1

Anorektyczka - Rozdział 1. Julia stała bardzo blisko lustra i kręciła głową. Była bardzo chuda. Za chuda. Była już prawie anoektyczką. Dziewczyna nie mogła tego znieść. A zostało 6h do melanżu u Tomka... Poszła do kuchni, zjadła 10 batoników. Ponownie spojrzała w lustro, ale nic sie nie zmieniło. Julia była załamana. Położyła sie na łóżku i zaczęła płakać. Została godzina do melanżu, trzeba było się na poważnie pzygotować. Julia nałożyła czaną sukienkę. Zrobiła makijaż. Julia była piękną dziewczyną. Miała długie blond włosy i brązowe oczy. Była wysoka i chuda, lecz miała duży biust w przeciwieństwie do większości anorektyczek. Ale jedna myśl nie dawała jej spokoju. Przecież ona tam nikogo nie zna... Oprócz Tomka, ale jego znała tylko z widzenia, więc trudno w ogóle mówić o znajomości. Jednak stwierdziła, że ten melanż może być świetny, bo będzie dużo osób. Pojechała na miejsce taksówką, większość gości już wtedy była. Tomek zaprosił ich do swojej willi, miał tam 2 baseny, kort tenisowy i inne rzeczy, których przeciętny człowiek nie ma. Nagle ktoś do niej podszedł i chwycił za ramię. - Cześć, jestem Mateusz. Jestem przyjacielem Tomka i mam cię zaprowadzić do miejsca gdzie są już prawie wszyscy. - Hej, jestem Julia. Okej, prowadź. Mateusz poprowadził ich do domu i wjechali windą na 3 piętro. Poszli na lewo i ich oczom ukazał się ogromny basen i wielka scena do tańczenia. Julii ścisnęło się serce. Nie podobało jej się tu. Nie nawidziła tańczyć do tego ta duchota od ludzi już ją przygniatała. Minutę później Tomek wrzasnął: - Co chcecie robić ludzie ? Wszyscy zgodnie oprócz Julii odpowiedzieli : - Rozbierana butelka ! Tak, Julia miała rację. Już kompletnie jej się tu nie podobało. Dalej? = komentuj lub lajknij. Chcesz przeczytać następną część jakiegoś opowiadania ? Nie krępuj się, pisz w komentarzach.
Rozdział 12 Powoli się z ciemniało. Dojechanie zajęło mi około dziesięciu minut. Zdzwoniłam do drzwi. Lessy otworzyła je i pod nosem powiedziała. -Możesz wejść.-Nie mówiła głośno, aby nikt nie usłyszał że zostałam zaproszona. Przeszłam przez próg. -Thomas.-Zwróciła się do chłopaka, który stał obok niej. Dopiero po chwili zorientowałam się że to ten, którego zahipnotyzowałam dzisiaj u Angie. Podszedł do mnie i wziął mój płaszcz. Wszystko wydało mi się bardzo wystawne, a zarazem kameralne (O ile takie połączenie jest możliwe). Lessy w małej czarnej. Thomas w czarnych dżinsach, koszuli i marynarce. -Dziękuję.-Zwróciłam się do niego. -Wchodź dalej.-Wskazała ręką następne pomieszczenie. Wszyscy razem przeszliśmy dalej. Rozejrzałam się, wokoło ludzie, który na mój widok od razu zaczęli coś poszeptywać. Nie wszyscy, ale większość.-Zaraz wracam.-Powiedziała. Wyszła w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Zostałam sama z Thomas'em. -To twoja matka? -Zapytałam. -Yep. -Odpowiedział. -Nie mam nic złego na myśli. Nie spodziewałam się tego... -Cóż...Nie spodziewałem się że będziesz należeć do Rady. -Ach, więc wszystko wiesz?! – Tak jakby się ucieszyłam, bo to by sprawiało że zdobyłam kolejnego sojusznika. -Wiem tylko o tym że ta Rada istnieje. Nie zostałem wtajemniczony w resztę tematów.-Oznajmił z żalem.-Moja matka nie chce mnie w to mieszać. Zwłaszcza że nie mam jeszcze osiemnastu lat, a to całkowicie mnie wyklucza... -Nie mam jeszcze osiemnastu lat...-Stwierdziłam. W głowie powiedziałam sobie: 'I nigdy nie będę miała'. -Nie mam pojęcia o co w tym chodzi. Moja rola kończy się wtedy gdy Rada zamyka się w jednym z pokoi. Szczerze mówiąc, to Ci nie zazdroszczę. Zbyt dużo ludzi, którzy uważają się za najważniejszych i wszechwiedzących. Szlachta, po prostu! Nie mówię że nie są ważni, ale zdecydowanie się przeliczają. -Nie znam tych ludzi. Jedyne co, to Panią Burmistrz, ale tylko z widzenia. -Większość rodzin po prostu należy do rodów założycieli, co automatycznie czyni ich członkami. Reszta to osoby, które mają jakieś znaczenie, bądź wpływy.-Wyjaśnił mi. -Mam mówić normalnie, czy tworzyć długie i składające się z wielu słów zdania? -Pół na pół. Zaimponuj im sztuką konwersacji, znajomością danego tematu...-Zaproponował. -Okey, okey. Rozumiem. Ludzie, którzy przybrali status Szlachty, myśląc że nazwisko wystarczy. Zapomnieli jednak, że to tak naprawdę nie wystarcza. Inteligencja też się przydaje. -Nie boisz się otwarcie mówić jak jest. Uważaj bo to może cię zgubić. -Okeyy...-Wyszeptałam. Zamilkliśmy oboje. -Ęę... Mogę cię o coś zapytać? -Zaczął nieśmiało. -Słucham cię. -Czy twoi... Czy twoi rodzice... Czy oni...-Nie wiedział jak się o to zapytać. -Czy oni żyją? -Powiedziałam za niego.-Nie... Umarli kiedy miałam 14 lat. Zaatakowało ich dzikie zwierzę. Byliśmy w domku w lesie... Oni umarli, ja przeżyłam. Od tego czasu pieprzę tą całą nudną rzeczywistość. Nie zastanawiam się kim będę w przyszłości. Nie martwię się i nie ponoszę konsekwencji moich czynów. Przez ten czas kręciłam się tu i tam. Poznawałam nowe języki... -Sama? -Zapytał. -Poznałam wielu ludzi, ale z nikim nie przystawałam na dłużej. Bawię się ludźmi, a zwłaszcza tymi, którzy się we mnie dużą. Wykorzystuję ich, a potem odchodzę. Dużo imprezowałam... Żyłam i żyję beztrosko. -A szkoła? -Okazała się całkowicie nie przydatna. Wiedzę zdobywałam samodzielnie.-Zmyślałam jak nie wiem. Już miałam kłopot z tym, czy te kłamstwa są odpowiednie. -Takie jakby nauczanie domowe? -Coś w tym stylu...-Mówiąc to, przypomniałam sobie moje nauczanie domowe, kiedy jeszcze byłam człowiekiem. -To o wiele ciekawsze od mojego nudnego życia na takiego typu przyjęciach. -Za bardzo Wystawnie. Taka powaga jakby koś umarł, albo jakby był tu ktoś kto na to zasługuje.-Skomentowałam otwarcie. -Ależ ja Ci zazdroszczę takiego beztroskiego życia! Dziwi mnie jednak, że nikt nie upomniał się o pozbawioną rodziców, czternastolatkę. Ale gdybym cię o to pytał, to byłaby upierdliwość i pewnie tego nie lubisz. -Skąd wiedziałeś?! -Zaskoczył mnie. -Takie przeczucie. To trochę tak jak ludzie pytają się mnie o takie przyjęcia. Dopytują się o wszystko, a mnie drażni sama obecność tutaj. Chodzi mi głównie o to, że zamyka mi się drzwi przed nosem. Jedyna rzecz, jakiej należy się chwila zainteresowania, to co dzieje się za tymi drzwiami, a ja nie mam tam wstępu. -Dlaczego tak Ci zależy aby wiedzieć co tam się dzieje? Znanie prawdy ma swoje minusy. Musiałbyś cały czas strzec tajemnicy o temacie takich spotkań... -Muszę strzec tajemnicy, że te spotkania za zamkniętymi drzwiami w ogóle istnieją. -Może nawet nie chciałbyś znać prawdy! -Może i masz racje, ale ciekawość jest silniejsza.-Stwierdził. -Pragniemy tego co zakazane i tajemnicze. -Coś w tym jest! -Przyznał mi rację. Nie licz na to, że zdam Ci relacje. Prawda w rękach niektórych osób może być niebezpieczna. -W twoich rękach będzie ona bezpieczna? -Już jest. Mnie nie da się przekupić. -Jesteś pewna? -Powiedział trochę uwodząco. Jakby się do mnie zbliżył. -Tak.-Nie ulegałam jego urokom. Thomas poprawił się i znów wrócił do bezpiecznego dystansu. Po chwili podszedł do nas mężczyzna w średnim wieku. -Och, młodzież! Przyszłość naszego pięknego miasta! -Był bardzo radosny i trochę jakby podekscytowany. -Difrie. -Zwrócił się do mnie Thomas.-Przedstawiam Ci Pana Williama Knox'a. Jest głównym inwestorem oraz sponsorem naszego miasta. -Miło mi Pana poznać-Podałam mu dłoń. On delikatnie ją pocałował. -Inwestuj w to, w co warto inwestować, sponsoruję tylko to co tego warte.-Oznajmił. Uśmiechnęłam się. -Henry Knox był pańskim krewnym? -Zapytałam. -Owszem. To on budował to miasto i chronił je, gdy była taka potrzeba. Dziwi mnie, że go kojarzysz. Nie był zbytnio wychwalany. -Czasy renesansu nie są mi obce. Lubię historię. Zwłaszcza takich małych miasteczek jak to! O dziwo, mają one bardzo długie i fascynujące historie, wiele legend... -Główny temat zainteresowań? -Zjawiska nadprzyrodzone, parapsychologia...-Nie wiedziałam czy mówienie o tym to dobry pomysł, ale pomyślałam że gdy zacznę mówić o jakichś zdarzeniach z tamtych lat, to już będę miała jakieś usprawiedliwienie dlaczego tyle wiem. -Odważny rozdział. Rozumiem, że źródłem wiedzy nie była Wikipedia? -Skądże! -Zaprzeczyłam.-Same książki, pamiętniki i artykuły z gazet. Teraz gdy już tu jestem , będę miała o wiele więcej. Wiele książek zachowało się w posiadłości Rose'ów... -Budynek jak na taki stary, dobrze się trzyma. Bardzo duży, ale to nic dziwnego. Pani rodzina nie należała do biedaków. To była ich największa posiadłość, ale trochę mniejszych, mieli jeszcze bardzo dużo w różnych częściach świata. -Większość z nich jeszcze bardzo dobrze się trzyma. Ostatnimi czasami udało mi się większość z nich zobaczyć. W końcu wszystkie należą do mnie! -Musi się pani czuć samotna. Żadnej rodziny... W takim pałacu... W dodatku nowe miasto i nowi ludzie... -Tylko nie 'Pani'! Czuję się wtedy jakbym miała osiemdziesiąt lat, a przecież mam tylko siedemnaście! -Nie chciałam aby mówiono mi na 'Pani'. To było trochę dziwne...-Ale wracając do tematu. Nie czuję się samotna. Ostatnio odwiedziła mnie moja przyjaciółka, którą poznałam w Nowym Orleanie... Zaczynam zawierać jakieś nowe znajomości... Mam chłopaka... -Paul Grent? -Zapytał. -David Rockwood. -Paul ani przez moment nie był moim chłopakiem. Ja się nim tylko bawiłam, a wszystkim wydało się że jesteśmy razem. -Ach, przepraszam! Ludzie tacy jak ja mają niedzisiejsze informacje. -Nie realne informacje.-Poprawiłam go. Chyba już miałam ochotę aby sobie poszedł, albo chociaż zakończył ten temat i nie rozwijał go. Wybawienie przyszło natychmiast. -Panie Knox, Difrie .-Powiedziała Lessy, zapraszając nas do innego pomieszczenia. Thomas został. Przeszliśmy za Lessy. Drzwi się zamknęły, a ja zostałam w pomieszczeniu z osiemnastoma osobami które wiedzą o istnieniu wampirów i bez wątpienia podejrzewają mnie o to, że jestem jedną z nich, wampirem. Mieli całkowitą rację, ale nie mogłam dopuścić do tego aby ich podejrzenia się potwierdziły. Za wszelką cenę musiałam je rozwiać. Wszyscy weszli do sali. Drzwi zamknęły się zostawiając Thomas'a po drugiej stronie. Na wstępie każdy dostał lampkę z jakimś alkoholem. Nie trudno było zgadnąć jaki jest cel podania tego napoju. Aby nie wzbudzać dalszych podejrzeń napiłam się z kieliszka. Momentalnie poczułam jak moje wnętrzności płoną żywym ogniem. Ból rozrywał mnie od środka, a nie mogłam nawet drgnąć. Musiałam zachowywać się całkowicie normalnie. Gdyby na mojej twarzy po wypiciu tego cudownego, werbenowego eliksiru, pojawiłby się jakikolwiek grymas związany z bólem, byłabym ugotowana. Stanęłam nienagannie prosto i spojrzałam przed siebie. -Witam wszystkich.-Oznajmiła Pani Burmistrz stając na środku sali.-Na początek pragnę powitać nowego członka rady, Difrie Rose. -Spojrzenia wszystkich skierowały się na mnie. Skinęłam się lekko.-Mam nadzieję że będzie służyła naszemu miastu jak najlepiej. Następna sprawa, czyli chyba główny powód spotkania. Mieliśmy kolejny atak. Tym razem osoba przeżyła, nie ma żadnych śladów, że to wampir. Liczne siniaki, wstrząśnienie mózgu, uszkodzenia karku... To wydaje się być bardzo dziwne. Teraz sprawcą może być dosłownie każdy. -Gdzie i kiedy to się stało? -Zapytał jakiś mężczyzna. -Około 12-13 w domu państwa Hampston. W domu były też inne osoby. Będę one przesłuchiwane. Wiadomo mi że Panna Rose była tam wtedy. Może więc ona coś więcej powie? -Znowu wszyscy spojrzeli się na mnie. -Trudno mi cokolwiek powiedzieć, gdyż wyszłam jakiś czas wcześniej. Angie była bardzo wczorajsza, nie wyglądała najlepiej. Jeśli miałbym coś sugerować, to zaproponowałabym wersję że Angie po prostu niefortunnie upadła. Nie wydaje mi się aby ktokolwiek z przebywających osób mógł to zrobić. Wszyscy byliśmy wczorajsi. Sprzątaliśmy po imprezie. Te osoby które tam były, spędziły tam również całą noc. Patrząc logicznie, to gdyby któraś z osób chciała coś takiego zrobić, zrobiłaby to wtedy gdy wszyscy spali jak zabici...-Myślę że dobrze się wybroniłam. Chyba nikt nie miał na razie do mnie żadnych podejrzeń. -Trudno by się nie zgodzić z Difrie. To wydaje się być logicznym obraniem sprawy. Musimy się liczyć z osobami z zewnątrz. -Jeśli miałby to być wampir, to przecież nie przepuściłby okazji wyssania z kogoś krwi. To inteligentne stworzenia, ale pragną tylko jednego, krwi! -Odezwała się Lessy. -Czyli wampiry teoretycznie można by wykluczyć, a to przybliża nas do teorii Difrie, o tym, że Angie Hampston niefortunnie upadła. Oczywiście ważne będą zeznania będących tam osób, oraz samej Angie Hampston. Jakieś sugestie, pytania? -Rozejrzała się po sali, szukając jakiejś podniesionej ręki. -Ja mam, jedno pytanie.-Z 'tłumu' wyłonił się mężczyzna. Miał może 35 lat.-Jak sama mówiłaś, -Zwracał się bezpośrednio do mnie.-wyszłaś jakiś czas przed zdarzeniem. Moje pytanie jest więc następujące: Dlaczego? -Nie każdy nasz czyn musi mieć uzasadnienie. Po prostu sobie poszłam. Po rozmowie z James'em, poszłam sobie i taka była moja rola w tym zdarzeniu. Nic nie słyszałam, nic nie widziałam.-Oznajmiłam. Oczywiście kłamałam. Wiedziałam wszystko na temat tego zdarzenia, ale przecież nie mogłam tego powiedzieć. -Tak po prostu? Trochę dziwny zbieg okoliczności. Ty wychodzisz, a ją ktoś atakuje...-Uwzięcie chciał znaleźć tam moją winę. -Ale dlaczego zakłada Pan tylko tą wersję wydarzeń? Poza tym, mam wrażenie jakby to mnie o to podejrzewano, co jest absurdalne! Jestem tu od niedawna i nawet nie znam dobrze tej dziewczyny! Jakie miałabym więc podstawy to zrobienia tego?! -Emocje mi rosły, ale starałam się opanować. -Mogłybyście się o coś pokłócić... Może chodziło o chłopaka? ....-Sugerował najgłupsze, a zarazem najbardziej prawdopodobne motywy. -Ma mnie Pan za taką prostaczkę? Uważa Pan, że mogłabym prawie zabić jakąś dziewczynę poprzez zazdrość?! Bardzo przepraszam, ale to już nawet nie jest śmieszne! -Ja po prostu staram się obrać wszystkie wersje wydarzeń.-Oznajmił. -Szczególnie na te w których to ja jestem winna. To trochę uraźliwe! -Lekarz powiedział, że osoba o tak drobnej budowie jak Difrie nie mogłaby tego zrobić.-Lessy przerwała naszą niesympatyczną wymianę zdań. -Dobrze.-Powiedziała Pani Burmistrz, chcąc zakończyć ten temat.-Musimy czekać na jakieś zeznania i na wszelki wypadek podać wszystkim, którzy tam byli werbenę. -Następna sprawa to nadal nie dająca żadnych oznak życia Miranda Monde. Od paru dniu, ślad po niej zaginął. Nie mamy tutaj żadnego punktu zaczepienia. Gdyby to był wampir, prawdopodobnie już znaleźlibyśmy ciało, ale nie można wykluczać że to nie on. Staramy się ustalić gdzie dokładnie się to stało, przeglądamy monitoring, próbujemy znaleźć jej telefon... Jeśli to będzie kolejny wampir to nie będzie za ciekawie. Będziemy musieli wrócić do werbeny we wszystkich domach. Nie możemy pozwolić sobie na coś takiego. Nasze miasto nie może dłużej być nękane przez te potwory. Zabijają naszych bliskich, dzieci, znajomych... Ile jeszcze mamy się na to godzić?! Musimy zadbać o bezpieczeństwo naszych bliskich. -Jeśli zamieścimy werbenę w wodzie, One się zorientują. Znów zaatakują! Nie wiemy nawet ile ich jest! -Odezwała się Lessy. Robiła tak jak się umawiałyśmy, nie pozwoli abym miała żyć w niewygodzie. -A więc co sugerujecie? -Zapytała. -To chyba oczywiste. Kiedy w szkole organizowana jest jakaś impreza, bal? -Zapytałam niewinnie. -W przyszłym tygodniu, lata 20.-Poinformowała mnie Pani Burmistrz. -Nie trudno będzie zamknąć szkołę bez możliwości wyjścia i włączyć zraszacze... -Woda z werbeną poleci na wszystkie przebywające tam osoby. -Dokładnie. Będzie trzeba obstawić wszystkie wejścia, aby nikt nie mógł wejść.-Dalej obmyślałam plan. Teraz sama musiałam pomyśleć jak stamtąd ucieknę... -Wspaniały pomysł. Zbierzemy kogo trzeba, dodamy werbenę do wody... A więc można powiedzieć, że to by było na tyle.-Powiedziała Burmistrz. Telefon zaczął wibrować w mojej torebce. Nie zwracając uwagę na okoliczność. Wyjęłam go i odeszłam w kąt sali. -Uciekaj! -Wrzasnął krótko David. Nie potrzebowałam nic więcej. Z telefonem przy uchu wybiegłam z sali. Skierowałam się do drzwi. W progu zatrzymał mnie Thomas. -Co się stało? Dlaczego już idziesz? -Zapytał. Złapał mnie za rękę i chciał jeszcze na chwilę zatrzymać. -Muszę już iść.-Oznajmiłam. Próbowałam zabrać rękę, ale jego uścisk z każdą chwilą coraz bardziej się zaciskał. -Dlaczego? Co się stało?! -Powtarzał. Nie wiem czy po prostu zależało mu, aby mnie przetrzymać, czy naprawdę był zaniepokojony. -Nie pytaj.-Odpowiedziałam. Wyrwałam się od niego i podbiegłam do samochodu, w którym czekał na mnie David. Wsiadłam i odjechaliśmy. Nie wiedziałam co się dzieje, dlaczego miałam stamtąd uciekać.-Co się dzieje?! -Zapytałam. -Chcieli się upewnić czy jesteś człowiekiem. Mieli spowodować jakiś wypadek... Nie wiem czy ty miałaś być jego uczestnikiem, czy chcieli zobaczyć twoją reakcję na krew... -Skąd to wiedziałeś? -Zadzwoniła do mnie Lessy Warige i powiedziała mi, abym Cię jak najszybciej stamtąd zabrał. -Dlaczego nie powiedziała tego mnie? Przecież tam byłam! -Nie mogłam tego zrozumieć. Po chwili doznałam oświecenia.-Chyba że... Nie chciała aby ktoś pomyślał że dowiedziałaś się o tym od niej. Telefon zadzwonił gdy ona stała na środku sali, więc nikt jej nie będzie podejrzewać o to że dała mi 'cynk'. -Nadal uważasz że jesteśmy tu bezpieczni? Że nie powinniśmy po prostu odejść? -Zapytał. -Byliśmy tu pierwsi. To NASZE rodziny budowały to miasto! To my pozwalamy tym ludziom jeszcze żyć! -Nie miałam zamiaru się poddać. Ludzie są słabi, nie boję się ich. Oni nie są w stanie mnie zastraszyć.-Mam się ich bać? Nie ma takiej opcji. To jest mój dom. Ludzie żyją tu tylko dlatego, że jeszcze ich nie zabiłam. -Bardzo silne przekonania.-Skomentował. -Jeszcze będą śpiewać tak jak im zagramy. Obiecuję Ci to.-W głowie roił mi się pewien plan, który tak naprawdę był banalny, a jego wykonanie proste jak skręcenie karku. Oparłam się miękko w fotelu i zaczęłam nieregularnie i szybko oddychać. -Ej, co jest? -Zapytał. Nie mógł oderwać dłoni od kierownicy i pomóc mi. -Pieprzone emocje. -Odpowiedziałam. Nadal szybko oddychałam. Jakbym z trudem łapała to powietrze, które nagle było mi bardzo potrzebne. -Spokojnie. To normalne, jesteś trochę spanikowana i zła. Spokojnie weź oddech, -Poinstruował mnie.-wyluzuj, pomyśl o czymś innym... Czymś przyjemnym. Nie możesz pozwolić na to, aby to co czujesz przejęło nad tobą kontrolę. Musisz nad tym panować. -Okey, jest okey. -Zapewniłam go. -Na pewno? -Zapytał. -Tak.- Zaczęłam znów normalnie oddychać, wyluzowałam się. Wszystko się uspokoiło. Dojechaliśmy do mojego domu. Wysiadłam z samochodu. Troskliwy David chciał pomóc mi iść, ale nic mi nie było. Sama doszłam do środka. Odrzuciłam torebkę na ziemię i poszłam do salonu na kanapę. David bacznie szedł obok mnie. Usiadł na fotelu i jeszcze raz upewnił się. -Na pewno już wszystko dobrze? -Nic mi nie jest. To znaczy, czuję i jestem wkurzona faktem, że Rada wymyśliła coś takiego, ale poza tym jest w porządku. -To dobrze. Dowiedziałaś się czegoś? -Przeszedł do innego tematu. -Nic specjalnego. Tyle że szukają Mirandy i że będziemy przesłuchiwani w sprawie Angie... -To nic czego byśmy nie oczekiwali. -Znów musiałeś mnie ratować. To musi być wkurzające. -To czysta przyjemność. Ty rozrabiasz i postępujesz impulsywnie, a ja to wszystko naprawiam. Zgrany z nas duet. -Zgrany w każdym calu? -To zależy...-David usiadł obok mnie. Położył swoją rękę na moich biodrze. Zbliżyliśmy się do siebie. Spojrzałam na niego całkiem niewinnie. -Pamiętasz jak po raz pierwszy spotkaliśmy się na przyjęciu rodzin założycieli. Byliśmy kimś, należeliśmy do elity. Byliśmy jak arystokraci... -Tęsknisz za tym? -Skądże! Teraz jestem królową. Mogę wszystko i uwierz mi, będę rządzić. -Rozumiem że masz już plan? -Yhym. -Pokiwałam śmiesznie głową. -Mogę liczyć że mnie wtajemniczysz? -Zero szans.-Odpowiedziałam. Dotknęłam ustami jego warg. David odwzajemnił pocałunek o wiele namiętniej. Usiadłam skrzyżnie. Położyłam rękę na karku David'a i mierzwiłam jego czarne włosy. -Miło...-Oznajmił. -Bardzo miło...-Byłam szczęśliwa. Czułam że go kocham, a to uczucie ogarniało cały mój umysł. Rozsadzało mi głowę, a mimo to nie chciałam aby to się skończyło.-Jak długo masz zamiar mnie kochać? -Zapytałam. Wiem że to dziwne pytanie, ale byłam chyba zakochana i nie myślałam racjonalnie. -Co to w ogóle za pytanie?! -Zdziwił się. -To pytanie dziewczyny, która zaczęła czuć i dzięki temu kocha siedzącego przed nią chłopaka. Zapomniałam wspomnieć, że ta dziewczyna jeszcze nigdy nie czuła takiego uczucia. Ona pawie w ogóle nic nie czuła! Dziewczyna liczy, że chłopak nie wystawi jej po dwóch tygodniach, jak zabawkę, bo to ona jest od bawienia się innymi.-Streściłam mu.-A więc, Jak długo masz zamiar mnie kochać? -Powtórzyłam pytanie. -Wiecznie. A gdy kołek przeszyje moje serce, będę kochać cię w piekle. -Ty w piekle? -To wydawało się nierealne. -Nie chcę o tym mówić... Gardzę osobą, którą JA byłem. Nie cierpię jej i nie chcę o niej wspominać.-Powiedział poważnie, lekko odwracając głowę w inną stronę. -Nie przesadzaj! Jesteś dobry! Co złego mógłbyś zrobić temu światu?! - Zbyt wiele. Już Ci mówiłem. -Nie powiedziałeś mi wszystkiego. Prawie niczego mi nie powiedziałeś! -Oburzyłam się. -Wiesz dlaczego nie dołączyłem do ciebie zaraz po przemianie? Dlaczego przez tyle lat nie odezwałem się słowem?! Nie dawałem żadnego znaku na swoje istnienie?! Bo nie byłem tym samym David'em co wtedy. Byłem potworem, obrzydliwą bestią! Nie radziłem sobie z tym kim, a raczej czym, się stałem.-Wyżalił się. Teraz, gdy o tym mówił, o wiele bardziej to przeżywał.-Oni byli niewinni... Niewinni, bezbronni... Nawet ich nie znałem! Nie zasłużyli na taką śmierć! To byli zwykli ludzie. Mieli dom i rodzinę, a ja ich zabiłem! -Zamilknął na chwilę.-Dla ciebie to ani trochę nie jest złe. Nie widzisz nic dziwnego, ani okrutnego w tych czynach.-Popatrzał na mnie. -W twoich czynach nie ma nic złego. Nie chciałeś tego i szczerze tego żałujesz. To właśnie sprawia, że ty, to ty, a ja to ja. Ja niczego nie żałuję. Przy zabiciu każdej kolejnej osoby, uważam że tak powinno być. Wiesz dlaczego nie trafisz do piekła?! -Zapytałam go. Byłam dość stanowcza. Teraz to ja musiałam mu przemówić do rozumu.-Bo żałujesz. To twoja największa wartość. Mimo, że uważam ją za słabość, to w tobie ją cenię. -Nie pytaj mnie o to kim byłem, bo nawet myślenie o tym doprowadza mnie do skrajnej nienawiści do samego siebie. -Dobrze. A więc... Na czym to myśmy skończyli? -Zmieniłam swój ton. Byłam o wiele łagodniejsza.-To chyba szło jakoś tak.-Pocałowałam Davida. -A nie jakoś tak? -Zapytał. Pocałował mnie o wiele mocniej. Przejechał ręką po moich biodrach, plecach i karku. -No nieźle, nieźle.-Skomentowałam śmiejąc się. Zmieniliśmy pozycję. David oparł się o oparcie kanapy, a ja usiadłam skrzyżnie na jego kolanach, przodem do niego. -Hmm... Co by powiedzieli nasi rodzice w 68?! -Stalibyśmy się największą hańbą naszych rodzin. Jakże haniebnie zachowała się Panna Rose. Ma tylko siedemnaście lat! Jak mogła się tak zachować?! Rośnie z niej panienka lekkich obyczajów! -Udał głosy jakichś ludzi. Takie stwierdzenia w tamtych czasach byłyby jak najbardziej stosowane. "Niewyobrażalne aby siedemnastolatka całowała obcego chłopaka. W dodatku córka Państwa Rose'ów?! Z tak bogatej i słynnej rodziny?! Jak mogła się tak zachować?! Toż to najprawdziwszy skandal." To byłoby niedopuszczalne. -Czyżbyśmy byli pierwszymi, którzy nie żyli zgodnie z panującymi w tamtych czasach zasadami? -Nic niezwykłego. -Od zawsze miałaś zasady daleko za sobą. Nawet jako człowiek. -Pieprzę zasady, żyję według własnych reguł. -Przedstawisz mi je? -Poprosił. To by mi bardzo ułatwiło życie. -To by było zbyt proste! Sam musisz je poznać. -Reguła pierwsza: Ludzkie życie nie ma wartości. Reguła druga: Nie ułatwiaj ludziom życia. Reguła trzecia: Bądź zawsze piękna. Reguła czwarta: Rób co chcesz i nie myśl o konsekwencjach. Reguła piąta: Jeśli kochasz, to naprawdę. Reguła szósta: Miej w dupie resztę świata. Reguła siódma: Żyj pełnią życia i nie martw się o śmierć. -Niezły początek! -W sumie to nie zdziwiła mnie jego wiedza na temat moich zasad. Większość z nich doskonale znał i zapewne ponad połowy nie popierał. -Dziękuję. Staram się jak mogę.-Odparł zadowolony z siebie. -Mimo to, do całkowitego poznania mnie, jeszcze daleka droga. Oczywiście, próbuj dalej. -Jeśli to próbowanie ma być tak przyjemne jak dotychczas, to bardzo chętnie.-Uśmiechnął się. -Jutro do szkoły? -Zapytałam po chwili, zmieniając temat. -Idziesz? -Pytanie na pytanie. -Nie wiem. A ma to jakikolwiek sens? Tam jest tylu ludzi, tyle osób które mogły by się do mnie odezwać i mnie zdenerwować, tyle nienawistnych i kłamliwych osób w jednym miejscu. To trochę przytłaczające.-Oznajmiłam z udawanym smutkiem. -Mało pozytywne przedstawienie sprawy. Nie mogę się z tobą nie zgodzić, ale właśnie o to chodzi. Próbowałabyś nad sobą zapanować... Miałabyś kontakt z normalnymi ludźmi! -Dał duży nacisk na 'normalnymi'. -Miałam dowiedzieć się kim jest Michael. -To zawsze można robić po szkole.-Chyba zależało mu na tym, abym jednak tam poszła. Jednakże ja byłam temu przeciwna i nie chciałam robić kolejnej rzeczy, która ma sprawić, że będę lepsza. -Rozważę tą propozycję, ale nie rób sobie nadziei.-Podsumowałam. -Dobrze.-Wyszeptał. Dłonią dotknął mojego podbródka. Podniósł mi głowę i znów mnie pocałował.-Niezależnie od tego co zadecydujesz, pamiętaj, że będę starał się Ci pomóc-to zabrzmiało jak kolejna obietnica. -Może uda mi się dotrzeć do listy aktualnych mieszkańców miasta. Jeśli poznam nazwisko, będzie mi o wiele łatwiej szukać w jakichś archiwach. Myślę, że zacznę od 86. Wiem że wtedy już żył. Można poszukać w policyjnych kartotekach, zawsze jest szansa, że będą go mieli jako jakiegoś podejrzanego, czy coś. Ja naprawdę chcę go znaleźć. Albo go, albo chociaż jakieś informacje o nim. -Wiem i popieram Cię. Może mieć duże znaczenie do tego co się z tobą ostatnio działo. -Muszę się dowiedzieć o co chodzi. Ostatnim razem chciałam Cię zjeść! Myślałam o twojej krwi, o tym jak wypijam ją z twojej szyi... To nie jest normalne! -Jak mogłam od tak mieć potworną ochotę na wampirzą krew?! -Mogłam ci skrzywdzić! -Nie mam pojęcia dlaczego tak się stało, ale nie przejmuj się w tym wszystkim mną. Nie mógłbym od tego umrzeć, nic by mi się nie stało.-Próbował znaleźć tam choć odrobinę czegoś pozytywnego. -Nie udawaj że Cię to nie przeraża. Jestem dziwna, nienormalna. -Nie udaję. Mnie to przeraża, ale nie mam zamiaru się poddać i Cię zostawić. Twój problem, jest moim problemem. Idziemy przez to razem, ok? -Ok.-Uśmiechnęłam się dla niego. Chciałam aby zobaczył, że mam się lepiej, co było nieprawdą. -Nie rób tego.-Powiedział. Nie wiedziałam o co mu chodzi. -Ale czego?! -Zapytałam. -Nie uśmiechaj się, aby pokazać mi, że jest Ci lepiej.-Jakby czytał w moich myślach! Westchnęłam ciężko. Głupio się z tym czułam. -Przepraszam. Ja po prostu chcę aby było w miarę okey. -Będzie okey kiedy ty będziesz mogła stwierdzić to z czystym sumieniem. -Stwierdzam z czystym sumieniem że mam się dobrze, a przynajmniej znacznie lepiej. Sam musisz przyznać że jest coraz lepiej! Nie próbuję wyrządzić sobie krzywdy, nie mam jakichś 'napadów depresyjnych', dawno nikogo nie zabiłam. -No wiesz. Praktycznie zabiłaś dziś Angie i szczerze na to liczyłaś. To trochę inna sytuacja. No ale ostatecznie wszyscy żyją, a ty masz się w miarę dobrze.-Przyznał mi rację. -Sam widzisz! Masz to czego chciałeś, jestem 'lepsza'. Mimo to, nadal uważam, że wersja mnie, która miała częściowo wyciszone uczucia i nie miała nad głową mentora, który w kółko zabraniał jej tego co robi od zawsze, jest o wiele lepsza. -Ok, skoro mnie nie lubisz to mogę sobie pójść.-Zaśmiał się cicho. Już miał mnie odsuwać na bok i wstawać. Wiem, że to nie było naprawdę, bo przecież by nie mógł się obrazić o takie gówno. -Nie, skądże! Wolę gdy jesteś tylko i wyłącznie moim chłopakiem, a zamiast wisieć mi nad głową, całujesz mnie... - No sam nie wiem... Wisieć nad głową czy całować... Trudny wybór.-Zaśmiał się. Pocałowałam go, co David bardzo odwzajemnił. -Wystarczająco przekonywujące? -Zapytałam. -W sam raz.-Odpowiedział krótko. -Zostaniesz? -Przyzwyczaiłam się do spania tuż obok niego. -Chciałbym, ale jak już mówiłem, mam jutro szkołę. Wiem, że to nie do końca twoja bajka, ale ja mam zamiar tam iść. -To kompletnie nie moja bajka. Próbowałam, ale to mi jakoś kiepsko szło. -Masz zamiar jeszcze kiedykolwiek tam iść? -Zapytał. Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Nie zastanawiałam się nad tym. -Raczej nie. Będę trzymała się w pobliżu tych ludzi, ale nie będę chodzić do szkoły.-Powiedziałam po chwili myślenia. -Będziesz z nimi, ale tak naprawdę obok nich. Ciekawy pomysł. W twoim przypadku najlepszy.-Stwierdził. -Wiem. Nie nadaję się do całkowicie normalnego życia. Czasami, może to spraktykuje, ale tylko czasami. -Nie będę się sprzeciwiać. Ważne, że przy tym wszystkim nadal czujesz.-Teraz mówił o wiele korzystniej dla mnie. Nie sprzeciwiał się. Jego jedynym warunkiem było to, że będę nadal czuć! -Dobra, ja na serio już muszę iść.-Wstał i skierował się do drzwi. -Obiecuję że do twojego powrotu nikogo nie zabiję.-Oznajmiłam. David pocałował mnie na pożegnanie, ubrał czarny płaszczy i wyszedł. Przeszłam do ogrodu, w którym przebywała Miranda. Siedziała, otulona kocem na drewnianej huśtawce. Podeszłam do niej i usiadłam obok. Zbliżyłam się, aby zmieścić się pod kocem. Podciągnęłam nogi do góry. -I jak Ci leci? -Zapytałam. -A jak ma lecieć? Siedzę tu cały dzień i opróżniam twoją lodówkę w piwnicy. -No to lekko masz. Nie musisz się o nic martwić, nikt Cię tu nie wkurza. Nawet nie wiesz, że uznano Cię za zaginioną. -Powinnam wrócić. Choć na chwilę, powiedzieć ,że wszystko ze mną okej. Przecież nie będę tu siedziała przez całe życie. -Nie wiem co mam Ci powiedzieć. Słusznie, powinnaś powiedzieć komuś, że wszystko jest dobrze, ale to i tak nie wystarczy. Musisz wrócić. -A jeśli zrobię komuś krzywdę? -Zapytała. Rozmawiałyśmy bardzo cicho i spokojnie, jakbyśmy się znały od dawna. -Mam mówić szczerze? Nie obchodzi mnie ile osób zabijesz i kto to będzie. Liczy się to, aby nikt się nie dowiedział, że to ty. Zamaskuj ślady, zahipnotyzuj... Jest wiele możliwości. Nie trzeba od razu zabijać. Wystarczy umiejętne posługiwanie się tym co teraz potrafisz. Jesteś szybka, silna i możesz ich hipnotyzować. -A co z werbeną? -Zapytała. -Jeśli ktoś będzie miał ją we krwi, będziesz musiała go zabić. Po napiciu się takiej krwi, automatycznie padniesz na ziemię z bólu. Za wszelką cenę będziesz musiała wstać i zabić tą osobę. -Ja nie chcę nikogo zabić. Nie potrafiłabym...-Zasmuciła się. Była całkowicie inna ode mnie. -Będziesz musiała. Nie możemy pozwolić sobie na zdradzenie tego kim jesteśmy. Życie nauczyło mnie bardzo dużo. Między innymi nauczyło mnie tego, że czasami, niektórzy po prostu muszą umrzeć. To po części dla ich dobra. Nie żałuję żadnej zabitej przeze mnie osoby, bo gdyby tak było, byłabym sprzeczna z samą sobą. Jeśli coś robiłam, to ewidentnie taka była moja decyzja. -To ty jesteś tą dziewczyną! Masz 150 lat, tak? To ty zabiłaś całą swoją rodzinę. -Tak. Nie wyobrażam sobie, że moi rodzice mieliby żyć z faktem, że ich córka jest tym czego się tak brzydzą, przed czym chronili to miasto i przed czym tak ją bronili. Oni musieli umrzeć, tak musiało być. Potem jako za punkt honoru, obrałam sobie zabicie całego rodu Rose'ów. Zostałam jedyna. Nie żałuję tego co zrobiłam i tego kim jestem. Ludzkie życie nie ma dla mnie żadnej wartości. -Nie pochwalę Cię za to, bo mnie to przeraża, ale podziwiam twoją determinację i dokonanie tego, czego chciałaś. Jesteś jednocześnie zła i dobra. -Nie jestem dobra. Jestem dbającą tylko o siebie, bawiącą się innymi, nie myślącą o nich, zabijającą niewinnych ludzi suką. Wiem to i nie mam nic przeciwko temu. Taka jestem i nigdy tego nie zmienię. -Człowiek to coś bardzo skomplikowanego. Teoretycznie żyje, wie co się dzieje na świecie i w kosmosie, a nie dostrzega tego co tak naprawdę dzieje się przed jego nosem. -Ja też nie mam łatwo. Wiele się ode mnie oczekuje, dużo ludzi cały czas skupia swoją uwagę na mnie. W dodatku parę naście wpływowych i znaczących tutaj ludzi chciałoby wsadzić mi werbenę do gardła i dowiedzieć się czy jestem wampirem. -Niezbyt kolorowo. -No niezbyt.-Poparłam ją smutna. Zamilkłyśmy na chwilę. -Zastanawiałaś się kiedyś nad tym co będziesz robić za pięć, dziesięć lat? -Zapytała. -Ludzie nie myślą o takich rzeczach, ponieważ nie wiedzą czy przeżyją tyle. My wiemy, że przeżyjemy, a i tak się nad tym nie zastanawiamy. Mogę chcieć określić jakie są moje aktualne cele i co zamierzam zrobić, ale nie wybiega to tak daleko. -Jakie są twoje cele? -Nie obawiała się tego, że będzie trochę wścibska. Nawiązałyśmy jakąś dziwną więź, dobrze było nam razem. -Mam zamiar dowiedzieć się kim jest Michael i czy coś mnie z nim łączy. Wiem tylko tyle, że jest wampirem. Przypuszczam że jest teraz w mieście i był tutaj w 1868. -Chciałabyś sprawdzić listę mieszkańców w tamtych i dzisiejszych latach, poszperać w archiwach wydarzeń? -Zapytała. Dziwnie się uśmiechała. Była z siebie zadowolona.-Mogę Ci to załatwić.-Oznajmiła ucieszona. -Świetnie! Możemy pogadać o tym jutro? -Nie miałam ochoty mówić o czymś ważnym. Wolałam spokojnie pogawędzić sobie z Mirandą. -Dobrze.-Przytaknęła. Oparłam głowę o jej ramię. -Opowiesz mi coś o sobie? -Zapytałam. -Nie jestem zbytnio ciekawą osobą. Pół roku temu moi rodzice zginęli. Przepłakałam 75 nocy. Zamknęłam się na otaczający mnie świat. Mam starszego o cztery lata brata. To on przejął opiekę nade mną. Usilnie próbuje mi pokazać, że powinnam zapomnieć i iść dalej... Niedawno wróciłam do rzeczywistości, do szkoły. Wszystko działo się jak gdyby nigdy, nic. A potem pojawiłaś się ty, no i resztę już znasz. -Nie chcesz tak żyć? -Zapytałam. -Nie uwielbiałam swojego dotychczasowego życia, ale nie było ono złe. Dopiero zaczęłam rozmyślać nad tym kim chcę być w przyszłości.-W jej oczach pojawiły się łzy.-Miałam zamiar dorosnąć, mieć męża i dzieci, zestarzeć się i umrzeć. Tak widziałam swoje życie. A teraz?! Teraz wszystko się zmieniło nigdy nie dorosnę i nie zestarzeję się. Nie wiem co mam czuć! W ostateczności bałam się śmierci, ale byłam na nią gotowa i świadoma, że za 50 lat ona nadejdzie. Nie umiem określić tego co czuję. Jestem potworem, a w mojej naturze leży zabijanie niewinnych ludzi! -Rozkleiła się, zaczęła płakać.-A jeśli kogoś zabiję?! Nie chcę tego! Nie chcę ranić niewinnych ludzi! -To wszystko ją przerosło. Podniosłam głowę i powiedziałam. -Hej! Nie mów tak. Jesteś dobra, nikogo nie zabijesz.-Pocieszałam ją spokojnie.-A jeśli już, to biorę to na siebie. To ja Cię przemieniłam, to moja wina. -Ja nie chcę nikomu zrobić krzywdy! -I nie zrobisz? Pomogę Ci. Nauczysz się pokonywać pragnienie i chęć zabijania. Dasz radę. Chcesz tego.-Przekonywałam ją. Po chwili, Miranda spojrzała na mnie zza załzawionych oczu. -Obiecujesz? -Pisnęła. -Obiecuję.-Powiedziałam pewnie. Złapałam ją za dłoń, aby czuła, że jestem z nią. -Zimno mi.-Oznajmiła. Mimo, że łzy spływały po jej policzkach, próbowała się śmiać. -Idź spać.-Zasugerowałam. -Nie chcę spać sama.-Wyznała otwarcie. Po części ją rozumiałam. Była przerażona tym co się z nią teraz dzieje. -Nie musisz. -Oznajmiłam. Poszłyśmy na górę, przebrałyśmy się i położyłyśmy spać. Nie mogłam odmówić jej spania ze mną, bo wiedziałam, że to wiele dla niej znaczy. Przytuliła się do mnie i zamknęła oczy. Zrobiłam to samo, zmrużyłam oczy i zasnęłam. Miałam ochotę zatrzymać czas. Móc pomyśleć w ciszy i samotności... Nie miałam nic do towarzystwa Mirandy, wręcz przeciwnie! Ale nie o to mi chodziło. Chciałabym spędzić jeden dzień, kompletnie sama, nie kontaktując się ze światem. Zamknąć oczy, wyobrazić sobie to, czego dotychczas nie mogłam zrobić.
Rozdział 11 Stałam przed Angie, oczekując jej reakcji. Obgadywanie i plotkowanie jest dla mnie najgorszym sposobem obrażania kogoś. Zamiast powiedzieć komuś coś w twarz, szepta do innych, a przy tobie się uśmiecha i udaje niewiniątko. To żałosne. Kiedyś musiałam z tego powodu wiele przecierpieć. Byłam słaba, ale teraz już tak nie jestem. To wszystko niszczyło mnie od środka. Kiedyś... Teraz nie biorę tego do siebie, ale denerwuje mnie to. -Podsłuchiwałaś ?!-Przeraziła się. -Nie muszę podsłuchiwać, aby słyszeć. Zapamiętaj sobie, ja słyszę wszystko.-Ostrzegłam ją. To zabrzmiało jak groźba. Angie nie odezwała się słowem. Nawet się nie ruszyła, może troszeczkę zbledła. Do kuchni weszło trzech chłopców i dwie dziewczyny, w tym James, uśmiechnięty patrzał tylko na mnie. Znieruchomiała wpatrywałam się w Angie. Miałam ochotę sprawić jej jakiś ból, ale wiedziałam że nie mogę sobie pozwolić, nawet na jakieś słowne dogryzienie jej. -Dzień dobry, księżniczko.-Zwrócił się do mnie. Dopiero po paru sekundach wyrwałam się z tego transu i uśmiechnęłam się w kierunku James'a. -Hej! -Odpowiedziałam. -Jak ty to robisz? -Zdumiał się. -Ale co?! -Nie miałam zielonego pojęcia o co mu chodzi. -Wczoraj nie byłaś w stanie dojść do łóżka, a dzisiaj stoisz tu jak gdyby nigdy, nic. Po prostu jakbyś nawet nie wiedziała co to jest alkohol! -Nie mógł wyjść z podziwu. Po każdym było widać pewne skutki wczorajszej imprezy, tylko nie po mnie, a byłam zapewne najbardziej pijana. -Talent. Alkohol to praktycznie jedyny, przyjmowany przeze mnie pokarm. -Pochwaliłam się, ale po chwili stwierdziłam że mogłam tego nie mówić. -Idź do AA. –Wrednie zasugerowała Angie. -A ty idź do programu " Na językach". -Odpowiedziałam jej.-Setki bzdur i plotek, szeptanych na ucho. To coś dla ciebie.-Również nie byłam zbyt sympatyczna. -Ok, do roboty! -David przerwał naszą wymianę dogryzek. -Ja z Davidem ogarnę parter.-Oznajmiła Angie, jakby myślała, że stanę się o to zazdrosna. Na ochotników do mnie stawiło się trzech innych chłopaków, włącznie z James'em. Angie widziała we mnie rywalkę. Chciała pokazać, że faceci będą interesować się nią, tak samo jak mną, a wszyscy wiedzą, że to niemożliwe. -Ok. To wy- David wskazał na mnie i trzech chłopaków-ogarniecie piętro. Ja z Angie parter, a dziewczyny ogródek.- Wskazał na pozostałe dwie dziewczyny. Każdy poszedł w swoją stronę. Nie moja wina że trzech chłopców było mną ewidentnie zainteresowanych. Aczkolwiek nie miałam nic przeciwko, ponieważ lubię być traktowana jak mała perełka, którą każdy dopieszcza. Grałam ostro, ale to też podobało się każdemu facetowi. Poszliśmy na piętro. Chłopcy wzięli się do roboty, a ja po prostu usiadłam sobie na łóżku, patrząc na nich. Nie mieli nic przeciwko temu. -O co poszło Ci z Angie ?- Zapytał James -Szeptała David'owi bujdy na mój temat.-Wyjaśniłam. Nie spodobało jej się to, że ja to usłyszałam. Biedactwo nie wie że ja słyszę wszystko. -Zachichotałam. James wiedział o co chodzi i co mam dokładnie na myśli. -Złość? -Zasugerował to co wtedy czułam. -Chęć sprawienia jej bólu, zdenerwowanie, śmiech i złość. -Aż tak źle? -Zapytał jeden z chłopaków. -Jestem bardzo emocjonalna i porywcza.-Oznajmiłam. -Interesujące. Thomas.-Obrócił się w moją stronę i przedstawił. -Ogólnie mówi się o mnie, że jestem interesująca. -I to jest prawda.-Zapewnił James.-Nie znam bardziej porywczej i emocjonalnej, (z temperamentem i charakterem) dziewczyny. -Ilość rzeczy, które o tobie usłyszałem, sprawiły, że chcę cię naprawdę poznać. Była dziewczyna Olly'ego, zamieszana w śmierć Ian'a, do której zarywał PAUL, a ona go odtrąciła! W dodatku piękna i z charakterem. - Skomplementował mnie. -Co jest tak ciekawego w tym że odtrąciłam Paula? -Nie rozumiałam dlaczego w Thomas'ie wzbudzało to taki podziw. -Paul jest chłopakiem w którym durzy się każda dziewczyna w tej szkole, i każda do niego zarywa. Sens w tym że on ma je wszystkie gdzieś i tylko niektóre traktuje jak przyjaciółki. Jesteś pierwszą dziewczyną w której Paul naprawdę się zakochał, bez żartów, a ty jak po prostu dałaś mu kopa.-Streścił James. -Najpierw brutalnie zamieszałam mu w głowie, zakręciłam nim i pokazałam mu swoje prawdziwe oblicze. Ale nie zostawiłam go dla tego, że mi się znudził. Zrobiłam to dla jego dobra. -Dobra ?!-Zdziwił się Thomas. -Ochroniłam go przed zagrożeniem, które wiązało się z byciem ze mną. Tego też mogłam nie mówić. -A jakie to zagrożenie ?!- Dociekał. James raczej już się domyślił o co chodzi. -Zakończmy temat.-Powiedział, ratując mnie przed odpowiedzią na pytanie. -Nie będę się sprzeciwiać.-I tu znalazła się zaleta Thomas'a. Jak mówi się koniec, to koniec. -Ok, chodźmy do następnego pokoju, bo ten wygląda już na ogarnięty.-Oznajmił James.-przeszliśmy do kolejnego pokoju, a ja znów sobie usiadłam. Tym razem w fotelu. -Nigdy nie widziałem Paula tak smutnego, jaki jest teraz.-Przyznał Thomas. -Nic na to nie poradzę. Paul i tak był dla mnie jak zabawka. Pobawiłam się nim, a potem mi się znudził. -Jesteś szmatą.-Powiedział otwarcie James. -Wiem...-Wyszeptałam. -Jest coś czego nie wiesz? - Zapytał. -Tak. Nie wiem jak to jest żyć. -Słucham?! -Zdziwił się Thomas. -Sama nie wiem jak to możliwe. 150 lat i nadal nie wiem jak żyć.-Mówiłam co myślałam, nie przejmując się Thomas'em. -Brałaś coś ? -Zapytał. -Zawsze. Mam jedno, potworne uzależnienie... Krew.-Oznajmiłam. -Słucham?! Ty na serio coś brałaś! -Difrie, wystarczy.-James położył rękę na moim ramieniu. -Myśli że jestem szalona? Myli się. Jestem całkiem normalną nadprzyrodzoną istotą, która stoi na czele układu pokarmowego. - Ciągnęłam temat, nie patrząc na konsekwencje. -Difrie! - Powtórzył. -Ah, tak. Zapomniałam o jednym.-Spojrzałam Thomas'owi w oczy.-Zapomnij o tym co przed chwilą powiedziałam i idź sobie. -Pójdę posprzątać inny pokój.-Oznajmił po chwili, gdy już się ocknął. -Fenomenalny pomysł !- Skomentowałam. Thomas bez słowa wyszedł z pokoju. James z podziwem spojrzał na mnie. -A co to było?! -Zapytał. -Moja specjalność. -I co? Wszystko zapomniał? Możesz wymazać mu pamięć? -Mogę kazać mu zrobić wszystko. Co tylko sobie wymyśle.-Pochwaliłam się. Nie potrafię wyrazić jak wspaniałą umiejętnością jest hipnoza. -To o tym mówił David? -Tak. On bardzo nie lubi kiedy bawię się ludźmi, w dodatku jak używam hipnozy... -A używałaś jej kiedyś na mnie? -Tak. Kazałam Ci się nie bać i nikomu nie mówić, ale tylko jednorazowo. To że teraz strzeżesz mojej tajemnicy, jest zależne tylko i wyłącznie od ciebie.-Mówiłam prawdę, nie miałam powodu aby go okłamywać. Łatwo znajdowałam sobie ludzi do towarzystwa. Sympatycznych i zabawnych. Jednakże nie liczni spędzili ze mną dłużej niż miesiąc. W tym przypadku, nasza przyjaźń bonusowała brakiem hipnozy. Tym razem nie zmuszałam James'a do trzymania języka za zębami i nie bania się mnie. Nawet nie wiem czy potrzebny był mi pierwszy raz kiedy to zrobiłam. Wydaje mi się że James dotrzymałby tajemnicy. -Nie hipnotyzuj mnie jeśli nie jest to NAPRAWDĘ konieczne. -Tylko w ostateczności.-Obiecałam mu. Wiedziałam że to dla niego wiele znaczy. -Pamięć i wspomnienia są bardzo ważne, nie chcę ich tracić. -Za każdym razem będę robiła to co konieczne i to co ochroni mój tyłek.-Nie byłam zbytnio dobroduszna. Najbardziej zależało mi na mnie. Aby przeżyć trzeba myśleć o sobie. -Dziękuję.-Powiedział po czym zapadła chwilowa cisza. James usiadł obok mnie.-Gdy miałem szesnaście lat, miałem dość tego popierdolonego świata. Te złudzenia, ukrywające niecodzienną prawdę dobijały mnie. Odpowiedni ludzie pragną zamydlić nam fakty, które nie są zwyczajne. Nie potrzeba wiele aby stwierdzić że świat nie może być taki nudny. Byłem bardzo rozczarowany moim dotychczasowym życiem. Przyznam że myślałem o skończeniu z tym wszystkim.-Wyznał. Uważnie słuchałam jego każdego słowa, bo wiedziałam że ma to sens.-Myślałem o żyletce, przedawkowaniu, skoczeniu z okna. Jedyne co mi w tym przeszkodziło to brak odwagi. Po prostu się bałem. Teraz gdy na to patrzę, cieszę się że wtedy ogarnął mnie strach. Tyle bym stracił... -Dlaczego mi to mówisz? - Wyszeptałam. -Bo uważam cię za jedyną godną osobę, której mogę to powiedzieć. Nie znam cię za dobrze, ale wzbudzasz moją sympatię i czuję że mogę Ci ufać. -Dziękuję.-Zaczęło się robić zbyt przyjemnie. Byłam bardzo blisko James'a. Słyszałam jego oddech. Wydaje mi się, że James znajdował się coraz bliżej mnie. Nie wiedziałam jak na to zareagować. Niewinne spojrzenie w oczy z odległości około dwudziestu centymetrów. Zapach jego ubrań, a przede wszystkim krwi. Wznieciłam nie celowe napięcie. Musiałam to przerwać. Oddaliłam się od James'a i bez słowa wyszłam z pokoju. Byłam o krok od pocałowania go, a nawet ugryzienia. Zakłopotana tą sytuacją zeszłam na dół. -Co? Zobaczyłaś ducha ?-Zwróciła się do mnie Angie. Jakby nadal miała we mnie przeciwniczkę, co wydawało się żałosne. -Nie denerwuj mnie.-Ostrzegłam ją spokojnie.-Nie chcesz tego. -Grozisz mi? !-Oburzyła się.-Nie wiem co widzą w tobie inni. Bawisz się nimi, a gdy Ci się znudzą, zostawiasz ich. -Nie radzę Ci kontynuować.-Ponownie ją ostrzegłam. Starałam się opanować, ale to wcale nie było takie proste. Nie przywykłam do odczuwania emocji tak mocno. -Dziwka.-Powiedziała, na co ja już nie wytrzymałam. Pozwoliłam swoim emocją działać. Czerwone oczy, nagła chęć na jej krew, przyrost złości, to nie wróżyło dobrze dla Angie. Mój wygląd ją przeraził, ale nie zdążyła nic powiedzieć, ani krzyknąć. -Dla ciebie, Pani dziwka.- Jedną ręką skręciłam jej kark. To dawało mi satysfakcję! Odgłos ostatniego uderzenia serca. Jej upadek na ziemię... To dla mnie bezcenne momenty. Ominęłam ją wielkim krokiem i wyszłam z domu. Nie miałam nic więcej do powiedzenia. Nie potrafię panować nad swoimi emocjami. Nie umiem ich kontrolować... To zbyt skomplikowane... Jakbym uczuła się żyć na nowo. Poszłam w kierunku mojego domu. Nie spieszyłam się. Już próbowałam sobie wyobrazić reakcję David'a. Kolejne zamieszanie ze mną i trupem w roli głównej. Znów opiszą mnie w gazetach. Nie pragnęłam tego, ale nie patrzałam ma konsekwencje moich czynów. Może i jestem zbyt impulsywna, ale taka jestem. Nie potrafię panować na tymi wszystkimi uczuciami i chyba nawet się nie staram. To nie ja. Zrozumiałam że David wymaga ode mnie zbyt wiele. Nigdy nie sądziłam że miłość jest tak wymagająca. Owszem, mogłam teraz powiedzieć 'Stop' i nasz związek prawdopodobnie by się nie zmienił, ale musiałabym bardzo rozczarować David'a. To wszystko naprawdę jest pokręcone. Nie wiem co czuję, nie rozróżniam tego. Gdy moje uczucia były częściowo wyciszone i schodziły na ostatni plan, wszystko było prostsze. Nie miałam takich żałośnie brzmiących dylematów. Zamknęłam oczy i w duszy powiedziałam sobie "Zostanę w tym stanie tylko i wyłącznie dla David'a, nie dla mnie". Z takiego typu myślami szłam przez całą drogę, która wcale nie była taka krótka. W kółko ten sam dylemat i te same pytania: "Czy dobrze robię ?","Jaki to ma sens ?","Dlaczego się na to zgodziłam, budząc nadzieję David'a?". Dzisiejszy incydencik bardzo się David'owi nie spodoba. Pytanie tylko co z tym zrobi. Nawrzeszczy na mnie, da mi surową naganę, będzie mnie unikać, skończy z tą całą zabawą? Mogłam się tylko domyślać. Angie była już martwa, byłam tego pewna. Słyszałam ostatnie uderzenie jej serca. Nie mogło być inaczej. Doszłam do domu. Ledwie przekroczyłam jego próg, a Miranda już nade mną wisiała. -Wreszcie !-Wykrzyknęła. -Ładna bluzka.-Powiedziałam, ignorując jej 'miłe przywitanie'. -Teraz mi pomożesz. Muszę chodzić po tym pałacu i unikać nawet najmniejszej smugi światła. Wszystkie zasłony są cały czas zasłonięte, a ja mam dość siedzenia tu jak jakaś niewolnica !-Naskoczyła na mnie z wyrzutami. -Ja Cię więżę? Możesz wyjść w każdej chwili. Nie minie minuta jak spłoniesz na słońcu. Ucieknij nocą. A potem co? Nawet nie będziesz miała kogo prosić o pomoc. Poza tym, myślisz że to takie łatwe?! Możesz zrobić krzywdę innym. Nie spostrzeżesz się nawet kiedy będzie to ktoś bliski !-Danie jej pierścienia, byłoby najgłupszą rzeczą jaka może istnieć. Ja gdy zabijam, robię to całkowicie umyślnie. I staram się to robić bez żadnych świadków. Ona pożywiłaby się pierwszą, lepszą osobą w tłumie. -To powiedz mi jak z tym walczyć! -Przeszłyśmy do salonu. Usiadłam na fotelu i założyłam nogę na nogę. -Powiedzmy że teoretycznie umiem walczyć z pragnieniem, ale w praktyce jest to o wiele trudniejsze niż w teorii. Najważniejsze według mnie to nie umiejętność zwalczana pragnienia, a powstrzymywania go w danym momencie i zastosowania w odpowiedniej chwili. Nie zawsze trzeba też zabijać. Wystarczy że kogoś zahipnotyzujesz. Wiesz jak to działa? -Nie. -Patrzysz tej osobie w oczy i myślisz tylko o tym, że pragniesz aby dana osoba, wykonała daną czynność. Skupiasz się na jej oczach. Na początku to trudne i wymaga wiele koncentracji, ale po pewnym czasie jest co raz łatwiej. -Kiedy ostatnio zabiłaś? -Zapytała. -Przed chwilą. Bez świadków, ani bez jakichkolwiek śladów. Po prostu skręciłam kark.-To nie było związane z tematem, ale odpowiedziałam. Ryzyko jest takie że nie wiesz czy osoba ma przy sobie werbenę. Jeśli nie będzie się słuchać hipnozy, zerwij jej biżuterię. Może być też tak że ktoś ma werbenę we krwi. To dla ciebie bardzo źle oznacza. Poczujesz jakby twoje wnętrzności płonęły żywym ogniem. Staraj się podnieść, oprzeć bólowi i skręcić tej osobie kark. W tym przypadku nie ma innej opcji, musisz to zrobić. Okey... Nie wejdziesz do żadnego domu bez zaproszenia właściciela, chyba że właściciel jest martwy, czyli do domu wampira możesz wejść. Zaproszenie musi być wyraźne, np. "Wejdź", "Zapraszam cię", "Możesz wejść". Zrozumiałaś ?-Zapytałam, sprawdzając czy nadąża. -Tak.-Odpowiedziała. -Omnes rectus. Numquid aliud vis? -Co?! -Oui, przepraszam. Zapomniałam się. To mi się często zdarza. Zaczynam mówić w innym języku! -Po jakiemu to? -Po łacinie, potem 'tak' po francusku, a teraz po angielsku. -Łacina?! Z jakiej ty epoki jesteś?! -Pamiętam czasy Renesansu, jeśli to dla ciebie takie ważne. Połowa dziewiętnastego wieku.-Poinformowałam ją. -Kurczę! To niesamowite. Skarbnica wiedzy, kultur i Bóg wie czego jeszcze. Źródło wiarygodniejsze, od jakichkolwiek kronik i ksiąg! Wręcz warte opisania! Przedstawienie tamtych czasów, z niebywałą dokładnością, ale we współczesnym i zrozumiałym dla wszystkich języku. Z komentarzami porównawczymi... Cudo po prostu! -Momentalnie Miranda stała się inną osobą. -Pisarka? -Po części. Bardziej pociąga mnie historia i dziennikarstwo, ale to się praktycznie ze sobą łączy. W wolnym czasie piszę. -Ciekawe. Może nie jesteś pustą nudziarą, za jaką Cię wzięłam.-Zaśmiałam się głośno. Miło będzie mieć niedaleko siebie pasjonatkę historii. -Dzięki... Chyba.-Nie wiedziała czy to na pewno jest komplement. -No to wiesz już wszystko co chciałaś wiedzieć? -Zapytałam, wracając do tematu. -Raczej tak, poza tym że nadal nie mogę wychodzić na słońce. -Chcesz mieć to cudo ?-Wskazałam mój pierścień.-Pokaż mi, że na nie zasługujesz.-Oświadczyłam. Nie mogłam jej go od tak dać. Nie wiedziałam jak się zachowa, a to mogło zagrozić nam wszystkim. -Jak ?!-Zapytała. Taki układ zdecydowanie jej się nie widział. Chciała dostać pierścień teraz. -Nie wiem, to twój problem.-Wstałam i poszłam na górę, zostawiając Mirandę samą z jej problemem. Weszłam do pokoju, który ostatnimi czasami jest zajmowany przez Lex. Siedziała w fotelu, pogrążona w lekturze. Podeszłam do niej i usiadłam na boku siedzenia. -W porządku ?-Zapytałam. Ostatnio nie było z nią zbyt dobrze. -Lepiej. Nie ma godziny w której nie myślę o Nim. Przebiłam jego serce kołkiem, a on nic! Wyjął go i nic mu nie było. Nawet go to nie zabolało! Potem przed oczami miałam swoją śmierć... Widziałam jak umieram! -Jesteś pewna? -Tak! -Odpowiedziała. -Po czymś takim i człowiek, i wampir by umarł. Nie uważam cię za wariatkę. Uważam tylko, za bardzo dziwne… -Nie wiem czy to możliwe, ale wiem że tak było. Widziałam swoją śmierć! Czy to do Ciebie nie dociera?! Nie wierzysz mi ?!-Teraz zaczęła mówić trochę jak wariatka. -Próbuję to zrozumieć! -To wszystko nie było ani trochę realne. Nie przyjmowałam, że Lex jest wariatką, ani że mówi prawdę. Nie wiedziałam, co mam więcej powiedzieć. Bez słowa, wyszłam z pokoju i poszłam prosto do siebie. Usiadłam przy biurku. Wyjęłam kartkę i ołówek. Przypomniałam sobie wygląd postaci z moich snów i zaczęłam go szkicować. Nie byłam takim złym artystą. Rysunki moich postaci można było bez problemu rozpoznać, a to już było coś. Jedyny obraz jaki mi się przedstawiał w głowie, to ten gdy klęczał na moim trupem. Nic o nim nie wiedziałam. Jedyne to PODEJRZENIE, że nazywa się Michael. Przypuszczam też, że jest w pobliżu i niedługo go poznam... Ale to tylko przypuszczenia i za wiele na nich nie zbuduję. Jeśli Lex mówi prawdę, to można się go bać. Szkicowanie jego postaci trochę mi zajęło. Poza tym, nigdzie się nie spieszyłam. Po skończeniu, dokładnie mu się przyjrzałam. Nie wiele mi to dało. Żadnego punktu zaczepienia. Po prostu, jedno wielkie zero! Nic się nie układało. Wyglądał normalnie. Był bardzo przystojny, ale to nic niezwykłego. Mimo to nadal wpatrywałam się w kartkę. Uderzałam ołówkiem o biurko. Pustka w głowie, zero pomysłów co mam ze sobą zrobić, żadnych przydatnych informacji... Byłam pewna, że Michael będzie wiedział dlaczego ostatnimi czasami traciłam kontakt z rzeczywistością. Pewnie dla tego poznanie go było dla mnie takie ważne. Postawiłam sobie jeden cel: Dowiedzieć się kim jest Michael. To mój priorytet i nie spocznę zanim tego nie dokonam. Po długiej chwili namysłu, złapałam kartkę w dłoń i poszłam do Lex. -To on?! -Pokazałam jej kartkę. Nie wiedziałam z jakiej odpowiedzi byłabym zadowolona, więc po prostu chciałam ją tylko usłyszeć. -Skąd to masz?! -Zdziwiła się. -Czy to on?! -Zależało mi na krótkiej i pewnej odpowiedzi. -Tak.-Odpowiedziała niepocieszona, że musiała odpowiedzieć pierwsza. -Jesteś na sto procent pewna? -Tak, na sto procent. Ty to narysowałaś? -Tak. Twoja odpowiedź dużo mi dała. Przynajmniej jestem pewna swoich podejrzeń. -I co masz zamiar zrobić? -Zapytała. -Jeszcze nie wiem.-Upewniłam się że to Michael, ale nie wiedziałam co dalej. Skoro miałam już, to co chciałam, mogłam zostawić Lexi w spokoju. Wróciłam do siebie. Usiadłam na ławeczce na tarasie. Otuliłam się czarnym, pluszowym kocem. Coś mi jakoś tu nie leżało. Zachowanie Lex... To nie była ona... Jej spokój, nie wzruszenie i cały dzień w pokoju nad książką... Nie wiem co Michael jej zrobił, ale był bardzo skuteczny w swoich działaniach. A skoro był taki skuteczny, to czy nie powinnam się go obawiać? Co tak naprawdę potrafił i czym był, skoro kołek mu nic nie zrobił? Takie coś zabije każdą nadprzyrodzoną istotę i człowieka, bez wyjątku. Druga opcja jest taka, że Lex nie mówiła prawdy, ale w to ciężko było mi uwierzyć. Nie miała powodu by kłamać. Usłyszałam pukanie do drzwi. Zeszłam na dół. W progu stał David. Nie wyglądał na zbyt ucieszonego, wręcz przeciwnie. Był zły. -Dlaczego to zrobiłaś? Nie rozumiesz, że to ty jesteś główną podejrzaną? Pozwalasz sobie na coś takiego, gdy wszyscy widzą we wszystkim twoją winę ?! To kompletnie nieodpowiedzialne! Nie możesz działać pod wpływem impulsu. Nie możesz dać się tak łatwo złamać i reagować tak mocno.-Był bardzo zły. Rozumiał powagę sprawy, która do mnie nie docierała. Sam wprosił się do salonu. Nie wzruszona usiadłam na kanapie. -Ja tego nie kontroluję. Nawet najmniejszy impuls jakiegoś uczucia, jest dla mnie jak milion nieznanych uczuć naraz! Nawet teraz gdy jestem odrobinę wkurzona i zła, czuję jakby od tego miała eksplodować mi głowa! Najnormalniej w świecie, nie potrafię panować nad emocjami. Nawet ich nie rozróżniam. To co czułam dotychczas było tylko namiastką, tandetną podróbą -Mogłaś ją zabić! -Jak to?! -Wstałam poruszona tym co usłyszałam. -Mogłam? -Zdziwiłam się.-To znaczy że ona nadal żyje? -Mówiłam ze smutkiem. -Ledwie, ale żyje. -Nie możliwe. Słyszałam ostatnie uderzenie jej serca. -Spędziłam parę godzin, myśląc że ją zabiłam. Byłam tego pewna! -Gdy przyjechała karetka, Angie już nie oddychała, nie było najmniejszej oznaki na to, że żyje. Jej serce przestało bić. Ratownicy, już jej nie ratowali, nie było kogo. Pół godziny później, serce Angie zaczęło bić.-Opowiadał to bardzo poważnie. Słuchałam uważnie każdego jego słowa, momentami biorąc to za absurd.-Oddycha i żyje. Jest połamana i obolała, w dodatku ma wstrząśnienie mózgu i jeszcze się nie obudziła, ale jej serce bez zwątpienia bije. -To nie możliwe! -Wrzasnęłam. Zaczęłam nad tym bardziej myśleć.-Chyba że... -Nie. Rany się nie zagoiły, ona jest człowiekiem.-Zaprzeczył mojej teorii. -Nie może być żywa. To czysty absurd! -To prawda. Może i absurdalna, ale prawda.-Przekonywał mnie. Usiadłam na kanapie i podparłam głowę rękami. Przeczesałam opadające w dół włosy.-Co jest? -Zapytał, zaniepokojony. -Pieprzone uczucia.-Powiedziałam cicho. -To rzeczywistość. -To nie rzeczywistość, to katorga. To co czułam dotychczas było dalekie od rzeczywistości. Było aluzją prawdziwego życia, ale to właśnie było życie, moje. Nie widzisz że mi nie pomagasz?! Nie czując jestem łagodniejsza, a zarazem o wiele niebezpieczniejsza. Nie wyłączę tego, ale wiedz że mnie to nie uszczęśliwia ! Niszczy od wewnątrz... -Co mam Ci odpowiedzieć? Ty decydujesz, ty wiesz co zrobisz i ty będziesz musiała z tym żyć. Staram Ci się pomóc, ale to trudne, gdy jesteś tak przeciwnie nastawiona. -Aktualnie jestem nastawiona na jedno. Mam zamiar dowiedzieć się kim jest Michael. -To dobrze. Skup się na tym. -To o nim mówiła Lex. Mam wrażenie że za wszystko co się ze mną dzieje odpowiedzialny jest właśnie on.-Podniosłam głowę i spojrzałam ma David'a. On spojrzał na mnie. -Sprawdź to. Może jeśli skupisz się na jednej rzeczy, będzie Ci łatwiej. -A szkoła? -Myślę że nie jesteś jej fanką, ani często tam nie bywasz. Zawsze przecież możesz to robić, po szkole. -A ty? -Będę Ci pomagał jak tylko będę mógł. Zrobię wszystko aby Ci pomóc.-Usiadł obok mnie, złapał mnie za dłoń i powiedział.-Nie ważne ile osób zabijesz, ile osób na tym ucierpi. Ja i tak będę Cię kochać. Wszystko rozchodzi się o to abyś tylko spróbowała żyć inaczej. Wiem, że to trudne, ale życie to nie bajka. Czasem boli. -Czasem cholernie boli.-Poprawiłam go. -Ale walczymy z tym, bo wierzymy w to, że może być lepiej. -Wierzysz w to? -Ciekawiło mnie to. -Nie, bo wiem że nic lepszego od ciebie nie może mi się przytrafić.-Wyznał. Rozmowę przerwał nam mój telefon, który zaczął dzwonić. "Numer nieznany". -Tak.-Odebrałam go. -Mamy małe przyjęcie i zebranie Rady. Nadal chcesz się tego podjąć? -Przemówiła Lissy. -Tak.-Odpowiedziałam, bez większego zastanowienia. -Jesteś na sto procent pewna? -Chciała się upewnić. -Tak. Nie mam zamiaru dłużej być „tą”, która zabiła Ian'a '. Gdzie to będzie? -Udało mi się załatwić, aby było to u mnie. Rozwiążemy wtedy problem wpuszczenia Cię. -Jestem pełna podziwu. Naprawdę, jakbym słyszała Jego. Tak samo zaangażowana, tak samo chcąca mnie bronić. Pytanie czy za wszelką cenę? -Tak.-Odpowiedziała z trudem, po długim namyśle.-Zrobiłam pierwszy krok, mogę zrobić i drugi, i trzeci. To chyba już bez różnicy. -Kiedy? -Za godzinę. -Dobrze. Spodziewam się pełnej listy obecności. Nie będę już dłużej winna.-Oznajmiłam pewnie. Cieszyło mnie to, a zarazem budziło obawę że coś nie wypali. Wtedy musiałabym zrobić masową masakrę. -Ubierz jakąś sukienkę. Nic przesadnego, ale niech będzie miało trochę klasy. -Rozumiem. Do zobaczenia.-Powiedziałam, po czym rozłączyłam się. Ucieszona spojrzałam na David'a. -O co chodzi? -Zapytał wyraźnie zaciekawiony. -Oczyszczam się z jakichkolwiek podejrzeń, wchodząc w sam krąg oskarżycieli. -Masz zamiar dołączyć do Rady? -Tak. Chodź na górę, muszę się ogarnąć.-Wstaliśmy i razem poszliśmy na górę. Weszłam do garderoby i ubrałam się w klasyczną, białą z czarnymi kokardami, sukienkę z poszerzonym dołem. Do tego biżuteria z pereł i czarne, wysokie obcasy. -Wiesz że to dość niebezpieczne? Jeśli zawalisz, możesz już stąd uciekać.-Mówił mi to jakbym tego nie wiedziała. Byłam świadoma ryzyka. -Wiem.-Przeszłam do toaletki. Poprawiłam wygląd włosów i zrobiłam ogólny makijaż. Podeszłam do David'a i oznajmiłam.-Wiem, że to niebezpieczne, ale jeśli mi się uda, będę wolna od jakichkolwiek podejrzeń. Będę miała o wiele więcej możliwości. Zdobędę tu znajomości z jakimiś wpływowymi osobami. To wszystko może się ułożyć na moją korzyść.-Przedstawiłam mu korzyści.-Ryzyko jest dla mnie tylko zachęceniem.-Dodałam. -Będę w pobliżu.-Zaoferował. Bał się że coś pójdzie nie tak. -Nawet jeśli coś pójdzie nie tak, nie zdołasz mi pomóc. Nie potrafiłbyś, to wymagałoby masowej masakry. -Zawsze mogę być w pobliżu, na wszelki wypadek. Nie możesz mi tego zabronić. -Dobrze.-Zgodziłam się. Stanęłam na wprost David'a. -Bądź ostrożna. -Jak zawsze.-Oznajmiłam. Wyszłam razem z nim. Ubrałam czarny płaszcz i wsiadłam do samochodu. David został na schodach przed wejściem. Odjechałam.
Rozdział 10 Boże dałeś mi usta, więc nie wiń mnie za to że wykorzystuję je w najlepszy znany mi sposób, z najlepszą znaną mi osobą. Nie wiń mnie za to że już czwarty raz budzę się w łóżku (A właściwie to na materacu, na tarasie) z moją miłością. Wiń mnie za to że jestem potworem i zabijam ludzi, a wtedy Ja odpowiem Ci: 'Wynocha z mojego życia!' Nie jestem kim jestem. Jestem sobą! Spojrzałam na David'a. -Gdzie znajduje się granica miłości.-Zapytał. -Granica prawdziwej miłości nie istnieje. Prawdziwa miłość jest wieczna i bezgraniczna. Nawet gdy potem powiesz sobie że już mnie nienawidzisz, to i tak będziesz mnie kochać. Jeśli będziesz się upierał że tak nie jest, to okłamiesz samego siebie.-Oznajmiłam. To byłam moja filozofia na temat Prawdziwej Miłości, w którą głęboko wierzyłam. -Miło się słucha twoich filozofii.-Uśmiechnął się szczerze. -Miło się leży tu razem z tobą. Zwłaszcza że nie muszę czuć tego zimna. -Nie musisz nic czuć. Powiedz mi, jak to jest?-Był ciekawy. Nic dziwnego. -To trochę jak przebłyski uczuć. Jakby muskały moje ciało i szybko odlatywały. One są, ale na mnie praktycznie nie oddziaływają.-Wyjaśniłam.-Teraz czuję tylko częściowo. -To naprawdę pomaga? -Mnie tak, ale nie każdemu. Niektórzy z braku uczuć wariują, nie potrafią się odnaleźć... Ja lubię ten stan, mimo że w jego trakcie go nie lubię.-Powiedziałam. To było trochę śmieszne.-Nie próbuj, jesteś na to za dobry. -A więc ty jesteś zła? -No a nie?! -Nie ty jesteś zła, lecz twoje czyny. A poza ty nawet twoje czyny można jakoś usprawiedliwić. Nie możesz mieć tam niskiej samooceny. Jesteś piękna, inteligentna... Patrz na te dobre strony zamiast przejmować się złymi drobnostkami. -Łatwo Ci mówić. To jest zakodowane w mojej głowie. Znam swoje problemy. Wiem co jest nie tak, ale nie potrafię z tym walczyć i nie chcę, szczerze mówiąc. -Daj mi szanse. Pozwól mi spróbować. -Chcesz abym się zmieniła? -Chcę twojego dobra. To może Ci pomóc. Nie każ mi w kółko tego powtarzać. -Kochasz mnie?-Zapytałam. -Tak!-Odpowiedział szybko. -Kochasz mnie teraz, taką jaka jestem. Po co więc chcesz mnie zmieniać?!-Nie rozumiałam powodu dla którego pragną abym była inna. Westchnął ciężko z załamania. On coś do mnie mówił, a do mnie to nie trafiało. -Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!-Zdenerwował się. Usiadł na przeciwko mnie. -Słucham i nie rozumiem. Jeśli mnie taką kochasz, to po co chcesz mnie zmieniać?! -Bo nie rozumiem dlaczego to co ludzkie wywołuje u ciebie takie obrzydzenie. Chcę zmienić twoje zdanie na ten temat. Pragnę pokazać Ci, że nie ma nic złego w czuciu. Pozwól mi na to, proszę.-Rozmowa całkowicie zmieniła sens. Błagał mnie o to aby mógł mi 'pomóc', a ja nie potrafiłam mu się kategorycznie sprzeciwić. Patrzałam mu w oczy i nie wiedziałam co powiedzieć. David stracił już nadzieję na moją zgodę. Obrócił głowę w inną stronę, jakby chciał ukryć swój zawód. Usiadłam skrzyżnie i oznajmiłam. -Zgoda.-Na te słowa David szybko skierował swoje spojrzenie na mnie. Uśmiechnął się.-Ale pod jednym warunkiem!-Teraz jego mina odrobinę się zmieniła.-Kochaj mnie.-Powiedziałam niewinnie. Spojrzał na mnie i jeszcze bardziej się uśmiechnął. -Zawsze.-Oznajmił, po czym pocałował mnie. -Pokażesz mi tą swoją fascynującą ludzkość. -Pokażę Ci jej dobre strony. Te w których można się zauroczyć. Zacznijmy od tego że wszystko włączysz.-Już mi się to nie podobało, ale nie miałam innego wyjścia. Byłam za bardzo uległa. Zamknęłam oczy i skupiłam się na włączeniu wszystkich uczuć, całkowicie. Momentalnie wszystko napłynęło jakby znikąd. Potworny ból szarpał moją czaszkę. Złapałam się za głowę i skuliłam. Spróbowałam z tym walczyć. To nie wydarzyło się po raz pierwszy. Wiedziałam jak nad tym zapanować. Otworzyłam oczy i ujrzałam jakby inny świat. Zrobiło mi się zimno, a uczucia i emocje przepełniały mój umysł. Mimo wszystko, to było bardzo przyjemne. Spojrzałam na David'a -Żyjesz?-Zapytał. -Dla twojej informacji to umarłam 150 lat temu. Ale jako że jestem żywym trupem, to Tak. Żyję i mam się dobrze. Uczucia przepełniają mi umysł. No i jest mi trochę zimno, znowu.-Mimo że był to przyjemny chłodek, wolałam go nie odczuwać. David przykrył moje plecy cienkim, ale ciepłym kocem. Od razu zrobiło mi się cieplej. -Lepiej? -Tak, zdecydowanie. Ale nie będziesz kazał mi jeść wiewiórek? Naprawdę, zgodzę się na wszystko! Tylko nie wiewiórki.-Małe, włochate zwierzątka były obrzydliwe. -Jak już mówiłem, wiewiórki zostawiam dla siebie. -Pocieszenie. Teraz będę musiałam, czuć, męczyć się i codziennie chodzić do szkoły. Bolesny wymiar kary. -To nie jest kara! Ja chcę Ci pomóc! Ile jeszcze razy mam Ci to mówić?-Miał rację. Wałkowaliśmy ten temat w kółko i żadne z nas nie miało zamiaru popuścić. -Dobrze. A teraz chodźmy stąd, bo zaczynam się nudzić.Znudzona ja, to zła ja, a zła ja to nieplanowany trup.-Zachichotałam i poważnie spojrzał na David'a. -Cały czas będę musiał cię zabawiać? -Tak! Przecież to lubisz! Ja lubię być zabawiana, a ty lubisz zabawiać.-To było odważne stwierdzenie, ale słuszne w stu procentach. -Gdzie chcesz iść?-Zapytał. -Z tobą? Na koniec świata i jeszcze dalej.-To byłoby wspaniałe. -Może zaczniemy od prostej imprezy u Angie?-Zaproponowało. -Angie... Ta która mówi na siebie Rangie. Znam ją. Miała w dupie Ian'a, za to jest zakochana w Dawidzie. -Bez odwzajemnienia?-Zapytał. To było oczywiste, tak wyglądała uroczo, nudna miłość. -Ach, będzie i Paul?!-Nie wiedziałam jak do tego podejść. -Na 99%... Taaak...-Powiedział powoli, mrużąc jedno oko. -Biście!- Zapowiadało się na ciekawą imprezę. Wiele można było się spodziewać. -Sugerowałbym abyś się przebrała.-Zwrócił uwagę ma moje ubranie. Nie było ono zbyt pasujące na imprezę. -Tobie też to nie zaszkodzi.-Również nie był zbyt imprezowo ubrany. -To co? Pół godziny? Przyjadę po ciebie i pojedziemy do Angie. -Okey.-Zgodziłam się. Jeśli tak miałoby to wyglądać, to jest możliwość że dam radę. Wstałam i skierowałam się w stronę mojego domu, przez las. Nie trwało to zbyt długo, dzięki mojej wspaniałej szybkości. Tego David mi nie zabronił, a oczywiste jest że to jest mi potrzebne. Po trzech minutach stałam przed drzwiami mojego cieplutkiego domku. Weszłam do środka, pragnąc szybko się ogrzać. -Zostawiłaś mnie!-Wyskoczyła zza rogu Miranda. -Wiem.-Nie zależało mi na niej. -Musiałam sobie sama radzić! -Nie przesadzaj. Miałaś Lex!-Poszłam w stronę mojego pokoju, a ona za mną. -Tą przestraszoną, momentami nadpobudliwą wariatkę?! -Może trochę jej się coś ostatnio przekręciło, ale w gruncie rzeczy to nie jest z nią źle.-Przecież nie mogła z dnia na dzień ześwirować.-Poza tym że próbowała mnie raz zabić.-Dodałam półgłosem. Otworzyłam garderobę i zaczęłam przeglądać wieszaki z ubraniami. -Muszę tu siedzieć i nigdzie nie mogę wyjść do puki nie zajdzie słońce!-Wyżaliła się.-Wiesz jakie to denerwujące?! -Nie, nie wiem. Jakbyś nie zauważyła moja droga, to ja mogę wychodzić w dzień.-Wcisnęłam jej wieszak z czarnymi leginsami z aplikacjami z imitacji skóry. -Dlaczego ja nie mogę wychodzić na słońce?-Zapytała. -Pożywiłaś się. Kim?-Lekko ją ignorowałam i nie dałam się ponieść jej złości. -Był tu taki wariat. Zaatakował świruskę. -Nie!-Spojrzałam na nią poważnie.-Paul?! -Chyba tak miał na imię.-Nie przejmowała się moją reakcją. Moje emocje działały. Były nasilone. Złapałam Mirandę za szyję i przycisnęłam ją do drzwi. -Zabiłaś go?!-Wrzasnęłam. -Nie!-Odwarknęła. Gdy wiedziałam już że żyje, byłam o wiele spokojniejsza. Puściłam ją i wróciłam do przeglądu ubrań. -Okeey... A więc co z nim?-Opanowałam swoje emocje, dałam radę. -Ugryzłam go, w szyję. Byłam nienaturalnie silna, ale on mnie obezwładnił i powalił na ziemię... Potem sobie poszedł. Nic więcej mu nie zrobiłam. -Dobraaa...-Wzięłam jeszcze jeden wieszak z błękitno-zieloną bluzą z wielkim nadrukiem czerwonych jak wino ust.. Przebrałam się w to. Mirandzie jakoś to nie przeszkadzało. Podeszłam do szafki z biżuterią. Wyjęłam z niej złoty, krótki łańcuch. Zrobiony jakby ze sznurków. Zawiesiłam go na szyi. Obróciłam się dwa razy, aby zademonstrować Mirandzie mój ubiór.-I jak?-Zapytałam, chcąc poznać jej opinię. -Świetnie. Gdzie idziesz? Miałam nadzieję że mi pomożesz. -Pomóc Ci mogę jutro. Poza tym, do tego przydałby się David. -David.... Chłopak numer jeden.-Powiedziała sobie po cichu. -Jedyny chłopak!-Warknęłam. Nie podobało mi się to że tak uważała. -Rozumiem. A więc dopiero jutro?-To nie wywołało u niej eksplozji radości, ale jakieś milsze uczucie, owszem. Przeszłam toaletki. Sięgnęłam po puder, beżowy cień do oczu, tusz i eyeliner... Delikatnie przeczesałam szczotką moje długie, kręcone, bardzo jasne włosy. Spojrzałam w lusterko po raz ostatni i odeszłam od niego. Wróciłam się do garderoby i ubrałam jakieś buty. -Teraz jesteś gotowa.-Oznajmił David, który pojawił się za moimi plecami. Obróciłam się w jego stronę. -Podoba Ci się?-Zapytałam. -Ty mi się podobasz. No i widzę że częściowo uwzględniłaś zimno. Brawo!-Pochwalił mnie. -Robię postępy. Lex nadal jakoś wariuje, a jutro Miranda będzie potrzebowała jeszcze paru porad i mądrości.-Poinformowałam go. -Jestem do usług.-Zwrócił się do Mirandy.-Idziemy?-Zapytał mnie. -Oczywiście.-Odpowiedziałam. Zeszliśmy na dół i z dobrymi humorami pojechaliśmy na imprezę. Spojrzałam na David'a. -Jak masz zamiar wejść do środka?-Zapytałam. To była dość ważna kwestia, bo bez zaproszenia właściciela, lub osoby stale tam mieszkającej nie mogliśmy wejść. -Rodzina Angie nie pija werbeny. Nie praktykują też bransoletek. -A jeśli nie ona jest właścicielem, i nie ma żadnych praw do tego domu?-Chciałam rozpatrzeć każdą możliwość. -To nasza impreza kiepsko się skończy.-Oznajmił smutno. -Kiepska wizja.-Skomentowałam. -Nie przejmuj się. Zawsze jakoś wchodzimy.-Miał rację. Przecież to zawsze jakoś się udaje. -A nie przejmujesz się Paul'em?-Ciekawiło mnie jego podejście do tego że On tam będzie. -A ty?-Zapytał. Ja też nie wiedziałam jak to z nim będzie, ale nie obawiałam się.-To ty mu zawróciłaś w głowie.-Zwrócił uwagę. -Ja tylko dziwnym przypadkiem znalazłam go, gdy dowiedział się o śmierci brata, którego ja zabiłam. Potem on przebił mnie kołkiem... Wróciliśmy... Zabawiłam się nim, a on wziął to poważnie!-Śmieszyło mnie to. -Przeleciałaś go, a no się w tobie zakochał i nie mógł przyjąć do wiadomości że nic to nie znaczyło.-Dodał. -Dokładnie. No ale nie jesteś zazdrosny?-Zachichotałam. -Niby czemu? Przecież nie jesteś z nim, tylko ze mną i nie masz zamiaru z nim być.-Stwierdził. Miał całkowitą rację, znowu. Zaparkowaliśmy na przeciwko wejścia i trzymając się za ręce podeszliśmy do drzwi. Zatrzymaliśmy się na ganku, w duszy modląc się aby Angie otworzyła drzwi. Klamka się poruszyła, a w progu stanęła ona. -Och,-Trochę zdziwił ją widok mnie i David'a razem.-Miło was widzieć. Paul też jest.-Na tą informację, spojrzałam na David'a i uśmiechnęłam się w pół. -Interesujące....-Wyszeptała pod nosem. Pierwsza osoba i już, od razu kojarzy mnie z Paul'em! -Zaprosisz nas?-Zapytał David, przerywając ten nieciekawy temat. -O, tak!-Oznajmiła, ustępując nam drogi. Zaczęło mi się to nie podobać, bo potrzebowałam konkretniejszego zaproszenia.-Wejdźcie!-Dodał po chwili. Razem, bez problemu przekroczyliśmy próg drzwi. Ulżyło mi. -Okey... Przynieś mi piwo.-Poleciłam jej. Posłusznie odeszła w poszukiwaniu piwa. Spojrzałam na David'a, a no z pretensjami spojrzał na mnie. -Hipnotyzowanie bez potrzeby, też jest niewskazane. -Była potrzeba. Przecież chciałam piwo!-Nie przejmowały mnie jego uwagi. To że miałam być 'ludzka', nie oznacza że wyrzeknę się wszystkiego co potrafią wampiry. -Następnym razem możesz poprosić mnie, albo iść sama. -Niszczysz mi całą zabawę!-Oznajmiłam. Angie podała mi piwo.-Dziękuję bardzo!-Zwróciłam się do niej. -Nie ma za co.-Odpowiedziała. Milczała przez chwilę, po czym powiedziała.-Fajnie że wpadłaś. Bardzo dawno Cię nie widziałam! Nie chodziłaś do szkoły? -Tak...-Odpowiedziałam, czując się trochę niezręcznie. Zadawała pytania, a tego nie lubiłam. -Trochę to trwało! Co Ci się działo? -Była zajęta czymś innym.-Powiedział za mnie David. Złapał mnie za rękę i odeszliśmy w inną stronę. Przeszliśmy przez cały dom i wyszliśmy na taras, prowadzący do ogrodu. Minęliśmy Paul'a. Przeszłam koło niego jakbym go nie znała. Było mu to w niesmak. Poszedł za mną i złapał mnie za ramię. -Teraz udajesz że mnie nie znasz?!-Był nerwowy, ale przemawiała przez niego również zazdrość. - Co mam niby powiedzieć?! "Cześć"? -Najpierw ja, teraz On. On jest o tyle lepszy że spełnia twoje warunki!-Warknął. Przeleciał David'a wzrokiem.-I nic poza tym.-Dodał. Zaczęłam się cicho śmiać. David tylko się uśmiechnął, a ja po chwili wręcz wybuchłam śmiechem.-Tobie to pasuje? Najpierw się tobą zabawi a potem rzuci!-Zwrócił się do David'a. -Czego oczekiwałeś? To Difrie! Bawi się wszystkimi facetami jacy istnieją!-Podobało mi si to jak David to powiedział. -I tobie się to podoba?! -Gdyby chciała się mną tylko zabawić, zrobiłaby to już 150 lat temu!-Powiedział, ściszając głos przy liczbie.-Wiesz dlaczego cię odtrąciła?! Ponieważ jej zależy, nawet na tobie. Nie narażała Cię na niebezpieczeństwo z jej strony. Znalazła w sobie to uczucie i udało jej się zapobiec samej sobie.-Oznajmił. Mówił tak z sensem, nie przejmując się złością, która buchał z Paul'a. -Napij się, znajdź sobie jakąś dziewczynę, zabaw ją przez całą noc i ciesz się tym swoim ludzkim życiem.-Poleciłam mu, kończąc temat. Odeszliśmy, ale Paul znów złapał nie za ramię. Tym razem David wytłumaczył Paul'owi wszystko w uprostrzony sposób. Bez zamach, walnął go z pięści twarz. Nie wysilał się za bardzo, aby go nie zabić. -Teraz zrozumiałeś?-Zapytał się Paul'a, który z zakrwawioną twarzą poleciał na ziemię. Podbiegło do niego parę osób, a w tym czasie szybko odeszliśmy stamtąd. Między innymi z powodu krwi, która sączyła się z jego nosa, brudząc wszystko wokół. Odeszliśmy dostatecznie daleko. Spojrzałam na David'a. -I kto tu mówił o normalności? -To było ludzkie. Przecież honorowo dałem mu z pięści w twarz!-Tłumaczył się. -Ach, oczywiście! Tobie wolno się tłumaczyć, a mi nie. -Ja nie zabijam na każdym kroku i wiem co to człowieczeństwo.-Wyszeptał do mojego ucha.-Może zatańczymy?-Zaproponował. -Z przyjemnością.-Oplątałam rękami jego szyję. On położył ręce na moich biodrach i zaczęliśmy się powoli kołysać w rytm muzyki. Oparłam głowę o jego ramię. -Kochasz Paul'a?-Zapytał. -Nie wiem. Uczucia to coś bardzo skomplikowanego, często nie potrafię ich rozróżnić. -Wiesz co do niego czujesz, tylko nie chcesz mi tego mówić. -Nie kochałam go, ale dzięki niemu mogłam znaleźć się w normalnym świecie i nie musiałam przy tym być do końca ludzka. Dawał mi poczucie że jestem prawie jak normalna nastolatka. Czułam się z tym dobrze. Zaczęło mi zależeć na jego życiu, bezpieczeństwu. Jak już mówiłam, jestem jakaś za bardzo miła i wrażliwa... Uczuciowa... Chciałam go ochronić przed sobą. W dodatku, pocałowałeś mnie i zdałam sobie sprawę że to ty! Czym jest przelotna zabawa z zakochanym we mnie chłopakiem, wobec miłości, która przetrwała 150 lat rozłąki? -Niczym wartym wspomnienia, ale on jest kimś więcej niż tylko jednym z wielu gości którymi się bawiłaś. -A to że bawiłam się tyloma facetami Ci nie przeszkadza?-Zapytałam. -Kochałaś któregoś z nich? -Nie.-Odpowiedziałam bez dłuższego namysłu. -A więc byli dla ciebie nikim. A skoro byli nikim, to tak jakby ich nie było. Poza tym przez 150 lat myślałaś że nie żyję. Nie mogłaś przez całą wieczność liczyć na to że kiedyś się pojawię. Wybiłaś sobie mnie z głowy i słusznie.-Miał wytłumaczenie i usprawiedliwienie moich czynów, jak zawsze. Przy nim nigdy nie byłam winna. -Postrzegasz mnie jako niewiniątko, którym nie jestem. -Nie jesteś niewinna i nigdy nie byłaś, ale kocham Cię i jestem w stanie pogodzić się i zrozumieć wszystko. -Nawet najgorszą prawdę? -Nawet najgorszą prawdę. Najważniejsze aby była to prawda.-Oznajmił. Był dla mnie stanowczo za dobry. Cały czas walczy z tym abym była normalna, korzystałam z mojego wiecznego życia. Nie pozwalał mi myśleć że jestem zła. -Czy kiedykolwiek cię zrozumiem?-Zapytałam. Wydawało mi się to całkowicie niemożliwe. -Masz swoje wyimaginowane zasady i postrzeżenia, które nie łatwo zmienić. Nie rozumiesz mnie, bo nie patrzysz na świat tak jak ja. Nie widzisz tego co ja, nie znasz moich wartości, myślisz że ludzie są słabi i żałośni. Z całych sił będę walczyć o to abyś inaczej spojrzała na świat. Możesz mnie za to znienawidzić, zostawić, ale ja nadal będę walczyć i nigdy się nie poddam. -No i nie rozumiem!-Oburzyłam się. -Kiedyś zrozumiesz. Mamy na to całą wieczność. -To trochę za mało.-Zachichotałam skromnie.-Nawet nie wiesz jak się czułam kiedy po pięćdziesięciu latach musiałam powiedzieć sobie że już Cię nie ma. Jak to bolało, jak przez pięć minut musiałam cierpieć. -Próbuję sobie to wyobrazić. Żyłem w przekonaniu że nie mogłabyś umrzeć, to do ciebie nie pasuje. -Wiedziałeś że żyję, ale do mnie nie wróciłeś. Dlaczego?-Nie wyobrażałam sobie odpowiedzi na to pytanie. -Przez prawie sto lat musiałem walczyć z samym sobą. To nie było takie proste, nie potrafiłem tak żyć. Nie mogłem się do ciebie taki zbliżać. Byłem potworem i musiałem go w sobie pokonać.-Wyjaśnił. -Nie byłeś bezgrzeszny? Zabijałeś? Intrygujące... -Wielokrotnie. Wstydzę się tamtej osoby i nie chcę znów taki być.-Mówił prawdę. On naprawdę nienawidził tamtej osoby. -Ja jestem taka cały czas. Mojego potwora też się wstydzisz i chcesz go zwalczyć? -Nie chcę go zwalczać. Pragnę pokazać Ci różnie możliwości życia. Twój wybór, nie zrobię z ciebie kogoś kim nie jesteś. -Powtarzasz to non-stop, a ja nadal nie rozumiem. -Kiedyś zrozumiesz.-Zapewnił mnie. Potem milczeliśmy dłuższą chwilę, w swoich ramionach, czując wzajemny oddech i bicie serca. Ile można zrobić dla prawdziwej miłości? I czy ona w ogóle istnieje? Długo zastanawiałam się nad tymi pytaniami. Do puki nie spotkałam David'a. Z nim wszystko było jasne. Uwierzyłam w miłość. Trzymałam ręce na jego szyi i zastanawiałam się, kim tak naprawdę stał się po przemianie i do jakiego stopnia mógł nienawidzić tamtego siebie. Ciekawiło mnie też co było Paul'owi. To zdecydowanie nie była troska, tylko zwyczajna ciekawość! Oberwał mocno, a mógł jeszcze mocniej. Dla David'a nie byłoby trudnością zabić go poprzez takie uderzenie. Nawet się nie wysilił. -Ona Cię szuka.-Oznajmiłam po wsłuchaniu się w rozmowę Angie z jakimiś ludźmi. -Kto?!-Zdziwił się. -Angie.-Odpowiedziałam.-Idź do niej, bo się bidulka załamie. -A ty? -Do twojego powrotu nikogo nie zjem, nie skręcę nikomu karku, przeżyję, nie będę chciała nikogo zabić, nie zahipnotyzuję nikogo, nie będę nikogo torturować.-Obiecałam. Trochę tych podpunktów było, ale żaden z nich nie był ani trochę prawdopodobny.-I nie będę zazdrosna.-Dorzuciłam. -Tylko z nią chwilę porozmawiam.-Oświadczył. Nie miałam nic przeciwko aby porozmawiał z Angie. Widać że wpadł jej w oko, ale bez wzajemności. David odszedł w stronę Angie, a ja skierowałam się na dwór. Nie postrzeżenie wskoczyłam na grubą i stabilną gałąź drzewa. Usiadłam na niej i wyciągnęłam nogi. Zeszłam ze sceny i patrzyłam jak inni grają w sztuce pod tytułem "Życie". Miałam stąd doskonały widok na cały ogród i na okna domu, w którym nie brakowało ludzi. Śledziłam ich poczynania z ukrycia, nikomu nie przeszkadzając. Słyszałam ich nudnych rozmów, na równie nudne tematy. Nienaturalnie mocno wciągałam powietrze przez nos. Czułam zapach piwa i różnych alkoholi, perfum, spoconych ciał, ale przede wszystkim krwi. Ich pulsującej w żyłach, jeszcze gorącej krwi. To ta woń wypełniała moje nozdrza i skutecznie trafiała do głowy. Miałam ochotę rzucić się na kogoś. Zasmakować w nim, a potem skręcić mu kark. Jedynym powodem dla którego tego nie zrobiłam, był David. Zgodziłam się na to co chciał mi przedstawić, co usilnie wpajał mi do głowy każdego dnia odkąd ponownie się spotkaliśmy. -Jak ty się tam dostałaś?!-Zapytał blond włosy chłopak, który stał na ziemi. Wyrwał mnie z mojej chwili myślenia. Przyjrzałam się mu bliżej i zorientowałam się że to James. -To moja słodka tajemnica.-Odpowiedziałam, spoglądając w dół. -Którą w pewnym stopniu ze mną dzielisz. -Tylko w pewnym.-Nie obawiałam się że ktoś nas podsłucha, bo mówiliśmy tak aby nikt, niczego nie podejrzewał. -Chodź tu do mnie.-Poprosił. Wstałam z gałęzi i zwinnie zeskoczyłam na dół. Stanęłam przed nim.-Dawno Cię nie widziałem, a raczej byś mnie nie unikała.-Zapewne interesowało go dlaczego mnie tak długo nie było. -Nie mogłabym Cię unikać! Jesteś zbyt pyszny.-To był pewnego rodzaju komplement (w moim wykonaniu). James uściskał mnie po przyjacielsku i szepnął. -Aż tęskniłem za tobą, wysysającą krew z moich żył.-To też miał być komplement i jak dla mnie, był najbardziej trafny. -Nie myślałam że kiedyś ktoś to powie!-Zaśmiałam się głośno. -Spragniona?-Zapytał. Wiedział co chodziło mi po głowie. Rozejrzałam się w koło. Nikogo nie było w promieniu najbliższych 50 metrów, a dodatkowo osłaniały nas drzewa. Przytuliłam się do niego i wgryzłam się w jego szyję. Normalny obserwator stwierdzi że po prostu się do niego przytuliłam. James ani nie drgną. Pozwolił mi się sobą karmić. -Yhym.-Wydusił z siebie David. Oderwałam się od James'a i zakłopotana wytarłam sobie usta z krwi. James z przerażeniem spojrzał na mnie.-Miałaś nikogo nie zjadać! -Nie zjem James'a!-Oburzyłam się. -Nauczyłaś się jego imienia, brawo! To nie wiele skoro i tak zaraz skręcisz mu kark lub wymażesz pamięć!-To takich pomysłach David'a, James spojrzałam na mnie chcąc wiedzieć że David przesadził. -Nie wymyślaj takich scenariuszy! -Może ja już sobie pójdę?-Zasugerował James.-Rana trochę krwawi. -Dobry pomysł, ten nadmiar krwi, której po prostu nie mogę wyssać jest denerwujący.-Wyżaliłam się. James skierował się w kierunku domu, zasłaniając ranę kołnierzem od koszuli. David spojrzał na mnie i oczekiwał wyjaśnień.-Mam prawo mieć przyjaciół!-Oburzyłam się. -To znaczy dla ciebie 'mieć przyjaciół?! Po tym jak go sobie zahipnotyzowałaś?! -Nie zawsze muszę każdego hipnotyzować! -Słucham?! Wolę abyś hipnotyzowała, niż zostawiała w pamięci wspomnienia ze spotkania z tobą! -Nie muszę go hipnotyzować. Nie każdego trzeba hipnotyzować.-Byłam na niego trochę zła. Nie miałam prawa mieć przyjaciela, którego nie zahipnotyzowałam?! -Kolejny zakochany do zabawy?! -P R Z Y J A C I E L!-Przeliterowałam mu głośno. -Mogę Ci zaufać?-Zapytał spokojnie. Podszedł do mnie i położył jedną dłoń na moim biodrze. -Nigdy.-Wyszeptałam krótko. -Pocieszające.-Oznajmił. -Nic nie poradzę. Przynajmniej nie przeżyjesz zawodu. -Czy ty komukolwiek ufasz?-Zapytał. -Nie ufam nikomu, nawet sobie. Mniej przy tym rozczarowań. -Ciekawa filozofia, aczkolwiek dość ponura. -Jak moje myśli. Przesiąknięte złem i nienawiścią. -Nie prawda. Każdy ma w sobie chociaż odrobinę dobra. Najważniejsze jest to aby umieć je dostrzegać i nie kryć się z tym. Zamknij oczy, uśmiechnij się, pomyśl o czymś przyjemnym a dobro samo przyjdzie.-Polecił mi. -Wierzysz w to?!-To brzmiało jak sterta bzdur i dennych filozofii. -Wierzę w ciebie. -Miło to słyszeć. Muszę cię jednak zmartwić, na tej swojej wierze, mocno się przejedziesz. -Wszystko zależy od ciebie. -Nie obarczaj mnie tak!-Pokładał we mnie swoje nadzieje, co zdecydowanie mi nie odpowiadało. Złapałam go za rękę i poszliśmy w stronę domu. Niebo pokryła nieskazitelna czerń. Gdzie nie gdzie pojawiły się gwiazdy. Księżyc w pełni wyglądał bardzo dziwnie. Budził we mnie pewnego rodzaju strach. Pomyślałam o czających się w lesie wilkołakach, których jedno ugryzienie może mnie zabić. Kocham osłonę nocy, ale nie w czasie pełni. -Piwo?-Zapytał James, podając mi ciemnozieloną, szklaną butelkę, w połowie pełną. Bez zastanowienia wzięłam ją i napiłam się. Spojrzałam na David'a. -Da się? Da się.-Był z siebie zadowolony. -Pierwszy sposób był mniej nudny. -Hm?-James nie rozumiał o co nam chodzi. -Nic.-Zakończyłam temat, zmieniając go na inny.-Boli?-Zwróciłam uwagę na jego ranę, którą osobiście mu zrobiłam. -Nie. Tyle że zostaje nieciekawa blizna i ciekawy plaster. -I co mówisz?-Zapytał David. -Nic. Ignoruję te pytania.-Odpowiedział. Spojrzałam znów na David'a, jakby prosząc go o pozwolenie na działanie. -Nie Difrie! Raz już to zrobiliśmy, drugiego nie chcę.-Przypomniał sobie to jak uleczył Ian'a. -Ok. Pamiętaj tylko że gdy się dowiedzą, to ty będziesz musiał się bać. -Ty masz już wprawę w uciekaniu. Nie zapominaj jednak o tym że aktualnie jesteś na pierwszym miejscu podejrzanych. -Już niedługo.-Odpowiedziałam mu. Byłam pewna że niedługo skończą się moje problemy z wampirami. A kluczem do tego była Lissa. -Nie interesuje mnie to, nie pytam, bo i tak nie zrozumiem. Nie rozumiem waszych myśli i poczynań. -Masz coś przeciwko temu co zrobiła?-Zapytał zły James. -Nie rozumiem tego! Z własnej woli dawać się sobą karmić?! -Tak.-Powiedział krótko James. -Co się stało z Paul'em?-Zapytał James. -Trochę zdenerwował David'a. Bywa... -Mocno się zdenerwował...-Stwierdził James. -Nie chciałbyś abym się mocno zdenerwował. Mogłoby bardziej boleć.-Zapewnił go. Trochę wyłączyłam się z rozmowy. Wypiłam zawartość butelki i odłożyłam ją na pierwszą, lepszą szafkę. -Zatańczymy?-Zapytałam James'a. Nie mógłby się nie zgodzić. Podał mi rękę i weszliśmy w tłum tańczących do wolnej muzyki par. Zostawiłam David'a samego. Nie byłam pijana, ale miałam na to ochotę. Jeśli mam się bawić to na porządnie. Położyłam ręce na jego ramionach. -Nie przejmuj się tym że David'owi nie pasuje tamta sytuacja. Nie może zrozumieć że człowiek pozwala się z własnej, nie przymuszonej woli, sobą karmić. -A więc tak to się nazywa.... -Chcesz abym cię uleczyła? Wtedy rana zniknie. -Nie! Zachowaj to dla siebie. Nie chcę stać się wampirem. Lubię cię i to kim jesteś, ale to nie oznacza że chcę być taki jak ty.-Stanowczo odmówił mojej propozycji. -Krew by cię nie przemieniła, tylko uleczyła. Aby cię przemienić musiałabym ci potem skręcić kark.-Wyjaśniłam. -Zwiększone ryzyko. -Już i tak dość ryzykujesz, pozwalając mi na TO.-Zdałam sobie sprawę że powinnam się ograniczać.ze słowami. -Wzbudziłaś moją sympatię, polubiłem cię.-Przyznał.-Odkąd cię zobaczyłem. A ty pokazałaś mi kim jesteś. -Już to zrozumiałeś. Brawo! -Nie rozumiem tylko, dlaczego akurat ja?! Szczerze mówiąc, to nawet się cieszę, bo będę mógł cię lepiej poznać, ale miałaś do dyspozycji jeszcze wielu innych osób. -Wzbudziłeś moją sympatię, polubiłam cię... Nie ma w tym chyba nic złego? Nie wiem już co jest złe, a co dobre. Zazwyczaj wybieram to złe.-Nie umiem stwierdzić czy coś jest dobre, czy złe. Piosenka się skończył, a po niej poszedł szybszy i bardziej energiczny kawałek. -Muszę na chwilę iść.-Oznajmił i odszedł w inną stronę. Nie mogłam się bawić bez wypicia kolejnego piwa. Zabrałam butelkę jakiejś dziewczyny i zahipnotyzowałam ją aby nic nie mówiła. Wypiłam całą jej zawartość i zaczęłam spontanicznie tańczyć z obcymi mi ludźmi. Potem kolejne piwo, i tak jeszcze parę razy, aż w końcu byłam pijana. Teraz mogłam się bawić. Humor od razu się znacznie poprawiał, energia jakby napływał, a alkohol krążył we krewi. Nic nie wyraziło mojego uczucia, które mi teraz towarzyszyło. Ciemne światło, nieznani ludzie i piwo, równa się spełniona ja! -Nie chcę Ci przerywać, ale skończ już z tym piwem.-David zabrał mnie na bok i popsuł całą zabawę. Automatycznie podszedł też James, którego uwagę zwróciło to że trochę się chwiałam i ciężko było mi się utrzymać na nogach. -Co jej się dzieje?-Zapytał. -Mała i z pozoru niewinna Difrie, jak zawsze opiła się w trupa. Do tego naprawdę trzeba mieć talent.-To było jak komplement. Trochę David'owi nie wyszedł, ale zawsze coś. -Ale ja mam się bardzo...-Nie nawet dokończyć zdania. Spróbowałam stać bez pomocy David'a, ale było to niemożliwe.-Tralala, były sobie kotki dwa.-Wymamrotałam kompletnie pijana. -Co ona piła?!-Zdziwił się James. -Podejrzewam że piwo, tyle że w BARDZO nieprzyzwoitych ilościach. -Może zaprowadź ją na górę?-Zaproponował James.-To będzie łatwiejsze niż wsadzenie jej do samochodu. -Gdzie konkretnie mam ją zaprowadzić?-Zapytał David, trzymając mnie na rękach. Podłożył jedną rękę pod moją głowę. Drugą zaś podłożył pod plecy i podniósł mnie. Złapałam go rękami, i przekręciłam głowę w jego stronę, unikając patrzenia na światło. -Jestem pijana, zabierz mnie stąd.-Wymamrotałam bardzo niewinnie. -Już cię zabieram. Naprawdę, za dużo wypiłaś. -Jestem pijana jak Me...-Nie wiedziałam jak to skończyć.-A nawet bardziej! -Już.-David położył mnie na łóżku w jednym z pokoi. Ja naprawdę była przeraźliwie pijana!-Zabawiłaś się, nie powiem! -I jestem szczęśliwa.-powiedziałam z wielkim trudem. Samo bycie obecną sprawiało mi trudność, a co dopiero mówienie. -No, ale nikomu nic nie zrobiłaś. No poza James'em, ale jak twierdzicie, on robi to z nieprzymuszonej woli. Jestem temu przeciwny, ale nie mogę zabronić Ci robić tego co jest Ci potrzebne do życia.-Rozumiałam z tego może co drugie słowo, jak nie co trzecie! Zrozumiałam że nic nikomu nie zrobiłam,że coś przeciwny i że potrzebny mi do życia. Nie wiele można było z tego wywnioskować. -Bóg dał mi alkohol, ale zapomniał zamieścić instrukcji obsługi!-Palnęłam nie na temat. -Nie zaprzeczam. Czemu zawsze to ty jesteś najbardziej pijana?-Zapytał. Odpowiedz była prosta. -Ponieważ mam wieloledghfd... doświadcenie.-Wybełkotałam trudząc się z wypowiedzeniem każdego słowa. -To prawda! Można by powiedzieć że jesteś ekspertem!-Wymyślił. -Zgaś to światło.-Poleciłam mu. Nie byłam w stanie patrzeć na niego, zwłaszcza gdy lampa raził mnie w oczy. David wychylił się i zgasił lampkę nocną. Usiadł obok mnie i pogłaskał mnie po głowie. Zebrał włosy z twarzy. Zamknęłam oczy i od razu zasnęłam. Moje małe ciałko naprawdę wiele potrafi. Jeśli jestem na jakiejś imprezie, to zawsze wyjdę z niej pijana. Tym razem byłam mocno pijana. Ciężko mi uwierzyć że to tylko po piwie. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Okna były zasłonięte beżowymi zasłonami, które dość dobrze chroniły przed światłem dziennym. David leżał w nogach łóżka. Wstałam jak gdyby nigdy, nic i zeszłam na dół. Wszyscy pewnie mieli strasznego kaca. Nie wiem dlaczego, ale mnie nigdy to nie dotyczyło. I nie jest to zaleta tego że jestem wampirem! To coś innego. Powinnam dzisiaj czołgać się po podłodze, a ja wstałam i czułam się całkowicie normalnie. Przeszłam się po domu, napiłam się piwa z kubka. Panowała całkowita cisza. Nagle w drzwiach przekręcił się zamek i do domu weszły dwie osoby. Kobieta i mężczyzna. Mieli na oko 40 lat i nie byli zadowoleni z tego co zobaczyli. Stałam na wprost nich. -Dzień dobry.-Powiedziałam, czując się niezręcznie. -Dzień Dobry.-Odpowiedział mężczyzna. -Wiesz, raczej nie spodziewaliśmy się TEGO!-Dodała kobieta. Zgaduję że to matka Angie.-Gdzie znajdziemy naszą córkę?-Zapytała. -Lepiej nie. Może jutro, bo dzisiaj to słabo!-Zaśmiałam się. -A ty co? Nie pijąca?-Zdziwiła się. -Powiedziałabym że przyzwyczajona, ale to nie będzie zbyt dobrze o mnie świadczyć. -Aha...-Nie wiedziała co odpowiedzieć. -To my może sobie jeszcze pójdziemy i wrócimy jutro.-Zasugerował. -Dobry pomysł. Do jutra wszystko ogarniemy. Nie przedstawiłam się z najlepszej strony, ale zapewniam że druga jest lepsza.-Rozmowa z nimi mnie nie krępowała. -Nie mogłaś za wiele wypić, skoro dałaś radę wstać i w dodatku nie masz kaca. Nie jest tak źle.-Pocieszył mnie. -Zapewniam pana, to przyzwyczajenie. -Dobrze, do widzenia.-Oznajmiła. -Do widzenia młoda damo.-Pożegnał się, po czym wyszli z domu i znów zapadła cisza. Wsłuchałam się w powolne oddechy śpiących ludzi, których tu nie brakowało. Niektórzy po prostu uwaleni na kanapki, na ziemi. Można więc powiedzieć że impreza się udała. W ciszy wróciłam na górę do pokoju w którym był David. Weszłam a on już stał przede mną i całował mnie. Wczoraj zapewne nie za wiele wypił, a bynajmniej tak mi się wydawało. Zdołał zanieść mnie tu i normalnie mówić. -Jak pijana może być taka mała i drobna osóbka jak ty?!-Zapytał.-W dodatku wstałaś i nic Ci nie jest! -Tobie też nic nie jest. -Ale ja wypiłem tylko kubek piwa, a nie beczkę, jak ty! Naprawdę nic Ci nie jest? Głowa nie boli, światło nie razi, nie czujesz się jak wyjęta prosto z pralki? Nic?!-Miał nadzieję że podam choć jeden objaw. Pokręciłam głową przecząco. -Ja nie mam czegoś takiego jak kac! -Jak to? -Nie mam pojęcia. Po prostu tak jest. Piję bez pohamowania, a jedyny skutek to to że jestem pijana. Łatwo jest tak sobie imprezować. Spotkałam już rodziców Angie.-Pochwaliłam się, zmieniając temat. -Teraz?! Ich komentarz? -Nie tego się spodziewali. Ogólnie to byli lekko zszokowani i chyba nie za bardzo komunikowali. Spojrzeli na mnie, ja na nich i tak przez moment. Wrócą dopiero jutro. -Po tym co zobaczyli? Mądra decyzja. Dobrze że nie przeszli po całym domu. -Dobrze że nie weszli do pokoju córki. Kto wie kogo by tam zastali?!-Zachichotałam. -Skutecznie odparłaś ich nalot. -Skutecznie dałam im zrozumieć że ich córka nie nadaje się do żadnych rozmów. -Ewakuujemy się?-Zapytał. -No nie wiem... Możemy zostać i zrobić dobre wrażenie. Możemy 'pomóc'... -Difrie Rose jest chętna do pomocy. Hmm... Bardzo ciekawe.-Zdziwiła go moja propozycja. Nigdy nie byłam jakoś zbytnio pomocna. To pewnie dlatego że każdy mnie traktował jakoś wyjątkowo. -Rzadko mi się to zdarza. Zły pomysł? -Nie! Bardzo fajny. Tyle że jakby nie twój... Ty nie pomagasz, ty zawsze jesteś obsługiwana! -Nic nie poradzę że tak działam na ludzi!-Odsłoniłam zasłony i wyjrzałam przez okno. -Zwłaszcza na facetów...-Dodał. -Możliwe. Nie moja wina!-Broniłam się. Nie można mnie oskarżać o to jak inni na mnie reagują. Nie mam nic przeciwko usługiwaniu mi. -"Nie twoja wina. Ale tyłek twój."-Zacytował słowa Lexi. -Ja im tyłka nie daję, sami do niego lecą. Co? Zazdrosny?-Zaśmiałam się. -O jakichś niewartych zauważenia facetów z którymi spędziłaś maksymalnie dwa tygodnie? Nie, zdecydowanie, nie. -No a mój nieznajomy ze snów? To dopiero!-Założyłam ręce i usiadłam na łóżku. -To już jest jakiś powód do zazdrości. -O, w końcu jesteś zazdrosny!-Ucieszyłam się. -Powiedziałem że to powód do zazdrości, nie że jestem zazdrosny.-Uzasadnił. Stanął przede mną. -Ygh.-Mina mi opadła, zero powodu do radości. -Pewnie chciałabyś się przebrać... Odwiozę cię. -Nie, jest OK!-Zaprotestowałam.-Zawsze mogę pożyczyć coś od Angie.-Naprawdę chciałam zostać i okazać się pomocna. Do pokoju weszła zaspana Angie. Miał niewyjściową fryzurę i ogólnie średnio wyglądała. -Ops!-Powiedziała nasz widok.-James mówił że zostaliście, zapomniałam. -Twoi rodzice tu byli.-Poinformował ją David. -O, kurde! I co?! -Za szczęśliwi to oni nie byli. Wrócą dopiero jutro, jak już wszystko ogarniesz.-Streściłam. -Tydzień mi zajmie to sprzątanie.-Narzekała. -Pomożemy Ci.-Zaoferował David. -Ok.-Ucieszyła się. -Ale musisz mi dać jakieś ubranie.-Postawiłam jej warunek. Angie i ja uśmiechnęłyśmy się do siebie na znak aprobaty. -Znajdę coś dla ciebie.-Oznajmiła. Podeszła do szafy i otworzyła ją. Podałam mi białą bluzę z różowo-niebieskim motywem kwiatowym i beżowe leginsy. -Dziękuję. Nie fajnie jest chodzić w czymś wczorajszym. -Nie ma problemu!-Odpowiedziała uśmiechając się szczerze.-Dobra, ogarnę się trochę i zrobię coś do jedzenia.-Zaoferował. -Dla mnie nic nie rób, nie przepadam za czymś co nie jest czerwone.-Oznajmiłam. Angie pomyślała o jakichś pomidorach, a ja o krwi. -Mną też się nie kłopocz, ja też jestem zbyt wybredny, jak Difrie.-Dodał David. -Ok... Zrobię sobie śniadanie, ogarnę się i spróbuję wyeksmitować wszystkich, którzy byli zbyt imprezowi i zostali. -W sumie też się do nich zaliczamy...-Poczułam się trochę niezręcznie. -James powiedział mi że wczoraj mocno przesadziłaś i nie można było cię przetransportować do domu.-Wyjaśniła.-Choć dzisiaj wyglądasz całkowicie normalnie! A z opowiadania James'a byłaś mocno pijana! -Była mocno pijana. -Szybko się regenerujesz.-Stwierdziła. -Nawet nie wiesz jak szybko...-Wymamrotałam cicho, pod nosem. Angie najwyraźniej coś do słyszała, ale to zignorowała. -Ok. Idę się ogarnąć.-Oznajmiła, po czym wszyła z pokoju. -Och, odmówisz sobie kanapki z serem? Odmówisz sobie tego ludzkiego posiłku?-Powiedziałam z ironią. -Jakoś to przeżyję. -Króliczek tego nie przeżyje.-Skomentowałam. -Teraz obchodzi cię jakiś króliczek?!-Zdziwił się. Nie obchodził mnie królik, ale dogryzienie David'owi. Na niczyim życiu nigdy mi nie zależał. Próbowałam sobie to wmówić, ale była jedna osoba, która wszystko psuła, Paul. Zależało mi na jego życiu, i nadal zależy. Jeśli chodzi o David'a, to kocham go tak bardzo że zależało mi na jego śmierci. -Króliki mnie nie obchodzą, ale nawet najmniejsza próba dogryzienia Ci i skrytykowanie w pewien sposób twojego jadłospisu jest dla mnie na wagę złota. Tak wiem, jestem zozłą i dobrze mi z tym. -Aha, ok.-Powiedział zmieszany. Jakbym powiedziała mu to co za chwilę pomyśli. -Bywa. -Są ludzie brzydcy i są ludzie piękni, ale taki przypadek jak ty trafia się tylko jeden.-Uśmiechnął się i pocałował mnie. Za pierwszym razem, kiedy zrobił to w 1868, wydawało mi się to takie dziwne. Teraz nie było w tym nic nienaturalnego. -Rozumiem to jako komplement. -Oczywiście.-Powiedział swoim romantycznie ciepłym i męskim głosem.-Dobra, idę na dół, a ty się przebierz.-Wyszedł z pokoju, nie czekając na moją odpowiedz. Rozebrałam się i ubrałam rzeczy, które dała mi Angie. Potem bez problemu znalazłam łazienkę i poprawiłam stan moich włosów, oraz makijaż. Byłam pełna optymizmu i chęci do zrobieni czegoś normalnego. Zeszłam na dół i zatrzymałam się przed wejściem do kuchni. Podsłuchałam rozmowę David'a i Angie. -Mam pytanie. Tylko się nie obraź.-Ostrzegła go Angie.-Czy ona jest normalna? W sensie Difrie.-Wyszeptała do niego. -A skąd takie pytanie?!-Zdziwił się. -Są osoby które się nad tym grubo zastanawiają. Nie chodzi tylko o to jaka jest teraz, ale o jej historię. Poza tym, niektóry uważają że po tym co się stało, Difrie zaczęła trafić kontakt ze światem. W dodatku że niby zaczęła potwornie imprezować, pić, palić nie wiadomo co. I to nałogowo.-Nadal szeptała. -O jaką historię chodzi?-Zapytał. -No nie wiesz?! Jej rodzina została zagryziona na śmierć przez dzikie zwierze. Była w tym samym domu, a jednak przeżyła. Potem gdy przyjechała do miasta zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Mówi się że nosi za sobą śmierć. Obraca sobie chłopaków wokół palca, a potem ich zostawia... Radzę Ci na nią uważać.-Jakże troskliwa okazała się Angie. David wiedział że historia jest zmyślona i że teoretycznie nie jestem wariatką. To że obracam sobie chłopcami to też omówiliśmy. David nie wiedział jednak że stoję trzy metry dalej i słucham. -Nie można wierzyć takim brednią. Wiem że jej historia nie jest zbytnio wesoła, ale to jak się teraz zachowuje jest całkowicie normalne. Takie ma obyczaje. Może jest troszeczkę zbyt zabawowa, ale taka już jest i w jej zwyczaju to jest normalne.-Oznajmił, broniąc moją osobę. Gdy skończył mówić, weszłam do pokoju i zwróciłam się do Angie. -Następnym razem nie musisz szeptać, i tak usłyszę.-Wyglądałam trochę jak nawiedzona. Nie cierpnie gdy ktoś mnie obgaduje. To strach przed powiedzeniem komuś prawdy prosto w twarz, to słabość... W dodatku moje emocje, nad którymi nie panuję... To ustawiało Angie na kiepskiej pozycji. Jestem zbyt impulsywna, ale przecież jeszcze jej nie zabiłam, więc nie jestem taka zła. Jeszcze... *** Na początku, chciałabym podziękować wszystkim osobą, stronką, blogą, fanpagą, które mnie udostępniają. Zapewne to dzięki nim widzicie teraz ten blog. Jak zawsze, proszę o udostępnienia wszystkie osoby, którym się podobało. To dla mnie bardzo ważne ♥ Jak zauważyliście, rozdział jest o wiele krótszy od poprzedniego. Stwierdziłam że będę od teraz pisać krótsze rozdziały. A co za tym idzie, będę jej dodawała o wiele częściej. W poprzednim rozdziale zamieściłam do bloga muzykę. Jeśli znacie jakieś fajne kawałki, pasujące to tej książki to wysyłajcie mi ich tytułu ; ) Tych którzy chcą coś o mnie wiedzieć zapraszam na mojego fb ; ) Możecie pisać, pytać i krytykować. To by było na tyle... Mam nadzieję że wam się spodobało i będziecie czytać dalsze rozdziały. Jeśli wam się podobało, to jak zawsze możecie zamieścić komentarz. :)