wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 4 Nie jestem fanką wczesnego zrywania się z łóżka. Jednakże stwierdziłam że nie pójdę do szkoły w szopą na głowie. Wstałam, otworzyłam drzwi tarasowe i nagle wydało mi się że życie może być wspaniałe. Woń kwiatów unosiła się w powietrzu. Promienie słońca przebijały się przez drzewa. Po chwili jednak się otrząsnęłam i przypomniałam sobie że zajęcia rozpoczynają się o dziewiątej, a nie o dziewiętnastej. Wzięłam wiec prysznic, ułożyłam włosy i zrobiłam sobie makijaż. Wielkim dylematem był wybór perfum, bo mimo że na toaletce stało ich mnóstwo, to doszyły tam jeszcze perfumy które przywiozłam z Paryża. Ostatecznie wybrałam Chloé. To był wspaniały wybór. Potem zeszłam na dół, włączyłam wieżę, puszczając pierwszy lepszy kawałek. Padło dziś na jakiś rockowy, stary kawałek. Stwierdziłam że teraz można by coś zjeść. Wpakowałam do miksera jagody, maliny, poziomki i trochę mleka. Zmiksowałam i wypiłam. O dziwo było smaczne, nawet lepiej! Było przepyszne! Choć ten fioletowy kolor wcale nie namawiał do wypicia. Teraz pozostawała tylko kwestia ubrania się. Wybrałam czarne rurki, cienki, szary z przeplatanką czarnego kardigan, biały gorset i czarne szpilki. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do szkoły. Zaparkowałam gdzieś pośrodku wielkiego, zatłoczonego parkingu. Poprawiłam okulary przeciwsłoneczne, wzięłam torbę i wysiadłam z samochodu. Było dość gorąco. Chciałam się nie przejmować ludźmi którzy patrzyli na mnie, ale było to już wkurzające. Nie zapadła jednak niezręczna cisza. Wynikało to pewnie z tego że wszyscy coś szeptali. Poszłam więc dalej w poszukiwaniu klasy od francuskiego. Idąc korytarzem usłyszałam wołanie, od razu się zorientowałam że to do mnie. -Cześć, lala! - Był to klasyczny przykład napakowanego, półgłówka, grającego w szkolnej drużynie. Podeszłam do niego. Powoli, dość demonstracyjne zdjęłam okulary i zapytałam bardzo miłym głosikiem. -Do mnie mówisz? - Chłopak zaniemówił - Zapamiętaj sobie na przyszłość że nie jestem lala, dla nikogo, a zwłaszcza nie dla ciebie! - Powiedziałam ostro. Dopiero po chwili ocknął się o grzecznie odpowiedział - Tak, przepraszam. - Uwielbiam używać mojej fenomenalnej hipnozy. Zawsze działa, ludzie robią to co im każę. Ubrałam okulary i poszłam dalej. Klasa od francuskiego wyglądała dość zwyczajnie. Pojedyncze ławki, różne plakaty z tematyką Paryża, Francji i tym podobnym. Duża tablica, różne kwiatki, wielka flaga francuska, no i oczywiście puste biurko nauczyciela. Klasa była pełna uczniów, więc usiadłam na jedynym wolnym miejscu, czyli przed ostatniej ławce. Za mną siedział już tylko ów chłopak którego zahipnotyzowałam na korytarzu. Wspaniale! Dopiero po jakiś dziesięciu minutach w klasie pojawiła dość wiekowa nauczycielka od francuskiego. -Bonjour - Powiedziała dość mało optymistycznie i zaczęła rozdawać każdemu jakieś kartki - Napiszecie sprawdzian, abym mogła ocenić wasz poziom wiedzy. - Powiedziała stając przede mną.- A ty moja panno następnym razem zastanów się nad swoim ubiorem. To strój do klubu, a nie do szkoły.- Powiedziała ostro. Mało mnie to poruszyło. Była jakąś starą dinozaurzycą, która zapewne twierdziła że chodzenie w szarych spódnicach i białych bluzkach jest bardzo dobrym pomysłem! Uśmiechnęłam się więc i odpowiedziałam -Zastanowiłam się doskonalę. Myślę jednak że pani nie zastanowiła się nad swoim ubiorem, bo jest niezbyt powalający. - Nauczycielka mocno się zmieszała. Zdaje się że nikt jej jeszcze nic podobnego nie powiedział. - Myślę jednak - Teraz spojrzałam jej prosto w oczy- że możemy o tym zapomnieć.- Po chwili się ocknęła i poszła dalej. Jej sprawdzian był banalny! Napisałam go bez problemu. Gdy zadzwonił dzwonek, spokojnie wstałam, wzięłam torbę na ramię, i spokojnie, a raczej z zamiarem spokojnego wyjścia z klasy, ponieważ moja spokojna czynność została przerwana przez pewnego ciemnowłosego chłopaka. Złapał mnie za ramię i zatrzymał w klasie. Nie opierałam się temu, bo przecież, co mógłby mi zrobić?! Był dość umięśniony, miał bardzo ciemne włosy, niebieskie oczy, na pierwszy rzut oka wydawał się wyższy. Był dość zły, ale i zdenerwowany. Ostro zapytał mnie. -Co ty sobie myślisz ?! - Stanął przede mną i złapał mnie za ramiona. - Przy ludziach ?! - Wrzasnął. Nie wzruszenie zapytałam go - Nie rozumiem o co Ci chodzi.- chciałam poczuć jego ludzką krew, ale on nie pachniał jak człowiek. Dopiero po chwili zrozumiałam. On jest... Jest wampirem. - Masz coś do tego?! - Zapytałam, pewna siebie. - Przeszkodziło Ci to w jakiś sposób ? - Popatrzał mi w oczy, zluzował uścisk swoich dłoń na moich ramionach i powiedział spokojnie - Tak, mam coś do tego. Nie możesz bezkarnie hipnotyzować ludzi. - Nagle do klasy weszła jakaś dziewczyna. Wyrwałam się z jego rąk i używają swojej szybkości podbiegłam do niej. Wgryzłam jej się w szyję. Przerażony ów chłopak podleciał i oderwał mnie od niej. Zapytałam śmiejąc się - Coś Ci nie pasuje ? - Wyczułam jego słaby punkt. Zapewne żywił się tylko i wyłącznie zwierzęcą krwią, bo nie potrafił się opanować pijąc ludzką. - Czyżbyś był wampirem który nie potrafi pić ludzkiej krwi ?! - Zapytałam kpiąc sobie z niego. Pchnęłam dziewczynę na niego. Miałam ręce całe we krwi. Wytarłam rękę o jego usta, a jego oczy zmieniły się w te prawdziwe oczy wampira. - Tak myślałam. Wampir z ciebie żaden. - Poprawiłam sobie torbę i wyszłam z klasy, zostawiając go całego we krwi z krwawiącą dziewczyną. Moi następnym fascynującym przedmiotem była matematyka. Nauczyciel okazał się bardzo energicznym, młodym mężczyzną. Już pierwszego dnia zaczął przerabiać tematykę z książki. Co jakiś czas przypominał. - To takie proste! Znacie to! - Przecież to temat z gimnazjum. - Nie pamiętam gdzie byłam w trakcie tych trzech lat, ale już kiedyś chodziłam do szkoły. Szkoda że było to tyle lat temu, ale nie odczułam jakichkolwiek braków z tych trzech lat. Zdaje się jednak że moja grupa była dość mało inteligentna. Przerwa na lunch. Smakowicie. Zabrałam ze sobą torebkę z krwią, a więc na przerwę udałam się do toalety. Była ona pusta. Jeszcze lepiej. Weszłam do jednej z kabin i zaczęłam delektować się krwią z torebki. Nie jest ona tak pyszna jak krew prosto z żyły, ale na pragnienie była w sam raz. Do toalety weszła własnie grupka dziewczyn. Przerwałam mój posiłek, wytarłam twarz chusteczką i wyszłam z kabiny. Jedna z czterech dziewczyn przemówiła do mnie. - Cześć. To ty mieszkasz w posiadłości Rose'ów? - Zapytała bardzo miłym i przyjaznym głosem. Była mojego wzrostu. Również drobniej budowy. Brązowe włosy, brązowe oczy. - Tak mieszkam tam. -Odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy. podchodząc do grupki dziewczyn. - Jesteś z nimi spokrewniona? - Zapytała dość nieśmiało. - Tak. Nazywam się Difrie Rose. - Odpowiedziałam. Reszta otaczających nas dziewczyn trochę się zdziwiła. -Nazywam się Mag. Idziesz na lunch ? - Zapytała grzecznie. Nie dało jej się odmówić, a więc zgodziłam się. -Tak, pewnie! - Podała mi swoje ramie i razem wyszłyśmy z toalety w kierunku stołówki. Jako mój lunch wybrałam kawę. Nie byłam zbyt głodna. Mag wzięła sok pomarańczowy, oraz burgera. Wyszłyśmy na dwór i usiadłyśmy na jednej z wolnych ławek. Spojrzała się na moją kawę i zapytała. - Tylko kawa? - Tak, nie jestem zwolenniczką jedzenia. - Odpowiedziała. - Ale nie jesteś bulimiczką, ani anorektyczką ?! - Jej wypowiedź mnie rozśmieszyła. - Nie! Skądże! - To dobrze. Jesteś nowa więc niewiele wiesz o szkole, ani o ludziach. Dziś na przykład, jest impreza na jeziorem! I oczekuję że przyjdziesz. - Rozważę taką opcję. - Odpowiedziałam dość tajemniczo. - Może chcesz zapisać się do cheerleaderek ? Wyglądasz na dość giętką i wysportowaną. A tak się składa że jetem kapitanem. - Czemu nie! Będę miała jakieś zajęcie. - Jestem też przewodniczącą szkoły. Zarządzam balami, różnymi imprezami, zajmuję się też akcjami charytatywnymi. - Czynna działaczka na rzecz ludzkości. - Zaśmiałam się. - Można tak to nazwać. - Uśmiechnęła się. - Mamy razem W-F. - Miodzio. - Nawet się ucieszyłam, bo jestem wysportowana i te zajęcia nie sprawią mi żadnego problemu. - Idziesz ? -Zapytała. Wstałyśmy i poszłyśmy do szatni. Kolorami szkoły był czarny i czerwony, ale głównie czarny. A czarny i słońce to kiepskie połączenie. Wielkim dramatem dziewczyn był wybór numerku na koszulkach. Nie sprawiło mi to problemu, wybrałam "68". Kojarzy mi się to z datą moich narodzin,1868. Po tym jakże trudnym wyborze koszulek, przemiła wuefistkę która bez rozgrzewki zarządziła że będziemy dziś biegać po lesie. A bieg bez rozgrzewki ,dla ludzi bardzo źle się kończy. Mieliśmy przebiec dziesięć kilometrów. Zaczęłam biec razem z Mag. Jednak ona szybko zwolniła tempo. Biegłam szybko, ale nie tak żeby przesadzić. Zero zmęczenia, zero potu. To wspaniałe. Dobiegłam po trzydziestu pięciu minutach. Nauczycielka bardzo się zdziwiła. - Brawo! Masz fenomenalny czas! Pod uwagę trzeba wziąć jeszcze to że biegły nie tylko dziewczyny. Masz talent dziewczyno! - Rozśmieszyło mnie to. - Dziękuję. - Na dzisiaj Ci wystarczy. Idź do szkoły. Nie spiesz się, spokojnie, napij się. - Powiedziała opiekuńczo nauczycielka. - Spokojnie, nic mi nie jest. - Zeszłam z pola widzenia wuefistki i pobiegłam, z moimi wampirzymi mocami, oczywiście. Wróciłam do szatni, wzięłam prysznic. Nie musiała się spieszyć bo zajęcia w-fu miały trwać dwie godziny, a więc na dzień dzisiejszy moja nauka się zakończyła. Zastanawiała się czy poczekać na Mag, ale stwierdziłam że to bezsensowne. Wzięłam więc swoje rzeczy z szafki i poszłam do samochodu. Daleko nie zaszłam bo przed szkołą czekał mój znajomek z lekcji francuskiego, i to w moim aucie! Uśmiechnął się i powiedział. - Podwózka pod dom? - Wyjęłam z torby okulary i wsiadłam do samochodu. - Z przyjemnością - Odpowiedziała. Znajomek podał mi rękę mówiąc - David Rockwood. - Difrie Rose. - Uśmiechnęłam się. - Och, znam cię. - Było to dla mnie lekkie zdziwienie, zapytałam więc. - Skąd ?! - Pamiętałabym takiego przystojniaka. - Zawdzięczam ci wymordowanie całej mojej rodziny. I to z zimną krwią. Wszystkich, po kolei. Dziękuję. - Nie mówił tego z jakimkolwiek żalem, można by nawet powiedzieć że mówił to z radością. - Nie ma za co. Do usług. - Odpowiedziałam radośnie. Zabiłam już tylu ludzi że nie starczyłoby mi czasu na sentymenty i żale. Zabicie całej rodziny nie robi na mnie większego wrażenia. - Chcesz się teraz odegrać ? - Zapytałam ze śmiechem na ustach. - Nie ! Przecież Ci podziękowałem! - Uśmiechnął się. Miałam wrażenie że mogłabym w ten uśmiech patrzeć przez całe życie. Nawet się nie zorientowałam że już dawno jedziemy. Ba ! Już byliśmy w połowie drogi. Gdy dojechaliśmy, zapytałam. - Wchodzisz ? - Wzięłam torbę i powoli wysiadłam z samochodu. - Nie, dzięki. Chyba mam zamiar iść się pouczyć, czy coś w tym stylu. - Nie dałam się na to nabrać. - Albo zjeść jakiegoś królika ? - Szczerze się uśmiechnęłam. - Może. - Zaparkował samochód i stanął przede mną. - Nie wszyscy muszą zabijać. - Wyszczerzył zęby, jakby było się czym chwalić. - Wszyscy nie. - Poparłam go. - Ale wampiry tak. - W tym momencie zrzedła mu troszkę minka. - Jesteś wampirem. - Wampirem... - Uśmiechnął się. I każde z nas odeszło w swoją stronę. - Wampiry jedzą ludzi! - krzyknęłam po chwili, szczerząc moje, przeurocze, wampirze, kły. Wróciłam do domu, usiadłam na kanapie i pogrążyłam się w marzeniach. Pragnęłam przez całe swoje bardzo długie, wampirze życie patrzeć na ten uśmiech. Jednak nie pomarzyłam sobie zbyt długo, bo mój telefon zaczął wibrować. Zdziwiłam się, i to bardzo. A jeszcze bardziej zdziwiłam mnie treść esemesa: " Cześć! Pamiętasz o imprezie nad jeziorem ? Mam nadzieję! Dziś o 19.00, jezioro Yelow Crek. Wiesz gdzie to ? Oby. Do zobaczenia! ~Mag". Do głowy nagle naleciały mi myśli "Skąd ona ma mój numer?!". Ale odłożyłam sobie to na później. Poszłam do biblioteczni i sięgnęłam po jedną z starych, zakurzonych książek. Te książki miały swój urok. Zżółkłe kartki, grube, zakurzone okładki, ten specyficzny zapach. Nie było dla mnie ważne co czytam. Ważne żebym czytałam cokolwiek. Wyszłam więc na taras i pogrążyłam się w książce. Wspaniałe uczucie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz