środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 9 Znów leżałam na podłodze, cała we krwi. Ów bohater klęczał przy moim ciele. Byłam już martwa. Bałam się tego co widziałam. Moje jeszcze nie zamknięte oczy wpatrywały się w jego oczy. Chciałbym tam teraz podejść i coś zrobić, ale nie mogłam. Niemoc ma mnie dobija. Jego oczy były pełne nie zrozumiałej mi nadziei. Nie wiedziałam na co liczył. Po ugryzieniu na mojej szyi wnioskowałam że jest wampirem. Jednakże było w nim Coś więcej. To nie był przeciętny wampir, zależało mu na czymś więcej niż na mojej krwi. Bałam się... Strach przed niewiadomą. Nie miałam pojęcia co będzie dalej. Zastanawiało mnie czy On faktycznie kiedyś powróci. Ciekawiło mnie kim jest, dlaczego mam sny z nim w roli głównej. A może to tylko zwykły sen? Próbowałam przez chwilę to sobie wmawiać, ale byłam pewna że to nie było normalne. Odczuwałam wszystkie towarzyszące temu zdarzeniu odczucia. Chciałam zamknąć moje puste oczy i obudzić się z tego snu. Nie dałabym rady więcej na to patrzeć. Obudziłam się długo po zakończeniu filmu. Bez ociągania się w stałam w celu zrobienia Pracy Domowej. Napisałam referat z Historii na ponad trzy strony, przetłumaczyłam dwa wiersze z francuskiego i uzupełniłam ćwiczenia z Matematyki. Nie sprawiło mi to większego trudu. Jeszcze przez chwilę siedziałam na fotelu przy biurku. Miałam ochotę mieć jakiegoś futrzaka. Coś czego nigdy bym nie skrzywdziłam. Sięgnęłam po tablet leżącego na komodzie i zaczęłam przeglądać ogłoszenia o sprzedaży kota bądź psa. Znalazłam dwa bardzo fajne ogłoszenie o białych kotach Perskich. Spodobały mi się ich wielkie jasnoniebieskie oczy. Nie zastanawiałam się dłużej i kupiłam je. Musiałam jechać do miasta i kupić jakąś kuwetę, czy coś. Przebrałam się w ciemnoczerwone dżinsy i lekki, biały i zwiewny top. Na dworze było około dwadzieścia pięć stopni. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do miasta. Zatrzymałam się przy pierwszym i zapewne jedynym sklepie zoologiczny. Wysiadłam z samochodu i weszłam do sklepu. Zapach nie był zbytnio zachęcający. Stanęłam przed ladą za którą stała jakaś ekspedientka. -Potrzebuję dwóch kuwet, jedzenia dla kotów, czegoś do pielęgnacji, misek....-Mogłam tak wymieniać w nieskończoność.-Wszystko co będzie mi potrzebne dla dwóch kotów perskich.-Powiedziałam w skrócie. Dziewczyna sprawnie zaczęła się krzątać po całym sklepie donosząc co chwila coś do sterty rzeczy. Przy wyborze legowisk zapytała. -Które?-Nie była zbyt rozlewna. Wybór był dość duży. Nie chciałam wybierać nic gryzącego się z całym domem. -Beżowe.-Odpowiedziałam. Potem zapytała się o obroże. -Które?-Czy ona znała tylko jedno zdanie?! To było irytujące. -Beżowe.-Oznajmiłam. Nie chciałam wybrać czegoś pstrokatego i tandetnego. Subtelne beżowe obróżki były najbardziej odpowiednie. Po zakupach wyszłam ze sklepu z dwoma wielkimi torbami i dwoma kuwetami. Wrzuciłam wszystko na tylne siedzenie w samochodzie i zadowolona pojechałam do domu. Zakupy były dla mnie czymś satysfakcjonującym. Miło było patrzeć na torby pełne nowych rzeczy. Wysiadłam z samochodu i wzięłam zakupy z tyłu samochodu. Przy pomocy nogi otworzyłam drzwi. Teraz mogłam spokojnie rzucić wszystko na ziemię. Zaczęłam wyjmować rzeczy z reklamówek i rozmieszczać je po domu. Miski i karma do kuchni; legowisko do salonu; legowisko do mojego pokoju; kuweta do nie używanej łazienki na parterze; drapaki i druga kuweta do osobnego karma do szafek w kuchni; szampony i szczotki do mojej łazienki. Resztę bibelotów zostawiłam na komodzie w przedpokoju. Możliwość robienia czegoś całkowicie normalnego było dawało mi dużo satysfakcji. Miałam dziś dziwnie pozytywny humor. Na kolację postanowiłam coś ugotować. Tak właściwie od gotowania było to dość odległe. Wsadziłam na patelnię różne warzywa które wcześniej pokroiłam. Potem dodałam ryżu. Na koniec wszystko przyprawiłam. Nie wyglądało tak źle. Był to specyficzny rodzaj posiłku, ponieważ nie krzyczał ani nie ruszał się. Nie chętnie spróbowałam mojej dania. Nie wyszło tak źle. Miało bardzo intensywny smak mięty, papryki i imbiru. Zapach był bardzo intensywny. Zjadłam trochę, aczkolwiek nie całość. Zostawiłam resztę na patelni i poszłam na górę. Wzięłam prysznic, przebrałam się w piżamę i szybko wskoczyłam pod kołdrę. Sięgnęłam po leżącą na szafce nocnej książkę. Moje czytanie nie trwało jednak zbyt długo, bo po dwudziestu minutach zachciało mi się spać. Mimo że bałam się snu, zamknęłam oczy. Przez jeszcze długi czas dręczyły mnie obawy co do moich snów. Niby to tylko sny, ale ja wiedziałam że to prawda. Czułam to! Obudził mnie budzik. Przeraziłam się bo nie nastawiałam go. Była siódma piętnaście. Wstałam uczesałam moje rozczochrane włosy i zeszłam na dół. Do jedzenia miałam jeszcze ryż z wczoraj, jednakże nie wyglądał on zbyt smakowicie. Ostatecznie nie zjadłam nic, a ryż wylądował w koszu na śmieci. Pozostawała mi teraz tylko kwestia ubrania się i spakowania torby. W tym celu poszłam do mojej garderoby. Ubrałam czarne leginsy, białą koszulkę, jasną rozpinaną koszulę dżinsową, szare trampki i moją ulubioną, czarną beanie. Wyglądałam w niej bardzo fajnie. Pasowałam mi do fryzury. Wzięłam z półki wielką, czarną, workowatą torbę na ramię i wrzuciłam do niej strój na wuef i leżące na biurku zeszyty. Prawie zapomniałam o teczce z referatem. Zaparkowałam moim białym Cabrio na parkingu szkolnym i ochoczo podeszłam do stojącego przy wejściu do szkoły Jamesa. Zdaje się że na mnie czekał. -Jak rana?-Zapytałam. -Boli.-Odpowiedział mi niezbyt wzruszony. Poszliśmy dalej wzdłuż korytarza.-Mogę wiedzieć czym jesteś?-Wyszeptał. -To nie jest temat na rozmowę w szkole.-Nie chciałam ryzykować że ktoś nas podsłucha. -A na kiedy?-Zapytał. On chciał znać prawdę, ja chciałam być bezpieczna. -Możesz ze mną dzisiaj jechać do Wert Grain.-Zasugerowałam. -Po co? -Kupiłam dwa koty. -Koty?!-Zdziwił się. -A co w tym dziwnego. Normalni ludzie kupują koty Kartuskie? -Normalnych ludzi na to nie stać. -Uuuł...-Nie wiedziałam co powiedzieć. Głupio się poczułam. Czyżbym wydawała za dużo pieniędzy?! To chyba dozwolone, nie? -Nie dramatyzujmy!-Pocieszył mnie.-Co masz teraz?-Zmienił temat. -Hmm...-Nie miałam pojęcia co teraz mam. -Ja mam wychowawczą, czy coś takiego. Chodzimy do jednej klasy, tak? -202g?-To było coś w rodzaju nazwy naszej klasy. -Tak. A więc mamy teraz razem lekcje. Potem też... -Matematyka?-Zapytałam aby się upewnić. -Nie... Tak właściwie to mamy wuef w tym samym czasie, ale nie razem.-Wyjaśnił. -Okey... Jesteś w drużynie?-Oparłam się o ścianę. -Difrie! Olewasz treningi! Tak nie można!-Podbiegła do nas Mag. Miałam tej dziewczyny serdecznie dosyć. -Can you go to hell?-Rzuciłam po angielsku. Zwracałam się do niej, ale rozbawiona patrzałam na James'a. -Nie ignoruj mnie!-Oburzyła się. -Naprawdę, nie mam ochoty z tobą rozmawiać.-Nie byłam zbytnio miła ani subtelna. Już miałam nadzieję że sobie pójdzie, gdy nagle oznajmiła. -Wiem kim jesteś!-Na myśl o tym że dowiedziała się o tym kim jestem osłupiałam. Teraz moje spojrzenie skupiło się tylko i wyłącznie na niej. -Co?!-Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. -Jesteś byłą dziewczyną Oli'ego! -Ach, tak!-Kamień spadł mi z serca że nie chodziło jej o to że jestem wampirem. Po chwili jednak byłam lekko wkurzona. Musiała się dowiedzieć tego od Camil, dziewczyny z imprezy. -Mówiłam że ta twoja Camil to szmata.-Zwróciłam się do James'a ponownie ignorując Mag, która była uradowana tym że mnie znałam. To było żałosne. -Idziesz już sobie?-Zapytał się Mag. Śmieszyła nas ta sytuacja. W końcu po sugestii James'a, Mag sobie poszłam.-Mogę prosić o autograf?-Zaśmiał się James. -Mogę Ci go zrobić!-Oznajmiłam wesoła ale po chwili zmieniłam ton.-Zębami...-Ta propozycja nie była już tak ciekawa. -To ja może podziękuję...-To byłam mądra decyzja. Po lekcji wyszliśmy z klasy i wyszeptałam do ucha James'a. -Jest tu jakieś miejsce gdzie nikt nas nie zobaczy?-Byłam głodna, a moim zamiarem było pożywienie się nim. -Taaak....-Odpowiedział niepewnie. -Prowadź.-Rozkazałam. Wyszliśmy szkoły i poszliśmy na jej tyły. Było tam coś w rodzaju ślepego zaułka. Najważniejsze było jednak to że nie było tam żadnych świadków. Zerwałam James'owi plaster z szyi i wygryzłam się dokładnie w to samo miejsce co przedtem. Tym razem się nie opierał. Traktował to raczej jako coś całkowicie normalnego. Potrafiłam się opanować. Po chwili puściłam go i zaczęłam szukać w torbie chusteczki. Dokładnie wytarłam sobie usta które były całe we krwi. James zakleił plastrem ranę. -Nie powiesz o tym nikomu.-Dla pewności użyłam hipnozy. -Nikomu.-Powtórzył. -Ten plaster kiepsko się komponuje z twoim ubraniem.-Stwierdziłam. Miał na sobie ciemne dżinsy, granatowy, cienki sweter, spod którego wystawał kołnierzyk oraz mankiety koszuli. Rękawy były oczywiście podciągnięte. -Masz jakąś lepszą propozycję? -Tak...-Miałam pomysł, aczkolwiek odrobinę niebezpieczny. Nie chciałam kolejnego wampira, któremu trzeba by skręcić kark. Ugryzłam się w nadgarstek a potem przystawiłam krwawiącą rękę do jego ust. Na początku trochę się opierał, to zrozumiałe, ale po chwili zdołałam go przekonać do wypicia mojej krwi, która w 'magiczny' sposób go uleczy. Napił się tylko trochę. Wystarczyło aby rana się zagoiła. Zerwałam mu plaster z szyi aby ujrzeć efekt. Nie było tam jakiegokolwiek śladu skaleczenia. Bardzo go to zdziwiło. -Jak? Ty, to?!-Nie mógł uwierzyć w to co widział. -Moja krew leczy ludzi.-Opowiedziałam mu w streszczeniu. -Twoja... To znaczy? Kim ty jesteś?-Zaczął zadawać pytania. -Powiem Ci potem. Sam do tego dojdź, geniuszu!-Nie chciałam teraz o tym rozmawiać, nadal czułam się jakoś niepewnie. Po 'dość męczącym' wuefie przed szatnią czekał na mnie David. Miło było móc go znów widzieć. Odeszliśmy w stronę klasy od Francuskiego który mieliśmy razem. -Kiedy jadłaś?-Nie obawiał się tego że ktoś nas podsłucha bo w tych wypowiedziach nie było nic konkretnego. -Nie dawno.-Oznajmiłam dumnie. Jemu to się nie spodobało. Spojrzał na mnie podejrzliwie, oczekując wyjaśnienia.-Godzinę temu, torebka!-Skłamałam go co do tej torebki, ale wiedziałam że prawda by mu się nie spodobała. -Nie będę tego drążył. Wszystko w porządku? -Znów ta twoja troskliwość!-Zezłościłam się. -Martwię się o ciebie. -Było nie zabierać mi bransoletki-Byłam o to na niego zła. -I tak sobie poradziłaś.-Nie widział tu żadnego problemu. Wyjął z kieszeni moją bransoletkę i oddał mi ją. Zapięłam ją na ręce i poczułam się o wiele lepiej. Ona była jak cząsteczka mnie. -Dziękuję.-Odpowiedziałam. -Zapomniałbym wspomnieć że pięknie wyglądasz!-Zawsze komplement. -Wiem to.-Wyszeptałam mu do ucha, po czym mrugnęłam lewym oczkiem i skręciłam w prawo, pozostawiając Davida. Weszłam do toalety i zamknęłam się w kabinie. Przepełniała mnie nieuzasadniona nienawiść. Wyjęłam z torby nożyczki i zaczęłam kaleczyć sobie nimi rękę. Nie potrafiłam przestać, musiałam się ranić. Podłoga zalała się krwią. W końcu z powodu utraty zbyt dużej ilości krwi, osunęłam się na ziemię. Byłam przytomna i nadal wbijałam sobie w rękę nożyczki. Nie kontrolowałam tego. Byłam w swoim ciele, ale nie byłam sobą. Krew zalewała całą kabinę. W końcu, ktoś zauważył że spod jej drzwi wycieka krew. Jakaś dziewczyna otworzyła drzwi po czym spanikowana wybiegła z toalety. Zaczęła biec w tylko sobie wiadomym kierunku. Biegnąc zderzyła się z Paulem. -Co się stało Gwen?!-Zapytał. W odróżnieniu od niej nie był przerażony. -Ona... Toaleta...-Mówiła wszystko bardzo chaotycznie. Z twarzy Paula zszedł radosny uśmiech. -Co?!-Zapytał poważnie, ale ona już nie odpowiadała. Była nie dość że spanikowana to jeszcze onieśmielona tym że z nim rozmawiała. Paul zostawił ją i szybko pobiegł do toalety. Nie zwracałam na niego uwagi. Resztkami sił nadal wbijałam sobie nożyczki w rękę. Paul podbiegł do mnie i wyrwał mi je z rąk. Próbowałam mu je odebrać, ale na próżno.-Co ty robisz?!-Wrzasnął. Nie patrzałam na niego. Dotknął mojej twarzy i nakierował ją na siebie. Patrzał mi w oczy. Patrzał w moje chore, potworne oczy.-Jestem przy tobie!-Powtarzał. Po chwili klęczał obok niego David. Wymienili ze sobą spojrzenia. - Zabierzmy ją stąd.-Zasugerował. David wziął mnie na ręce, a Paul wziął moją torbę. Zabrali mnie ze szkoły. Nie mogła tu przebywać. Przed szkołą czekali na mnie paparazzi. 'Ktoś' musiał im powiedzieć że tu jestem. To byłby bardzo ciekawy temat: "Difrie uciekła od tłumu, "Podniosła się po rozstaniu z Olim". W głowie już widziałam te nagłówki na pierwszych stronach gazet. To nie był najlepszy dzień na zdjęcia. Ja,-psychopatka, wtulona w ramiona Davida, a obok Paul. Nie zwracałam na nich uwagi. David zaniósł mnie do samochodu, a następnie zawieźli mnie do mojego domu. Teraz przejął mnie Paul. Jednakże nie zanieśli mnie do mojego pokoju. Zeszli na dół do piwnicy. Nie wiedziałam o co im chodzi. Dopiero po chwili zaczęłam rozumieć. Niestety było już za późno na rozumowanie. Umieścili mnie w moich własnych lochach. Szybko zamknęli ciężkie i bardzo grube drzwi. David spojrzał na mnie przez mały kwadratowy otwór. -Jesteś niebezpieczna dla innych, a przede wszystkim, dla samej siebie.-Mówił to z pewnym żalem. Zaśmiałam się. -Nie masz pojęcia, kim tak naprawdę jestem. -Obawiam się że wiem. Jesteś wampirem. Wiesz do czego służą te kraty? Jest przez nie wpuszczana werbena. Dostatecznie cię osłabi. Nie będziesz w stanie zrobić sobie krzywdy.-Oznajmił. Był jednocześnie zadowolony z siebie, jak i smutny. Nie powiedział nic więcej. Odszedł wraz z Paulem, który o wiele bardziej to przeżywał. Gdy weszli na górę, Paul zwrócił się do Davida. -Nie powinieneś. -Miałem pozwolić aby zabijała i siebie i innych?! Jakbyś nie zauważył, ona jest nie świadoma tego co robi! Nawet nie wie że ostatniej nocy zabiła trzy osoby!-Oburzył się. Z jednej strony robił to dla mojego dobra, a z drugiej, ranił mnie jak cholera. Paul nie mógł nic poradzić. Nie był głupi, nie mierzył się z wampirem... Nie mierzył się z wampirem bez przygotowanie. Ta myśl sprawiła że się wyluzowałam. -A co teraz jej robisz? Co ona teraz czuje?! Nie wybierasz jej, wybierasz to co słuszne! A to niszczy ją od środka.-Próbował wzbudzić w Davidzie poczucie winny.-Wiesz na czym Ci zależy najbardziej?! Na tym żeby była 'Normalna'. Chcesz żeby nie zabijała, nie torturowała, nie manipulowała, nie bawiła się! Chcesz żeby była kimś innym! Ona jest sobą! Nie próbuj jej zmieniać. Widziałem ją dziś... Była cała we krwi. Nie przeraziło mnie to, bo to była ona. Chcesz aby była dobra. Aby nie zabijała, nie torturowała, nie bawiła się. Chcesz żeby nie była sobą! Nie rozumiesz że ona musi zabijać, torturować i tak dalej?!-Jego słowa dodawały mi sił. Tolerował mnie taką jaka byłam.-Bardziej niż na niej zależy Ci na człowieczeństwie. Chcesz aby była człowiekiem, zachowywała się jak człowiek. Nie potrafisz jej takiej zaakceptować, brzydzisz się tym co robi. Twoje zainteresowania to czyste współczucie że jest taka jaka jest. Ona wybrała. To co zrobiła dzisiaj, nie jest normalne, zgadzam się z tobą. Ale nie w tym tkwi problem. On tkwi w tobie, w twoim umyśle. Zamykanie jej tam nie pomoże! Już teraz mogła sobie odgryźć język. Wiem że i tak nic się jej nie stanie, ale jej psychika nie jest już taka bezpieczna.-Ujął, po czym wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. David zaczął krążyć po domu. To nie ja. To ktoś inny który siedzi w mojej skórze. Nie znam tej osoby, boję się jej. Nie wiem co wymyśli następnym razem, jak długo będzie mnie nękać. Chciałam powiedzieć sobie:Przestań! Ale to było bez sensowne. Znów poczułam niewyobrażalną złość. Nie mogłam tego wytłumaczyć. Nie panowałam już nas moim umysłem, nad ciałem. Z całej siły zagryzłam zębami język. Z moich ust zaczęła wydobywać się krew. David to wyczuł. Stanął za drzwiami i krzyknął. -Przestań! Znowu?!-Najwyraźniej nie miał w planach do mnie wejść. A j nie miałam w planach go słuchać. Krewi było co raz więcej. Ugryzienie zaczęło mi sprawiać ból, ale nie przestawałam. Błagałam samą siebie abym przestała, na próżno. David musiał jakoś zareagować. Przecież nie mógł patrzeć jak odgryzam sobie język! Czekałam tylko kiedy coś zrobi. W końcu nie wytrzymał, otworzył drzwi i podszedł do mnie. Otworzył mi usta abym nie mogła się ugryźć, tak jak już to kiedyś zrobił. Obezwładnił mnie. -Przestań! Difrie! Żyjesz, chcesz być normalna! Uspokój się!-Wrzeszczał spanikowany. Miał już tego dość. Widziałam to w jego oczach. Tak bardzo chciał mi pomóc. Jednakże nie wiedział jak. Gdy przestałam się już wyrywać, powoli puścił mnie i uspokoił ton.-W porządku?-To było głupie pytanie. Z niewiadomych David'owi powodów zaczęłam się śmiać. Powodem był on. Jego troska była żałosna. Byłam słaba i głodna, ale mimo to byłam nadal silniejsza i szybsza od niego. Złapałam go i przyciągnęłam do siebie. Wgryzłam się w jego szyję. Nie miałam nic przeciwko wampirzej krwi. Każda krew jest dobra jeśli tylko mogę ją wypić. Nie wypiłam zbyt dużo. David szybko mnie odepchnął. Nie próbowałam ponownie go ugryźć. Byłam wystarczająco usatysfakcjonowana. Aby go wkurzyć, uśmiechnęłam się. -Yumi.-Dodałam na koniec, kiedy wychodził. Upewnił się że dobrze zamknął drzwi. Po czym zwiększył mi dawkę werbeny w powietrzu. Ależ on kochany! Następnym razem może na deser dostanę lemoniadę pani Grent?! Zaczęło mnie to wkurzać, ale mimo wszystko była bardzo usatysfakcjonowana. Pożywiłam się i byłam wystarczająco pojedzona na dłuższy czas. Zaczęłam się zastanawiać jak ma mnie zamiar karmić. Będzie mi przynosić króliki?! To by było absurdalne. Oparłam się o ścianę i zamknęłam oczy. Nie miałam nic innego do roboty. Sen znów okazał się ratunkiem. Mogłam siedzieć i rozmyślać, umacniać w sobie złość, nienawiść. Ale po co?! To było bezsensowne. Już i tak byłam nienormalna, nie potrzebowałam kolejnego miana. Przez cztery dni spała, rozmyślałam i nasłuchiwałam co robi David, który prawie przez cały czas siedział w moim domu. Mimo to nie raczył zejść do mnie ani razu. Byłam głodna, z godziny na godzinę co raz bardziej. David jakby to wyczuwał, w końcu do mnie zszedł. Oczywiście nie otworzył drzwi. To było by zbyt ryzykowne. Raz już zaryzykował, karmiłam się nim. Teraz byłam tak głodna że nie przestałabym. Był tego świadom. Patrzał na mnie przez prostokątny lufcik. Nie chciał tego, ale uważał to za konieczne. Jego oczy, mimo że bez łez, płakały przez cały czas. Długo zbierał się aby coś powiedzieć. -Nie chcę tego! Zrozum!-Czego on ode mnie oczekiwał?! Zrozumienia, wybaczenia, a może wdzięczności?! Gdybym mogła, skręciłabym mu kark a potem zatopiła kołek w jego sercu. Wszystkie uczucia zlałam na nienawiść do niego. Nie zależało mu na mnie. Zależało mu na ludziach. Nie potrafiłam zrozumieć jego toku rozumowania. Psy szczekają, koty miauczą, krowy muczą, a wampiry zabijają! To logiczne od wieków! Oczekiwał przełomu?! Od ponad wieku zabijam ludzi. Robię to non-stop. Nie zależy mi na nich. Taki jest układ pokarmowy. Nie sprzeciwiałam się z naturą. To David nieustannie próbował walczyć z tym kim jest... Z tym kim ja jestem. Nie mógł zrozumieć że ta walka jest przegrana?! Byłoby prościej. Ile czasu miał zamiar tak się we mnie wpatrywać. Nie byłam za piękna, wyblakłam. Nie mogłam na niego patrzeć. Odwróciłam głowę w przeciwną stronę.-Ja chcę Ci pomóc. -Wsadź mnie do trumny i wrzuć do Atlantyku. Nie będziesz musiał mnie pilnować. Nie będziesz musiał na mnie patrzeć. To choć trochę ukoi twój ból, twoje wieczne cierpienie. Miło wiedzieć że ja nim jestem.-Zaśmiałam się z niego. -Nie. Cierpię dlatego że ty cierpisz!-Oburzył się. -Cierpię przez ciebie.-To on sprawił że naprawę cierpiałam.-Ale nie martw się. Kiedyś będziesz musiał mnie wypuścić, a wtedy poczujesz to co ja. Sprawię że naprawdę będziesz cierpiał.-Żyłam w oczekiwaniu na tą chwilę, pełna nienawiści.-Będziesz mnie głodował? Jeszcze parę dni a naprawdę, zdołam popełnić samobójstwo. -Nie masz tu nic drewnianego.-Nie obawiał się tego co mówiłam, szkoda. -Mogę sobie wyrwać serce, urwać głowę, ręce, cokolwiek! Jest tyle możliwości! -Nie zrobisz tego!-Teraz zaczął się obawiać. Taka reakcja była słuszna. -Założymy się? Tak się składa że jestem bardzo, bardzo głodna.-Oznajmiłam po czym wsadziłam sobie rękę w pierś. Bolało jak nie wiem, ale zachowałam trzeźwy umysł. Wykrzywiałam się z bólu, wrzeszczałam, a mimo to, nie przestawałam.-Jestem BARDZO głodna.-Powtórzyłam. David nie mógł na to patrzeć. W mgnieniu oka, przyniósł mi torbę z krwią, a następnie przecisnął je przez kratki w lufciku. -Masz! Proszę, przestań już!-Wrzasnął. Wyjęłam rękę z piersi. Przez moment strasznie krwawiłam, ale już po chwili krwawienie ustąpiło. Szybko złapałam torebkę z krwią i bez zastanowienia wbiłam w nią moje kły. Moje oczy natychmiast się zmieniły. Do końca wyssałam krew z torebki. Po czym spojrzałam na David'a i zaśmiałam się. -Zależy Ci na mnie i na moim życiu. Chcesz mnie tu trzymać wieczne? Tyle że zapomniałeś o jednym.-Pełna sił wstałam z podłogi i powoli podeszłam do drzwi.-To miejsce stworzone dla normalnych wampirów.-Walnęłam drzwi, przez co je wyważyłam.-Jestem trochę silniejsza.-Byłam na niego wściekła. Cztery dni bez pożywienia, samotnie, w piwnicy! Wściekłość mieszała się z nienawiścią, złością. Wampiry odczuwają wszystkie uczucia i wrażeni mocniej, intensywniej. Złość była nienawiścią. Zakochanie, bezgraniczna miłość. Trzeba umieć walczyć z tymi uczuciami. Potrafiłam to, ale nie w tej chwili, nie teraz.David odsunął się. I pobiegł na górę. Byłam od niego szybsza. Gdy on wchodził po schodach ja już stałam przed nim. Twarzą w twarz, jak równy z równym. Miałam ochotę go zabić, ale to by było za łatwe. Śmierć dla wampira jest niczym. To tylko zakończenie wiecznej tułaczki. Chciałam aby cierpiał, naprawdę. I to nie z Mojego powodu, tylko przeze mnie. Przeraził się gdy ujrzał mnie przed sobą. Nasze twarze prawie się zetknęły. -Wiesz jak to jest, nie jeść przez cztery dni?!-Zapytałam.-Wiesz jak to jest gdy JA nie jem od czterech dni?!-Mój głód nie był jak innych wampirów. Zwłaszcza teraz, gdy głodna była praktycznie non-stop.-Uwierz, nie chciałbyś czuć takiego głodu. -Wierzę.-Odpowiedział spokojnym tonem, jednakże przede mną nie ukryło się jego przestraszenie. Nie uciekał, ponieważ było to bezsensowne. -A jednak pozwoliłeś na to abym ja tego doznała! -Spójrz na to z innej strony! Przez te cztery dni, nikogo nie zabiłaś... Nie zrobiłaś sobie krzywdy.-Jego argumenty były idiotyczne. -Nie zależy mi na ludziach! Są słabi i głupi. Żyją w świecie fikcji, twierdząc że wampiry, wilkołaki i magia nie istnieją!-Takie było moje zdanie na temat ludzi.-To co sobie robiłam było nic nie znaczące. Sobie nie zagrażałam. -Tak?! Mogłaś się zdemaskować. Wystarczy że dziewczyna która cię znalazła, zostałaby z tobą. Twoje rany w magiczny sposób zaczęłyby się goić, a ona wybiegłaby, wrzeszcząc o tym że w toalecie leży dziewczyna której rany magicznie się goją! Może mi się zdaje, ale w 'świecie fikcji' nie jest to normalne.-Nie popierał mojego stwierdzenia na temat "Świata fikcji". Nie miałam ochoty dalej z nim debatować. Wbiłam mu rękę w pierś i zapytałam. -Gdzie ty masz to serce?-Zadawanie mu bólu sprawiało mi radość. Nic nie odpowiadał. Jedyne wrzasnął z bólu.-Ach, tu jest!-Powiedziałam uradowana, gdy w końcu je znalazłam. Złapałam je dłonią.-Już rozumiem stwierdzenie "Mieć czyjeś życie w swoich rękach". W pełni je rozumiem...-Byłam wredną suką. Nie przeszkadzało mi to. Musiałam się mu zrewanżować. Wyjęłam z wisiorka werbenę i wsadziłam mu ją w dziurę która została w nim, po tym jak wyjęłam rękę. Rana zaczynała się lekko goić, a werbena sprawiała niewyobrażany ból. Nie mógł nawet jej wyjąć, bo za każdym razem kiedy próbował ją złapać w palce zaczynała go parzyć. To było najlepsze, najwredniejsze posunięcie, jakie tylko można by sobie wymyślić. Nieustanne cierpienie i walka z bóle aby pozbyć się bólu. Byłam naprawdę wredną suką.-Powodzenia.-Dodałam na koniec, po czym weszłam na górę, złapałam za parasol i podeszłam do drzwi. Otworzyła je Lexi. Jakże fenomenalne wyczucie czasu! Była uradowana, jak gdyby nigdy, nic. To jeszcze bardziej mnie wkurzyło. Po tym co mi zrobiła?! Bez głębszych przemyśleń wbiłam jej parasol w brzuch. Przebiłam ją na wylot. Lexi zawyła z bólu i skuliła się na ziemię. -Jak skończysz, możesz pomóc David'owi.-Oznajmiłam, równie wrednie jak mówiłam do Davida. Zostawiłam ją tam i poszłam do swojego pokoju. Nie obawiałam się rewanżu z ich strony. Moje zagranie było rewanże i dobrze o tym wiedzieli. Usiadłam na łóżku. Jak wspaniale było móc siedzieć na czymś, co nie nie jest twarde jak kamień, ponieważ jest kamieniem. Miękkie jak nigdy dotąd łóżko, pełnie ciepła. Wypełnione na ful różnymi poduszkami. Położyłam na nich beztrosko głowę i zamknęłam oczy. Byłam zmęczona psychicznie. Moja psychika potrzebowała odpoczynku. Jak każdy mam jakąś fobię. Boję się odizolowania od świata. Gdy David mnie tam zamknął byłam na skraju szaleństwa, bałam się. Nie widziałam jak długo miał zamiar mi 'pomagać', co w jego wykonaniu było fatalne. Nie miałam zamiaru czekać aż łaskawie zrozumie że to błąd. Był głupcem dając MI całą torebkę krwi. Normalny wampir, nawet wtedy, nie wyważyłby tamtych drzwi. Dobrze że nie jestem normalna. Jestem inna, zawsze inna. Nawet mój strój różni się od większości. Reszta osób która ma podobny strój i tak nie mają takiego samego jak ja. Podobnie było z wampirami. Większość różni się ode mnie. Reszta to wampiry, które i tak różnią się ode mnie. To wydaje się być niezrozumiałe. Jestem inna od innych. Obudziłam się gdy było już ciemno. Przeciągnęłam się, wstałam i zeszłam na dół. Nie oczekiwałam że zastanę tam kogokolwiek, myliłam się. Na kanapie siedzieli David i Lex. Spojrzeli się na mnie w oczekiwaniu na moją reakcję. Zignorowałam te straszne spojrzenia i usiadłam na fotelu obok. -Miło się spało?-Zapytał David. Miał mi coś do powiedzenia, ale jeszcze nie w tym momencie. -Miło się wyjmowało werbenę?-Zapytałam uszczypliwie. -Nie zapiszę tej czynności do listy moich ulubionych.-Wiedział jak odpowiedzieć mi, zachowując moją interpretację.-Miło się spało przez dwadzieścia cztery dni?-Nie odpowiedziałam mu. Nie potrafiłam uwierzyć w to co mówił. Jak to by było możliwe?!-Słucham?!-Wyraziłam głośnie zdziwienie. -Dwadzieścia cztery dni.-Oznajmiła Lexi.-Gdy usypiałaś, wstrzykiwaliśmy Ci werbenę. Dużą ilość, bardzo często.-Mówiła o tym tak spokojnie. Gdy tak o tym mówiła, poczułam potworne pieczenie w gardle. Nie myślała o niczym innym tylko o jedzeniu, o krwi. Nic dziwnego, prawie miesiąc bez pożywienia! Byłam niewyobrażalnie głodna. Wybiegłam z domu. David pobiegł za mną ale gdy dobiegł do drzwi, ja już dawno znikłam z pola widzenia. Byłam o wiele szybsza, zwłaszcza gdy byłam głodna. Nie zależało mi na dyskrecji, zapolowaniu z ukrycia. Zobaczyłam w oddali dziewczynę. Niezauważalnie podbiegłam do niej i wyrwałam jej książki z ręki, po czym rzuciłam je na ziemię. Nawet mnie nie zauważyła, wszystko robiłam w szybkości wampirzej. Stanęłam za nią. Gdy schyliła się po książki, kucnęłam obok niej i zaczęłam teatrzyk. -Pomogę Ci.-Zasugerowałam. Dziewczyna wzdrygał się na mój widok. Pojawiłam się jakby znikąd. Spojrzała na mnie, a ja zaczęłam zbierać leżące na ziemi książki. Podałam je jej i równocześnie wstałyśmy. Była to czarnowłosa, niska, prawdopodobnie studentka. -Dziękuję za pomoc. Przestraszyłaś mnie!-To ją śmieszyło. -Wiem. Tak już mam.-Teraz skupiłam się na jej oczach.-Nie krzycz, nie ruszaj się.-Na myśl o świeżej krwi, moje oczy zmieniły kolor. Przybrały czerwoną barwę, były jak oczy demona. Idiotycznie się uśmiechnęłam, a następnie zatopiłam zęby w niewinnej dziewczynie. Wspaniale jest móc wysysać z ludzi życie, bawić się ich umysłami. Byłam sobą i nikt tego nie zmieni. Obedrzyjcie mnie ze skóry. Głodźcie do utraty przytomności. Okładajcie werbeną. Mieszajcie mi w umyśle. Ja i tak nie zapomnę tego kim jestem. Jestem wampirem, tego nikt nie zmieni. Nie żałuję mojej przemiany, zabitych, cierpiących z mojego powodu. Mimo że mam ponad półtorej wieku, nie starczyłoby mi na to czasu. Można przez całe życie opłakiwać stratę, cierpieć w samotności. Można też iść dalej i żyć. Strata kogoś tylko nas umacnia, poddaje próbie naszą psychikę. Ja zdałam ten test prawidłowo, nie oglądam się za siebie. Nie powinnam zabijać tej dziewczyny. Mogłam się pożywić, zamieszać jej w pamięci i odejść. Logicznie patrząc i trzeźwo myśląc, zabicie jej nie wróżyło dobrze mojej kiepskiej reputacji. Ale pragnienie świeżej krwi nie ma nic wspólnego z tymi cechami. Nikt nie potrafił zrozumieć czym była dla mnie była krew, nawet wampiry. Nikt nie potrafił zrozumieć czym było dla mnie wyssanie jej z tej dziewczyny. Mimo że straciła już przytomność, mimo że za chwilę będzie martwa, ja nie przestawałam. Dopiero Lexi zdołała mi to przerwać. Z całej siły odepchnęła mnie na ziemię. Byłam wściekła, nic się dla mnie nie liczyło. Lexi zajęła się dziewczyną. Złapała ją i nakarmiła swoją krwią. Rany zaczęły się goić, a ona oprzytomniała. Nie próbowałam znów jej zaatakować. Z ziemi przyglądałam się temu, co robiła Lex. -Co ja tu robię?-Zapytała dziewczyna, kiedy już była w pełni przytomna.-Kim jesteście?! Dlaczego ja...-Zaczęła powoli kojarzyć fakty i panikować. -Jak masz na imię?-Zapytała Lexi. Jej taktyka była taka, aby ją najpierw uspokoić. -Miranda.-Odpowiedziała cicho, a następnie spojrzała na mnie.-Ty!-Bez słów wykonałam ręką coś w stylu salutu.-Twoje oczy! One się zmieniły! Piłaś... moją krew...-Prawda do której dochodziła, była dla niej coraz bardziej szokująca.-Czym ty jesteś?!-Lexi jakby ją trochę ignorowała, zapytała się mnie. -I co masz zamiar teraz zrobić?!-Była trochę wściekła. -Mamy nie wiele opcji, zważywszy na to że dałaś jej swoją krew.-Byłam z tego powodu zawiedziona, ale nagle znalazłam wyjście z sytuacji.-Mogę jej skręcić kark, a potem wbić kołek w serce!-Mnie to śmieszyło, Mirandę przerażało, a Lexi złościło. -Nie będziemy nikogo zabijać!-Oznajmiła stanowczo. -Jesteście potworami! Pomo...-Zaczęła wrzeszczeć, ale zanim dokończyła, podbiegłam do niej i skręciłam jej kark. Wszystko zrobiłam w ułamku sekundy, więc Lexi nie zdążyła mnie powstrzymać. Rzuciła mi spojrzenie, pełne złości z odrobiną pogardy. -Hipnoza wszyłaby szybciej!-Nie mogła się na mnie złościć, więc zaczęła się odrobinę śmiać. -Twój problem. To twoja krew! Dosłownie!-Nie winiłam siebie.-Mogłaby już nie żyć! Teraz trzeba ją zabić drugi raz!-Nie miałam problemu z zabijaniem ludzi czy wampirów. Przerzuciłam martwą dziewczynę przez ramię i razem Lexi, niezauważalnie szybko, wróciłyśmy do domu. Rzuciłam jej ciało na podłogę i po prostu poszłam na górę. Lexi krew, Lexi problem. Aczkolwiek mój interes. To właśnie ją miałam zamiar doprowadzić na policję, ale najpierw chciałam aby trochę po rozrabiała, zostawiła po sobie jakiś ślad. Zrobiłam wszystko co chciałam. Nie wiedziałam co dziś za dzień, która godzina. Szczerze mówią, nawet mnie to nie interesował. Wzięłam z biurka laptopa i usiadłam z nim na tarasie. Zaczęłam grzebać w internecie na mój temat. Ciekawiło mnie czy nadal piszą o tym że jestem morderczynią. Znalazłam na mój temat wiele artykułów, zdjęć, niektóre pozowane w towarzystwie Olly'ego. Inne robione z ukrycia. Były tam nawet zdjęcia z Davidem i Paule. Jedno szczególnie przykuło moją uwagę; David wynosił mnie na rękach ze szkoły. Obok szedł Paul. Nie było dokładnie widać mojej twarzy, ponieważ wtuliłam się w ramię Davida. Wyglądałam jak niewinna sierotka. Jak na życzenie, przyszedł David. Stanął w drzwiach i oparł się o próg. Cieszył się że mnie widzi. Normalną, nie próbującą się zabić. W geście zgody, uśmiechnął się do mnie, szczerze. -Nie wierzyłem.-Oznajmił. -W co?-Nie wiedziałam o co mu chodziło. W co mógł nie wierzyć?! Podszedł do mnie i usiadł obok. -Nie wierzyłem że nie będziesz chciała mnie zabić. Zdołałem utrzymać Cię bez zabijania, innych oraz siebie przez miesiąc. Przez miesiąc trzymałem Cię z dala od świata. To nie wywołuje u ciebie złości, nienawiści?!-Był świadom tego co zrobił, ja też. Nie było sensu wykazywać nadmiernej złości. Tak czułam nienawiść, ale zachowałam to uczucie w sobie. -"Miłość, nienawiść. Dzieli je taka cienka linia."-Zacytowałam ponuro. -Nie zauważyłem.-Pogłaskał dłonią moją twarz. -A ja tak. Przecież jesteś tak blisko.-Zaczęliśmy flirtować. Nie wiedziałam co do niego czuć. Nienawidziłam go, a mimo to pociągał mnie. -Za daleko.-Odpowiedział, a następnie dotknął ustami moich ust. Spojrzałam mu w oczy. Cieszyłam się że to zrobił. Chciałam aby mnie kochał, a nie tylko ratował. Zbliżyłam się do niego, przeczesałam ręką jego czarne włosy. David przyciągnął mnie do siebie jeszcze bardziej. Wszystkie części mojego ciała pragnęły jego dotyku, miłości i czułości. Nie musiał nic mówić. Wystarczyło że mnie kochał. Tłamsił to uczucie w sobie od dłuższego czasu. Przez moment traktowałam go jak przyjaciela, ale to był błąd. Mówienie że jest moim kolegą, to jak wyparcie się ludzkiej krwi. Oba niemożliwe i nieprawdziwe. Był tak blisko mnie. Czułam jego bicie serca. Krew płynącą w żyłach. Jego oddech... To doprowadzało mnie do obłędu. David podniósł mnie i przywarł do ściany w moim pokoju. Robił to z wampirzą prędkością. Byłam wniebowzięta. Całował moją szyję, moje usta. Czule mnie obejmował. Był wspaniały. Tym razem, razem użyliśmy wampirzej prędkości i usiedliśmy na łóżku. Tracił dla mnie głowę, to mi się podobało. Teraz był w stanie zrobić dla mnie wszystko. Nagle poczułam palenie w gardle. Mój przełyk płonął. Szybko pobiegłam do toalety. Nachyliłam się nad umywalką i zaczęłam wymiotować. Przeraziłam się gdy zobaczyłam że wymiotuję krwią. Nie rozumiałam dlaczego. Osunęłam się na posadzkę. David podbiegł do mnie. -Co do cholery?!-Zdziwił się na widok krwi. Przez moment myślał że znó coś sobie robię. Po chwili zauważył jednak że to coś poważniejszego. Uklęknął przy mnie i całkowicie zmienił ton.-Co się stało?-Zaczął wycierać chusteczką moje usta i podbródek. -Nie wiem.-Odpowiedziałam spokojnie, mimo że w głębi duszy byłam potwornie przerażona.-Dlaczego krew?! -Sam chciałbym wiedzieć. To by rozwiązało wszystkie nasze dotychczasowe problemy.-To była prawda. Od jakichś pięciu lat, dzieją się ze mną dziwne rzeczy. Na początku nic wielkiego, ale teraz wszystkie te objawy narosły. Tak jakby to miałby być już koniec. -To nie moja krew.-Oznajmiłam. Zaczęłam powoli stwierdzać fakty. -Słucham?!-Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, oczekując na dalszy ciąg wypowiedzi. -To krew tamtej dziewczyny.-Objaśniłam krótko. -Jak to?! Nagle przestałaś przyswajać ludzką krew?!-Powiedział to czego najbardziej się bałam. Wytężyłam słuch. Usłyszałam jak Paul wszedł do domu i pyta Lexi. -Gdzie ona jest?!-Był na nią zły. Na Davida zapewne też. Wbiegł po schodach, do mojego pokoju, do toalety. Spojrzał się na mnie a następnie ba Davida. -Czy ona..?-Chodziło mu o to czy znów robię sobie krzywdę, tyle że nie wypowiedział tego zdania w całości. -Nie.-Odpowiedział David. -To dobrze.-Odetchnął z ulgą. -To nie dobrze! Nie przyswaja krwi!-Oburzył się David. -Co?! To niemożliwe!-Wolał się tego wyprzeć. Nie mógł w to uwierzyć, ja również. -A jednak.-Wymamrotałam po cichu. Spojrzałam ba Davida oczekując że będzie wiedział co robić. Był całą moją nadzieją. -Dlaczego?-To było kiepskie pytanie. -Gdybyśmy znali przyczynę, znalibyśmy wyjście z sytuacji. A jak widzisz, nie wiemy nic!-David nie był fanem Paula, zwłaszcza gdy zadawał idiotyczne pytania. -Nie powinieneś przychodzić. Nie jestem zbytnio stabilna. Mogę Ci zrobić krzywdę, jestem niebezpieczna dla ciebie.-Mówiłam to z żalem, ale wiedziałam że tak będzie lepiej. Już byłam głodna, a przecież niedawno piłam krew owej Mirandy. -Kim jest dziewczyna która leży w holu?-Zapytał. -Oczyści mnie ze wszelkich zarzutów.-Oznajmiłam.-Idź już. -David Ci jeszcze nie powiedział?! Złapali zwierz, naprawdę wielkie. To ono rzekomo zabiło tych wszystkich ludzi.-Wyjaśnił Paul. -Nie, nic mi nie powiedział!-Spojrzeliśmy na siebie w tym samym czasie. -Byliśmy zajęci czymś innym...-Dodał David. Dobrze że nie powiedział czym. Było mi z tym kiepsko. Paul był wspaniały! Pełny życia, zabawny i ludzki. David natomiast od pewnego czasu, cały czas mi pomaga, ratuje mnie. Chce dla mnie dobrze, mimo że czasem mu nie wychodzi. Pragnęłam go. Był przy mnie kiedy go potrzebowałam i nadal jest. Czuły, romantyczny, seksowny i szarmancki. W tym momencie to jego 'wybierałam'. Dla Paula byłam zbyt niebezpieczna. Nie chciałam go skrzywdzić. -Idź Paul, proszę! Nie możesz tu zostać, wyjdź.-Nakazałam mu. Chciał się sprzeciwić, ale powstrzymał się od tego. Spojrzał na mnie po raz ostatni. -Zrób coś dla mnie.-Poprosił. Nie wiedziałam o co mu może chodzić. Odpowiedz przyszła szybko. Podszedł do mnie i pocałował mnie w usta.-Przeżyj.-Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Znów zostałam sama z Davidem. Jego dotyk, spojrzenie i chwila ciszy to było to czego potrzebowałam. Odczuwałam pewną niezręczność. Pięć minut temu całował mnie David, a teraz Paul. Chciałam się wytłumaczyć, ale nie szło mi to za dobrze. -Ja.... On.... Ja naprawdę nie mam pojęcia dlaczego on.... Tego się chyba nie da wytłumaczyć.-Dla Davida ta sytuacja również okazała się niezręczna. -Nie...-Odpowiedział. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Przez moment unikał patrzenia na mnie. Potem zaśmiał się cicho. Nie czekałam aż coś zrobi. Złapałam się progu umywalki i spróbowałam wstać. Byłam trochę osłabiona. Gdy znów miałam się osunąć na ziemię, David złapał mnie i pomógł mi wstać.-Nie forsuj się tak. -Hahaha.-Jęknęłam cicho. Z jego pomocą doszłam do fotela w moim pokoju. Usiadłam i wtuliłam się w oparcie. David usiadł na moim łóżku. -Chciałabym Ci się z tego jakoś wytłumaczyć, ale po prostu nie potrafię!-Chciałam być wobec niego szczera, na tyle na ile było to możliwe. -Nie musisz. Wystarczy że on wytłumaczy to tobie.-Starał się być spokojny, opanowany, jakby to co się przed chwilą stało w ogóle go nie dotknęło. Szkoda że w głębi czuł inaczej. -Obejmij mnie.-Poprosiłam. Chciałam zapomnieć o tamtej sytuacji w łazience i wrócić do tego co wydarzyło się wcześniej. -Nie wiem czy to dobry pomysł... Przez miesiąc 'więziłem' cię wbrew twojej woli... Nie chciałabyś dla mnie tego samego?-On tak łatwo nie zapominał, ja również. -Chciałam i dostałam to czego chciałam. Przez miesiąc ja sobie spałam, tylko spałam. Ciebie natomiast zżerały wyrzuty sumienia, zastanawiałeś się czy dobrze robisz. Cierpiałeś patrząc na mnie, myśląc o mnie...-Byłam pewna tego co mówiłam. Znałam się na uczuciach i znałam się na jego toku myślenia. Przeszyłam go na wylot.-Czy to nie była wystarczająca kara?! W dodatku sam ją sobie wymierzyłeś, to bolesne. -Znasz moje myśli, jakbyś je czytała. Wiesz co czuję, mimo że tego nie okazuję. Zdumiewasz mnie.-Zachwycił się, jakby to było pierwszy raz. Wstałam i usiadłam obok niego. Zajrzałam mu głęboko w oczy. Jakbym go chciała zahipnotyzować, tyle że było to niemożliwe. Jedną ręką objął mnie w tali, drugą, delikatnie odgarnął włosy z twarzy.-Tak?-Zapytał. -Dokładnie tak.-Odpowiedziałam. Tego chciałam, bliskości, czułych dotyków i namiętnych pocałunków. Każda część ciała, której dotykał płonęła. Pocałowałam go, namiętnie, tak jak tego chciałam. -Mogę skopać Paul'owi tyłek?-Zapytał. Był tak mną zauroczony że mógłby wybić pół miasta. Wszystko dla mnie. -Możesz.-Odpowiedziałam ulegle. Ciężko było się sprzeciwić gdy ktoś czule cię całował po ustach, szyi i ramionach. -Nie zależy Ci na nim?-Ciągnął ten temat, tyle że teraz było to o wiele przyjemniejsze. -Zależy, ale chwile z tobą są o wiele przyjemniejsze.-Mówiłam prawdę.-Mój pierwszy pocałunek z Paulem odbył się w samochodzie, pod wpływem emocji. Byłam jednocześnie z nim i z kierownicą samochodu.-To było śmieszne. -Mam więc twoje względy. -Nie mów jak półtora wieku temu.-Jeszcze moment i przeniosłabym się w tamte czasy. To tak właściwie się stało. W pamięci sięgnęłam tamtych lat. Widziałam siebie i.... I Davida! Całował mnie tak jak kiedyś. Różnica była taka że on był człowiekiem, a ja już nie. To znaczy że poznaliśmy się już kiedyś! Pytanie tylko czy David chciał to przede mną ukryć, czy po prostu nie pamięta tamtego spotkania.-Czemu nie powiedziałeś mi że widzieliśmy się już kiedyś? -Zmienia to coś?-Zapytał i przez chwilę przestał mnie całować. -Niewiele.-Odpowiedziałam.-Zważywszy na to że były to miłe spotkania. -Bardzo miłe...-Nie rozpatrywałam się dalej w pamięci. To mi w zupełności wystarczyło. Po jego słowach zrozumiałam że były to naprawdę miłe chwile.-Jestem już zmęczony, całymi dniami nie mogłem spać, gdyż dobijały mnie wyrzuty sumienia. Nie wyciszyłem tego tylko dlatego że na to zasłużyłem. -Zmęczenia też nie wyłączyłeś.-Zauważyłam. -Ty też nie. Lubię czuć to zmęczenie, chęć odpoczynku, snu.-Cały czas patrzał mi w oczy. To było jak sposób komunikacji. Wystarczyło spojrzenie i znaliśmy swoje uczucia. Nie należało to do wampirzych mocy, tak po prostu mieliśmy. -Ja również. -Pójdę już.-Chciał wstać ale zatrzymałam go ręką. -Po moim martwym trupie!-On naprawdę chciał sobie po prostu wyjść?! Położyłam się na łóżku obok Davida. Przytuliłam go mocno i zasnęłam. Nie potrzebowałam więcej słów. Był przy mnie. Czułam jego oddech, zapach bicie serca. Miło było zasypiać w jego umięśnionych ramionach. Pocałunek Paula jeszcze długo chodził mi po głowie. Jednakże łatwo było o nim zapomnieć gdy miliony pocałunków Davida chodziło po moich ustach, ramionach, szyi, a w szczególności po pamięci. To było miłe wspomnienie. Miałam nadzieję że jeszcze kiedyś się powtórzy. Po raz drugi obudziłam się w ramionach Davida. Teraz postrzegałam go nieco inaczej niż poprzednio. Różnica była taka że teraz wydawał mi się przystojniejszy. Nie chciałam go budzić Gdy wstawałam, złapał moją rękę i przyciągnął mnie do siebie. -Teraz tak prędko mi nie uciekniesz.-Oznajmiłam. -Nigdzie się już nie wybieram.-Odrzekłam. To było jak chwila z filmu.Obydwoje wpatrzeni w siebie, uśmiechając się, a potem całując. To mi się podobało! Lekko pocałowałam go w usta a on był w stanie zrobić dla mnie wszystko. -A co powiesz na szkołę?-Zapytał dość nieśmiało, ale z pełnym entuzjazmem.-No wiesz... Takie miejsce gdzie idziesz wysłuchać młodszych od siebie nauczycieli, napisać jakiś sprawdzian, zahipnotyzować kogoś...-Śmieszyło go to.-Napić się. -Czego się napić?-Ciągnęłam go za język. -Soku, wody, herbaty... Albo krwi.-Zaciął się przy słowie 'krwi'. -To ostatnie bardzo mi pasuje, aczkolwiek zapomniałeś że wczoraj zostawiłam w holu dziewczynę, którą Lex napiła krwią, a ja skręciłam jej kark.-Byłam tym faktem trochę niepocieszona. Nie miałam ochotę na bawienie się w nauczyciela wampiryzmu. David spojrzał na mnie chcąc usłyszeć mój komentarz do tego zdarzenia.-No wiem, wiem! Lex nie powinna karmić jej krwią! -Jesteś nieziemska!-Oznajmił.-Za to cię kocham.-Namiętnie mnie pocałował. -Powtórz to!-Podobało mi się jak to mówił. -Kocham cię.-Powtórzył. Odwzajemniłam jego pocałunek. Wstaliśmy i zeszliśmy na dół. Podeszłam do dziewczyny leżącej na podłodze. David poszedł do kuchni. Z tego co słyszałam robił kawę. Szturchnęłam Mirandę nogą, -Obudź się! Obudź się, to nie hotel.-Zaśmiałam się. Dziewczyna powoli zaczęła się budzić. Wstała i z przerażeniem zapytała. -Gdzie je jestem?! Ty jesteś...-Znów ta sama gadka. -Tak, tak! Rozgryzłaś mnie. To ja!-Zaczęłam się z niej zgrywać. -Jesteś...-Wiedziała co chce powiedzieć, ale się tego bała. -A ty to co?!-Zapytałam. -Jesteś wampirem.-Wydusiła w końcu. -Ty też! Wow! -Zostaw mnie! Nie chcę umierać!-Śmieszyły mnie jej jęki. -Już umarłaś, ale jeśli nie chcesz umrzeć drugi raz, to musisz robić co Ci każę!-Byłam stanowcza. -Co?! Jak?! To niemożliwe! Wampiry nie istnieją, to fikcja. -Jakby to powiedzieć? Jesteśmy tu, nie jesteśmy fikcją, a jeśli tak to jesteś częścią niej.-Oznajmił David który właśnie wszedł do pokoju. Podał każdej z nas kubek z kawą.-Chodź do salonu, wyjaśnimy wszytko. Jeśli teraz wyjdziesz Ona pójdzie za tobą i skręci Ci kark. Już raz to zrobiła. Może i drugi. Będzie zła, zabije jeszcze parę osób.-Przedstawił mnie dość niefajnie. -Dziękuję.-Zwróciłam się do niego.-Jestem taka zła, ale to prawda, co do słowa.-To było wystarczająco motywujące aby przejść do salonu. Usiadłam na kanapie obok Davida. Odłożyłam kubek na szafkę i podeszłam do barku z alkoholem. Nalałam sobie bourbona i podeszłam do okna.-Wolę jak coś ma procenty.-Wyjrzałam na zewnątrz. Nie było za ciepło. Słońce świeciło bardzo intensywniej. Co jakiś czas przyćmiewały je chmury. -Możecie pić, jeść?-Zapytała. -Tak. Alkohol, kawa, herbata, one pomagają.-Wyjaśniłam. -Pomagają w opanowaniu głodu.-Dodał David, jakby w odpowiedzi na drugie pytanie Mirandy. -Krew.-Wymówiła to tak obco. -Tak. Teraz wydaje Ci się to dziwne ale to tylko kwestia czasu zanim zaczniesz myśleć inaczej.-Znałam to. Napiłam się dużego łyka bourbona. -Nie zapominajmy o werbenie.-Wspomniał David. -Co to?-Zapytała. -Nasz nieprzyjaciel. -Musisz uważać na ludzi którzy mają ją we krwi, w bransoletce, pierścionku, wisiorku. Nie można ich zahipnotyzować, a po wypiciu ich krwi zaczynasz się krztusić, czujesz jakby twoje ciało płonęło.-Miałam ochotę jej to zademonstrować, aczkolwiek nie byłoby to zbyt miłe powitanie. -Rozumiem. Dlaczego jestem taka głodna? -To normalne przed przemianą. Masz wahania nastroju, chcesz się zabić, odlatujesz... Norm.-Oznajmiłam. -Wiesz co? Wydaje mi się że to są dokładnie te objawy które ty przejawiasz od jakichś pięciu lat.-Zwrócił się do mnie. Z początku tego nie dostrzegałam ale teraz wszystko robiło się jasne. Miał racje z tymi objawami, ale po chwili zrozumiałam coś jeszcze. -Śledziliście mnie?!-Poczułam się okropnie. -Wszystko Ci wyjaśnię, potem.-Mówił to tak spokojnie. -Teraz. Ty.-Wskazałam na Mirandę.-Siedź tu, nie wolno Ci nigdzie wychodzić, bo inaczej skręcę Ci kark.-Zagroziłam jej. Poszłam na górę do swojego pokoju. David oczywiście pomaszerował za mną. Zamknęłam za nim drzwi i spojrzałam na niego w oczekiwaniu na wyjaśnienia. -Co to miało znaczyć?! Pięć lat?!-Byłam wściekła. -Ja Ci to wyjaśnię.-Podszedł do mnie i objął moje dłonie.-Jesteś wyjątkowa, Rose to zauważyła już dawno temu. Szuka powodu dlaczego tak jest. Chce to wyjaśnić. -I dlatego mnie śledzi? Odkąd?-Miałam tyle pytani. Starałam się jednak ograniczyć do najważniejszych. -Od 1981.-Oznajmił. -Nie mogę w to uwierzyć. Popierasz to, godzisz się z tym co robi... Co mam Ci powiedzieć? -Nie mógłbym jej przeszkodzić. Ona chce dobrze! Chce pomóc!-Bronił jej. -Nie pomyślałeś o tym jak ja się czuję?! -Musisz czuć się okropnie. Zrozum, to dla twojego dobra. Chcemy Ci pomóc. -Jak mam to tolerować? Nie potrafię, nie chcę! Wyjdź!-Zażądałam. -Nie!-Sprzeciwił się.-Nie jestem Paulem, nie zostawię cię. -Masz rację, nie jesteś nim.-Nie był nim ani trochę.-Jesteś David'em. Uszanujesz moje zdanie, zrobisz to co chcę i wyjdziesz.-Nie mógł nic powiedzieć. Spojrzał na mnie po raz ostatni i wyszedł. Zatrzasnął za sobą drzwi, szedł po schodach i znów zatrzasnął za sobą drzwi wejściowe. Potem wsiadł do samochodu i odjechał. Nie mogłam w to uwierzyć. Przez tyle lat Rose mnie śledziła, obserwowała. Nie chciałam w to uwierzyć! Ze złości zmiażdżyłam szklankę do której właśnie nalałam wody. Odłamki szkła wbiły mi się w dłoń. Krew strumieniem polała się na podłogę. Szybko wyjęłam szkło, aby rana mogła się zagoić. Musiałam umyć brudną od krwi dłoń. Podłożyłam ją pod bieżąco wodę, ale szybko ją zabrałam. Coś było nie tak. Dłoń zapiekła mnie straszliwie. Gdy ją zabrałam wszytko było w porządku. Coś musiało być w wodzie.-Werbena.-Wyszeptałam po chwili. Ktoś zrobił to celowo. Nie mogłam tego tolerować. To moje miasto. Wróciłam do mojego domu, tu jest mój dom. Nikt mnie stąd nie wygoni. Musiałam coś z tym zrobić a jedyną osobą do której mogłam się z tym zwrócić była Lisa, dyrektorka szkoły. Szybko wsiadłam do samochodu i pojechałam prosto do szkoły. Zaparkowałam przed samym wejściem do szkoły. Pewnym krokiem wysiadłam z samochodu i pomaszerowałam do gabinetu dyrektorki. Była zaskoczona moją wizytą. -Dzień dobry, a właściwie to dzień zły.-Powitałam ją. -Usiądź-Oznajmiła spokojnie. Usiadłam.-Nie chodzisz do szkoły. -Jakby to było teraz najważniejsze!-Oburzyłam się. -Dla mnie, jako dyrektorki szkoły to bardzo ważne. -Leżałam nieprzytomna.-Wyjaśniłam. Była to dość skrócona wersja. -Miesiąc?!-Zdziwiła się. -To nie jest teraz istotne. -To jest istotne. Ty jesteś bardzo istotna. Codziennie zastanawiam się, dlaczego zdradziłaś mi swoją tajemnicę?!-Była tym bardzo zaciekawiona. Wiązała się z tym moja przyjaźń z przeszłości, gdy przeszłam przemianę. -Warige.-Zwróciłam uwagę na tabliczkę z jej nazwiskiem.-Znałam twojego pradziadka, Harolda.-Na myśl o nim przywodziły się miłe wspomnienia.-Był wspaniałym człowiekiem. Sam poznał moją tajemnicę. Bałam się że będzie chciał mnie zabić, ale on był inny. Nie przypominał swojego ojca który zabiłby mnie przy pierwszej okazji. Dochował mojej tajemnicy. Jego ojciec należał do rady założycieli tego miasta, wie pani co to oznacza. W tamtych czasach za pomoc wampirom, uznawano człowieka za równego wampirowi, a więc należało go zabić. On się tego nie bał. Był moim przyjaciel i to najlepszym. Człowiek o wielkim sercu. Oddany, wierny... Obiecał że odda za mnie życie. I tak też się stało, ochronił mnie a sam zginął.-Przypomniałam sobie tamten dzień. Dzień w który m jego własny ojciec strzelił do niego. Chronił mnie, miał wielkie serce. Podziwiam go za to. Ja myślę tylko o sobie. Prawie się wzruszyłam. Lisę bardzo to poruszyło. W jej oczach pojawiły się łzy.-Ufam Ci tak jak ufałam Haroldowi. Liczę na panią.-Mówiłam to z przekonaniem. W jej rękach leżała przyszłość tajemnicy. -Masz moje zaufanie, bezgraniczne. Mój prapradziadek chciał cię zabić, pradziadek cię chronił. Postąpię słusznie i będę cię chronić-Bardzo wzruszyła ją moja opowieść o jej przodku. -Zacznijmy od tego ilu ludzi wie o tym że jestem wampirem.-Przeszłam do rzeczy. -Tylko ja. Reszta uważa cię za dziewczynę która ma coś wspólnego ze śmiercią Iana. A rada cię podejrzewa. -Rada... Ona jeszcze działa?-Pamiętam ją za czasów kiedy jeszcze byłam człowiekiem. -Tak. Właściwie to należysz do niej. Nie ważne kim jesteś. Ważne aby oni myśleli że jesteś człowiekiem.-Miała plan.-Twoja rodzina należała to tej rady, ty też powinnaś. -Dziękuję. Rozumiem że masz pomysł na rozwianie podejrzeń wobec mnie, tak? -Tak jakby. Na wstępnie podadzą Ci napój z silnym stężeniem werbeny. To trochę komplikuje sytuację. Ten napój powali cię na ziemię. -To wystarczy? -Myślę że tak. Nic innego nie mogliby zrobić. -A więc jedną sprawę mamy z głowy.-Oznajmiłam pozytywnie. -Jesteś pewna?! Ten napój powali cię na ziemię! To werbena!-Nie wiedziała o tym że ja jestem bardziej odporna na werbenę. -Zapewniam cię, nawet nie drgnę. -Werbena to mit?! Niemożliwe. -To nie mit. Wypiję ten napój i nawet nie drgnę. Wszyscy uznają mnie za człowieka, taki jest plan. -Jak to?!-Była zadowolona z tego że sprawa jest rozwiązana, ale nadal zdumiewało ją jak to zrobiłam. -Mniejsza o to.-Nie przyszłam tu w tym celu, ale dobrze że wszystko tak się ułożyło.-W wodzie, w kranach jest werbena! Uznaję to za największą niedogodność, jaka mogłaby się wydarzyć. Nie mogę umyć nawet ręki z krwi!-Pokazałam jej moją całą brudną z krwi dłoń. -Mam kolejne pytanie. Żywisz się ludźmi?-Zapytała. Nie mogłam powiedzieć jej prawdy. Mimo że w większości spraw miałam zamiar jej zaufać, to musiało pozostać tajemnicą, kłamstwem. -Nie.-Odpowiedziałam. -Torebki z ludzką krwią? -Czasami, ale nie mam możliwości je dostać.-To też było kłamstwo. Wystarczyłoby że w nocy pojadę do szpitala i ukradnę parę torebek. -Moglibyśmy.... Mogłabym załatwić Ci te torebki.-Mówił to z lekkim trudem. Było to dla niej niezręczne. -Dziękuję. A teraz wróćmy do tematu werbeny w twojej wodzie. Zrobię co tylko się da aby się jej pozbyć. -Mówimy tylko o wodzie w moim domu?-Myślałam o tym że David też potrzebowałby czystej wody. -Są jeszcze inne wampiry?-Zapytała podejrzliwe.-Musisz być szczera. -Nic nie muszę. Zrozum, zaufałam Ci ale to nie znaczy że będę Ci mówić.o wszystkim. Jeśli komukolwiek piśniesz choć słówko, zabiję Cię. Wiesz że nie sprawi mi to trudności.-Nie byłam sympatyczna. Zależało mi na mojej ochronie. Na ochronie tajemnicy jaką są wampiry. Zależało mi na tym i nie pozwoliłam aby coś poszło nie tak. -Harold działał na takich samych zasadach?-Zapytała. -Tak.-To była prawda.-Rozumiał powagę sprawy. Godził się na wszystko. Wiedział że przez to był o krok od śmierci. -Rozumiem. Zrobię co w mojej mocy.-Potraktowałam to jako obietnicę, nie mogło być inaczej. -Dziękuję.-Wstałam i podeszłam do drzwi. -Tu nie ma za co dziękować. Moja rodzina jest Ci to winna, mój prapradziadek... -Trzymajmy się honoru pradziadka. Do widzenia.-Wszyłam i zamknęłam za sobą drzwi. Poszłam w stronę samochodu. Gdy doszłam zastałam przy nim Paul'a. Podszedł do mnie i czule mnie przytulił, bez odwzajemnienia. Wolałam aby był przyjacielem. Był człowiekiem, byłam dla niego niebezpieczna. -Tęskniłem. Co się wczoraj stało?-Wsiedliśmy do samochodu. -Nic takiego, tylko zwymiotowałam.-Nie chciałam go wtajemniczać w szczególny. -Krwią.-Wyszeptał. -To nic, naprawdę!-Zapewniłam go. Ruszyliśmy. Pojechałam w kierunku jeziora, lasu. -Muszę Ci ufać na słowo.-Oznajmił. -Musisz. -Gdzie jedziemy?-Zapytał. -Do lasu, musimy się przejść. -Ciekawa propozycja. Tęskniłem za tobą. Cierpiałem każdego dnia. Codziennie budziłem się z myślą że nie ma cię przy mnie. David i ta blondi to potwory. Nie mogą tak cię więzić.-Widać było że naprawdę tęsknił. Gdy dojechaliśmy, wysiedliśmy z samochodu i poszliśmy wzdłuż jeziora, pomiędzy drzewami. Wszędzie było pełno suchych liści. Cały las mienił się barwami żółci, złota i brązu. W oddali było słuchać śpiew ptaków. Ten pejzaż był przepiękny. -Polubiłam cię, nawet bardzo. Całowaliśmy się, obściskiwaliśmy w samochodzie, trzymaliśmy za ręce. Było naprawdę miło, ale mówię o tym w czasie przeszłym.-To były miłe wspomnienia, ale mieszały się one z tym co czułam teraz ja i co czuł Paul.-Jesteś człowiekiem, a ja jestem wampirem. Jestem dla ciebie niebezpieczna. Nie możemy mieć ze sobą bliskiego kontaktu. Wiem co teraz czujesz. Jesteś smutny, bo ledwie co mnie odzyskałeś, a już straciłeś.-Jego oczy zapełniły się łzami.-Wiem że możesz mnie nienawidzić, ale to dobrze. Powinieneś mnie nienawidzić, tak będzie lepiej. Nienawiść zastąpi smutek, będziesz mnie nienawidził i słusznie.-Tak ciężko było mi o tym mówić, ale nie wykazywałam żadnych uczyć.-Skup się na tym. Przypomnij sobie jak okrutnie zabiłam twojego brata, to pomoże. -Nie!-Wrzasnął i przycisnął mnie do drzewa.-Nie mogę cię nienawidzić.-Był wściekły. Nie poruszyły mnie jego wrzaski.-Kocham cię i tego nie zmienisz. Zabij mnie, ale nie będę cię nienawidził! Łatwo Ci to wszystko mówić! Możesz wyciszyć uczucia!-Oparł głowę o moje ramię. Uspokoił gniew, ale wzmocnił smutek.-Nie chcę Cię stracić. Nie mogę bez ciebie żyć. Nie chcę bez ciebie żyć. Przybyłaś do mojego życia. Było ono kolorowe, ale kolory które ty do niego wniosłaś były bajeczne. Obawiam się że nigdy nie wyblakną.-Co raz trudniej było mi zachować się tak jak powinnam. Co raz trudniej było zachować nie wzruszoną minę. -Nie tracisz mnie. Zawsze możemy być przyjaciółmi, to zapewni nam brak bliskich kontaktów. Uwierz mi, gdybyś mnie znienawidził, wiele byś zyskał. -Nie potrafiłbym. Kocham Cię.-Podniósł głowę i spojrzał na mnie. -Tak będzie lepiej.-Zapewniłam go.-Zrozum, chcę dla ciebie jak najlepiej. Raniąc cię w efekcie i ochraniając przed gorszym, jednocześnie. -Nie zrobisz mi krzywdy, znam cię.-Nadal walczył o 'Nas'. Nie wiedział że My przegraliśmy już dawno. Nie wytrzymałam. Wściekłam się. Przycisnęłam go do drzewa które stało za nim. Ze złości pokazałam mu swoją twarz, moje zęby, oczy. Mojego potwora którym byłam i którego mimo wszystko uwielbiałam. Przycisnęłam mu rękę do szyi aby nie odwrócił się. Zrobiłam to na tyle mocno że prawie się dusił. -Tego chcesz?! Tego pragniesz?!-Wrzasnęłam. Był przerażony. Nigdy nie widział mnie takiej wściekłej. Opanowałam ton. Zbliżyłam się do niego i wyszeptałam mu do ucha.- Jestem najniebezpieczniejszym drapieżnikiem jaki istnieje. Mogę Cię zabić i jednocześnie pisać esemesa. Jesteś tylko człowiekiem. -A więc mnie zabij, bo nie mogę znieść myśli że mam bez ciebie żyć. Przepraszam Cię, ale zakochałem się. Zakochałem się w tobie!-Coraz trudniej było mi powiedzieć mu że powinien mnie nienawidzić. -Miłość bywa głupia. Twoja taka jest. Pokochałeś wampira, to nie mogło dobrze się skończyć. Zabijam ludzi i to jest złe, ale nie zmienię tego że mi się to podoba. Nie powstrzymam tego kim jestem. Gdy jestem blisko ciebie, ciężko jest mi się opanować. -Nie winię Cię za to że zabijasz. Od wieków ludzie zabijają wampiry w brutalny sposób. Nie mogę cię za to winić. Musicie żyć w ukryciu, stale się pilnując. Nagle zaczął bronić moje złe czyny. Wszystko usprawiedliwiał i nie widział mojej winy. -Przestań mnie bronić!-Warknęłam. -Jeśli teraz odejdziesz, zranisz mnie bardziej niż kiedykolwiek mogłabyś to zrobić. Wolę się zabić niż żyć bez ciebie!-Jego oczy jeszcze bardziej zapełniły się łzami.-Jeśli mnie kiedykolwiek kochałaś, pozwól mi umrzeć. Zabij mnie, bo tego nie zniosę!-Zażądał. -Nie zrobię tego!-Nie mogłam się na to zgodzić.Miał chore pomysły. Miłość do mnie zawróciło mu w głowie. Omotała mu umysł.-Pomyśl logicznie. Jestem nieśmiertelna, żyję wiecznie. Aby mnie kochać musisz żyć wiecznie, a na to nie pozwolę. Jesteś wspaniałym człowiekiem. Człowiekiem! Nie zmieniajmy tego. -Dobrze. A teraz spójrz mi w twarz i powiedz że mnie mnie kochasz. Że nigdy nie kochałaś i wolisz David'a, bo on może żyć wiecznie.-Oczekiwał ode mnie zbyt wiele. Wiedziałam że muszę to powiedzieć. Z tego wszystkiego ja też się popłakałam. Przełknęłam głośno ślinę. Spojrzałam się w inną stronę. Po chwili wróciłam wzrokiem na Paul'a. -Nie kocham cię. Nigdy cię nie kochałam i wolę David'a. Zadowolony?! -Nie, nie jestem zadowolony, bo kłamiesz.-Miał rację, ale nie mogłam nic innego zrobić. -Tak będzie lepiej.-Zapewniłam go po raz kolejny. Nie miałam co do tego wątpliwości. Było mi jedynie żal Paul'a. On mnie bardzo mocno kochał. Ale ja go tak nie kochałam. Było miło ale wracamy do rzeczywistości. A rzeczywistość jest tak że kocham David'a. Kochałam go już 150 lat temu. Zrozumiałam to wczorajszej nocy, gdy mnie pocałował.-Zamknij oczy.-Poprosiłam go. Zrobił to bez słowa, a gdy już je otworzyły mnie przy nim nie było. Oddaliłam się wystarczająco daleko aby mnie nie widział. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nie mogłam przestać myśleć o Paul'u. Oczy miałam pełne łez, które ociekały po policzkach, a następnie skapywały na sweter. Skierowałam się ku domu David'a. Potrzebowałam aby mnie ktoś przytulił. Zapukałam do drzwi. Otworzył. Zapewne ciekawiły go moje łzy. Bez słowa, opuściłam głowę na jego ramię. Nie pytał się już o co chodzi. Wziął mnie na ręce. Aby nie upaść objęłam go nogami, a ręce zaplotłam wokół szyi. Zaniósł mnie na górę, do twojego pokoju. Jeszcze nigdy tam nie byłam. Nie przyglądałam mu się szczegółowo. Był bardzo jasny, z wielkimi oknami, otwartymi na świat. Na dworze robiło się już ciemno. Usiedliśmy na kanapie dwuosobowej. Przytuliłam go mocno. Potrzebowałam tego. Strasznie było odtrącać Paul'a. David jakby mnie rozumiał. Nie odezwał się słowem, dopóki ja nic nie powiem. Rozumiał czego potrzebuję. Długo potrwało zanim się odezwałam. Leżałam w milczeniu. Wystarczało mi że był blisko mnie. Czułam jego ciepło. -Spotkałam się z Paul'em.-Powiedziałam w końcu.-Rozmawialiśmy.-David nic nie mówił, o nic nie pytał. Czekał jedynie na to co ja powiem.-Lepiej będzie gdy nie będziemy się spotykać. Mogłabym go skrzywdzić. On jest tylko człowiekiem. Powinien mnie znienawidzić. Tak byłoby najlepiej, ale on jest inny. Kocha mnie i nie potrafiłby mnie nienawidzić. Źle to zniósł. Chciał wszystko naprawić. Tyle że ja tego nie chcę. Powiedziałam mu że aby mnie kochać musi żyć wiecznie, a na to nie pozwolę. Jest człowiekiem i to w nim wspaniałe. Twierdzi że zostawiłam go dla ciebie. To prawda, po części. Wybrałam tą właściwą i jedyną miłość. Nie kocham go. Spędziliśmy razem parę miłych chwil o nic więcej.-Mówiłam o tym otwarcie. Nie bałam się jego reakcji, bo wiedziałam że zareaguje właściwie. Nie wiedziałam w jaki sposób, ale wiedziałam że będzie on dobry.-Powiedz coś.-Zażądałam. Ta cisza budziła we mnie obawy. -Nie wiem co mam powiedzieć. Jeśli powiem że dobrze zrobiłaś, to wydam się samolubny, ale dobrze postąpiłaś. W sensie, mogłabyś zrobić mu krzywdę, a to zabolałoby nie tylko jego, ale i ciebie. Byłaś dla niego zagrożeniem. -Dziękuję Ci.-Oznajmiłam cicho.-Za to że rozumiesz co mną kierowało. Za to że nie jesteś samolubny. Za to że jesteś tu teraz, blisko mnie. Potrzebuję twojej bliskości. Nie zostawiaj mnie. -Nigdzie się teraz nie wybieram. -Bądź przy mnie, przez cały czas. -Każdego dnia. -Chcę cię mieć przy sobie. Chcę czuć twoją bliskość. Nie zostawiaj mnie, nie pozwól mi odejść. -Nie pozwolę Ci odejść. Dzisiaj śpisz u mnie. -Rose nie będzie ucieszona.-Stwierdziłam. -Nie obchodzi mnie jej zdanie.-Odparł. -Słyszałam!-Krzyknęła Rose z innej części domu. -Słucha nas?-Zdziwiłam się. -Tak. Jest trochę jak Lex. Obie nikogo nie mają i wtrącają się do innych.-Wiedział że Rose usłyszy i to, a to ją rozzłości. Na chwilę zapadła cisza.-Jesteś głodna?-Zapytał. -Nie. -Mam się niepokoić? -Ostatnią osobą była Miranda. -A więc jestem spokojny. Dobrze że to nie był Paul, tego byś chyba nie zniosła. Jesteś silną osobą. Mówisz że nie zależy Ci na ludziach, ale to nieprawda. Na nim Ci zależy. -Jesteś o to zły? -Nie!-Oburzył się.-Zależy Ci na kimś, a to nazywa się Człowieczeństwo. -Na tobie bardziej mi zależy. Kocham cię.-Oznajmiłam. Było mi przy nim tak dobrze że zamknęłam oczy i po prostu usnęłam. Obudziłam się w łóżku David'a. O dziwo, jego tam nie było. Rozejrzałam się po pokoju i zobaczyłam go, stojącego przy oknie. Zorientował się że już nie śpię. Spojrzał na mnie. -Mamy problem.-Oznajmił odrobinę zaniepokojony. -Co się stało?-Zapytałam. Do głowy przychodziły mi potworne myśli. -Paul.-Powiedział krótko. Wiedziałam już mniej więcej o co chodzi, ale prawda mnie przeraziła. Budowałam już najgorsze scenariusze. -Co z nim?!-Podniosłam się z łóżka i stanęłam przed David'em. -Jego życiową ambicją jest być z tobą albo się zabić. I jest na dobrym kierunku do tego drugiego. -Czy on?-Przez moment myślałam że nie żyje. -Nie. Zaatakował Lexi, aby dałam mu swoją krew. Nie wiem co jej zrobił, ale siedzi przerażona na fotelu i boji się własnego cienia. -A on? Nie dostał jej. Lexi postąpiła dobrze, ale coś z nią nie tak. Paul'a nigdzie nie ma. A Lex naprawdę, boi się własnego cienia! Zadzwoniła do mnie, ale nie odezwała się słowem.-Wyjaśnił mi. -Ile ja spałam?-Zdziwiło mnie to że wszystko wydarzyło się w tak krótkim czasie. -Nie długo, jest dwunasta.-Uspokoił mnie. -Muszę jechać do Lex. Ona mnie potrzebuje. -Może najpierw się ubierzesz?-Zasugerował. Byłam w bieliźnie i sweterku. Ubranie spodni było fenomenalnym pomysłem. -Dobry pomysł!-Oznajmiłam i rozejrzałam się za moim ubraniem.-Gdzie są moje rzeczy? -Spytałam. David wskazał krzesełko przez które były przewieszone. Ubrałam się i spojrzałam na David'a. -Chcesz abym pojechał z tobą?-Mówił to jakby czytał mi w myślach. Po prostu wiedział czego chciałam. -Tak.-Odpowiedziała. Położyłam dłoń na jego piersi.-Potrzebuję abyś był przy mnie. Chcę abyś był przy mnie cały czas. Nigdy nie czułam się tak jak teraz... -Lex.-Przypomniał. Zeszliśmy na dół. -Od dzisiaj mieszkasz w łóżku David'a?-Zapytała uszczypliwie Rose. -A co? Zazdrościsz?-Wiedziałam co powiedzieć. Nie zatrzymałam się ani na chwilę. David zamknął za mną drzwi i wsiedliśmy do samochodu. -Bądź dla niej milsza. -Nie, dziękuję. Wstrzyknęłam mi werbenę. Chciała mnie wywieźć, nie wiadomo gdzie, ani po co! I w dodatku mnie śledzi!-Jak mogłabym być dla niej miła?! -Ta... To komplikuje sytuację.-Poparł mnie.-Ale odwdzięczyłaś się jej za to! -Za szpiegowanie, śledzenie mnie?! Nie, i nie chciej abym się odwdzięczała. Potrafię nienawidzić.-Na tym rozmowa o Rose się skończyła. W ciszy dojechaliśmy do mojego domu. Wysiadłam z samochodu i pobiegłam do środka. Podbiegłam do siedzącej na fotelu Lex. Była potwornie blada i przerażona. -Co się stało?-Zapytałam powoli. -On tu był. Jego twarz...-Powiedziała cicho. Nie potrafiłam z jej słów za wiele wywnioskować. -Kto był?-Wiedziałam że Paul, ale chciałam to usłyszeć od niej. -Jego twarz.-Powtarzała wciąż. -Musisz mi powiedzieć kto to był, Lex! Przynieś krew.-Zwróciłam się do David'a który stał obok mnie. Po chwili wrócił z torebką krwi. Podałam ją Lex, ale ona jakby nie wiedziała co z nią robić. -Pij!-Poleciłam jej. Napiła się ale tylko trochę. Spojrzała się na mnie. Można by powiedzieć że było odrobinę lepiej.-Kto to był?-Powtórzyłam pytanie. -Michael.-Powiedziała cicho. -A Paul?-Zapytał David. -Był tu. Wrzeszczał że potrzebuje mojej krwi. Wygoniłam go.-Mówiła to obojętnie. -Kim jest Michael?-Zapytałam. -Ty wiesz.-Zwróciła się do mnie.-To on.-Mówiła nie jasno. Czyżby miałam na myśli gościa z moich snów? -Difrie, kto to?-Zapytał mnie David. Nie zareagowałam na to. -Jest tu?! W mieście?-Chciałam dowiedzieć się więcej, ale Lex nic nie wiedziała. -Przebiłam go kołkiem. Prosto w serce! A on nadal żył, kołek go nie zabił. To niemożliwe. Ja umierałam! Byłam martwa.-Zaczęła histerycznie opowiadać o tym co się stało. -Lex! Jesteś tu! Żyjesz!-Potrzęsłam nią. -Ja żyję. Chce mi się spać, położę się.-Wstała i poszła na górę do mojego pokoju. Usiadłam bokiem na jej fotelu. Oparłam nogi o ramię i spojrzałam na siedzącego na kanapie David'a. -Dojdzie do siebie. Wypije jeszcze trochę krwi i będzie dobrze. Jest w szoku. Nie chodziło jej o Paul'a, tylko o Michael'a.-Podsumowałam. -Kim jest Michael?-Zapytał. -To on pojawił się w wizji oraz w śnie. To wampir. -To dlaczego jeszcze żyje?! Lex mówi że przebiła mu serce kołkiem, a jego to nie ruszyło. -Nie mam pojęcia! To wampir, karmił się mną... W moim śnie, on powiedział że mnie kocha i wróci.-Przypomniałam sobie. -Wrócił, ale po co i dlaczego? Czego chciał od ciebie w twoich snach? -Karmił się mną. Potem był pochylony nad moim martwym ciałem.-Wyjaśniłam. Sama tego nie rozumiałam. -Powiem o tym Rose. Może coś będzie wiedziała. Wiem że to cię nie cieszy, ale to konieczne. Może pomóc!-Przekonywał mnie. -Niech będzie. Czy nie możemy jednego dnia przeżyć normalnie?! Cały czas coś się dzieje! Chciałabym pójść na spacer, trzymać cię za rękę, całować. Potem... Obejrzelibyśmy jakiś film. Znów byśmy się całowali. Potem byś mnie objął i powiedział mi coś o sobie. Potem ja o sobie. Tak normalnie, bez żadnych niepokojących spraw.-Wyżaliłam mu się. -Chcesz tego?-Zapytał.-A więc jutro dostaniesz taki dzień. Nie będzie żadnych złych sytuacji, problemów. Nikt nam nie przeszkodzi. Będzie wspaniale. -Dziękuje. Wyczekuję dnia jutrzejszego.-Oznajmiłam. -Mam lepszy pomysł.-Wstał o podał mi rękę.-Zaczniemy już dziś!-Podałam mu swoją dłoń i poszliśmy do samochodu. Nie wiedziałam gdzie ma zamiar pojechać. Zdaje mi się że już dawno wyjechaliśmy z miasta. -Gdzie mnie porywasz?-Zapytałam. -W moje ulubione miejsce.-Nie powiedział zbyt dużo, chciał aby to była niespodzianka. -Polubię je? -Powinnaś. Jest dla mnie bardzo szczególne. -Nie zadzwonisz do Rose? Nie powiesz jej o Michael'u? -Ustaliliśmy przecież że niczym się nie przejmujemy i nikt nam nie przeszkodzi. Tylko ja i ty.-Podobało mi się to. -Spędziliśmy ze sobą dwie ostatnie noce, ale cały czas odkąd tu jestem, coś się dzieje. Najpierw się wprowadziłam, potem Ian. Następnie wyjechałam z Rose, co było największym błędem świata. Potem wróciłam i bez przerwy próbowałam coś sobie zrobić. Wszyscy mnie podejrzewali o zabicie Ian'a! I znów próbowałam się zabić. No i jeszcze Paul! Potem przez miesiąc leżałam trupem. A wczoraj dałam Paul'owi do wiadomości że powinien mnie zostawić, znienawidzić, unikać... Zapomniałabym o Lex. Raz próbowała mnie zabić, a teraz jakoś przygasła.-Streściłam mu dwa miesiące życia w minutę. -Nie próżnujesz.-Zaśmiał się. -Przez cały czas mnie ratowałeś i byłeś niedaleko, a ja cię odtrącałam i zniechęcałam. -Ale Ci to nie wyszło. -Bo widzisz we mnie to co najlepsze i tego nie da się zmienić. Widzisz to czego nie widzi nikt inny. A mnie się to bardzo podoba. Kochasz mnie, a ja pragnę być kochana. -To tutaj.-Skręcił w las i zaparkował. Wysiadłam i poszłam razem z David'em przez las. Było dość ciepło. Słońce co chwilę chowało się za chmurami. Lekko wilgotne liście które leżały już na ziemi miały bardzo intensywny zapach. Mieniły się w różnych odcieniach żółci, złota i brązu. -Lubię las o tej porze roku.-Oznajmił David.-Liście pachną bardzo intensywnie. Można wsłuchać się w specyficzny o tej porze śpiew ptaków, odgłosy zwierząt, szelest liści. Wsłuchaj się.-Zatrzymał mnie na chwilę i stanął za mną. Objął mnie i położył głowę na moim ramieniu.-Słyszysz?-Zapytał. Wsłuchałam się i usłyszałam to wszystko o czym mówił. Dosłyszałam coś jeszcze. -Wodospad, jezioro...-Nie byłam tego pewna. -Tak, ja tego nie słyszę.-Odpowiedział zawiedziony. -Bywa. Nie zawsze fajnie jest słyszeć jeszcze więcej niż słyszy normalny wampir. Czasem muszę słyszeć rzeczy których nigdy nie chciałabym słyszeć. Najgorsze jest gdy nie mogę tego wyjawić. To wzbudza podejrzenia, ale tą przypadłość już znasz.-Powiedziałam. Zapadła cisza. Wsłuchałam się ponownie. Ptak w locie. Wierzgał swoimi piórami w powietrzu. Obijał się o gałęzie, mrugał, oddychał. Jego serce biło a krew pulsowała. Przez moment skupiłam się tylko i wyłącznie na tym. Wciągnęłam powietrze nosem. Czułam zapach jego piór, a przede wszystkim krwi. Zadziwiające, ale miałam ochotę pożywić się ptakiem. -Zwalcz to. Zamknij oczy, powiedz sobie 'Nie!'.-Poradził mi. Nie wiem jak się dowiedział o tym co czuję, ale coraz bardziej mi się to podobało. Zamknęłam oczy i powiedziałam sobie 'Nie!'. Zadziałało! Pragnienie krwi odeszło w zapomnienie. -Nie jest Ci zimno?-Zwrócił uwagę na to że mam tylko cienki sweterek, spodnie i trampki. -Nie, oddaliłam od siebie to uczucie.-Wyjaśniłam. -Przywróć je.-Polecił mi.-Poczuj to na własnej skórze. Dla ciebie jest ciepło, a w rzeczywistości... Przekonaj się.-To nie było nic trudnego. Tak jakbym w głowie przestawiła wajchę 'Czuję' albo 'Nie czuję'. Zrobiłam to i poczułam jak minimalny przymrozek szczypie mnie w nos. Na całym ciele pojawiła się gęsia skórka. Było mi zimno. -Zimno.-Oznajmiłam jakbym nigdy tego nie czuła. Dla mnie praktycznie zawsze jest ciepło. -Wiem. To normalność, dodatkowe uczucie jeszcze bardziej przybliża cię do człowieczeństwa, które częściowo wyłączyłaś i wyparłaś w swojej głowie. -Chcesz w pełni przywrócić we mnie człowieka. Zawiodę cię. To niemożliwe. -Zawsze można próbować i mieć nadzieję. -I to kolejna rzecz która mi się w tobie podoba.-Uśmiechnęłam się.-Powiesz mi gdzie będziesz chciał iść? Jest mi teraz zimno.-Poskarżyłam się. -Jak zimno? Może ja wystarczę. -Rozgrzewający buziak od David'a Rockwood'a? No nie wiem... Bluza by wystarczyła.-Zgrywałam się. Obróciłam się w jego stronę a on mnie pocałował. Od razu zrobiło mi się cieplej.-Mogę iść dalej.-Oznajmiłam. Złapałam go za rękę i poszliśmy dalej, w stronę jeziora, jak zgaduję. Nie wiedziałam która godzina, jaki dziś dzień. Nie wiedziałam i nie potrzebne mi było wiedzieć. Wystarczyło mi że to czas spędzony z David'em. Czułam zimno, zmęczenie.... Wszystko to było 'zbliżeniem się do człowieczeństwa', jak to powiedział David. Szliśmy pod górkę. Teraz wiedziałam że woda jest niedaleko. Weszliśmy na górkę a moim oczom ukazało się duże jezioro i wodospad. Spojrzałam w lewo i zobaczyłam coś jeszcze. Średniej wielkości, drewniany dom z tarasem i fenomenalnym widokiem na wodospad. Poszliśmy w jego stronę. -Ten dom kupiłem trzydzieści lat temu. Urzekło mnie to miejsce. Ten widok. Jezioro, wodospad i zachód słońca. W połączeniu wyglądają wspaniale!-Zachwycił się. Weszliśmy do domku. Wnętrze było takie jak sobie wyobrażałam. Coś co ma już paręnaście lat w połączeniu z nowoczesnymi dodatkami. Zapach wskazywał że nikt od pewnego czasu tu nie przebywał. Było zimno. Pozostawiłam swoje poczucie temperatur włączone. Było mi naprawdę zimno. Przeszłam dalej, przez przedpokój, mijając toaletę, schody i kuchnię, do salonu. -Przytulnie i miło... Ale jest mi zimno jak nie wiem!-Poskarżyłam się. -Połóż się, przyniosę koc i napalę w kominku.-Oznajmił. Oczywiście nie mogło zabraknąć kominka który był głównym elementem salonu. Usiadłam na kanapie, podciągnęłam nogi i oparłam się o bardzo miękkie oparcie. David wrócił z kocem. Przykrył mnie, a następnie rozpalił ogień w kominku. Dołożył kilka kawałków drewna i usiadł obok mnie. Oparłam się o jego ramię. Otulił mnie ręką. -Teraz jest mi o wiele cieplej. A ty czujesz?-Zapytałam po chwili. -Zazwyczaj. Jestem przyzwyczajony i ubieram się cieplej. -To mi się wydaje słabe i ludzkie, a ja taka nie jestem. Na początku roku chciałam zobaczyć jak to jest, ale po chwili mi się to znudziło. Dziś jest inaczej. Inaczej na to patrzę. Czuję zimno, ciepło i bardzo mi się to podoba. To ludzkie?-Zapytałam -Tak.-Odpowiedział. Jeszcze mocniej się do niego przytuliłam. -Dlaczego tak naprawdę pijesz zwierzęcą krew.-Byłam świadoma że to może nie jest już tak 'luźnie' i przyjemne pytanie, ale oczekiwałam jasnej i szczerej odpowiedzi. -Kiedyś próbowałem. Robiłem to z wielką przyjemnością, ale zabicie człowieka było dla mnie zbyt bolesne. Wyłączałem to, a potem było już tylko gorzej. Nie chciałem ponownie tego przerabiać. Odpuściłem sobie. -Nie żałujesz? -Jestem słabszy, wolniejszy, moje moce nie działają tak dobrze... Ale nie żałuję. -Nie potrafisz przestać? Ale są przecież torebki!-Szukałam jakiegoś rozwiązania. -Nie zawsze mogę się opanować. Ty też nie. Dlaczego po zabiciu Ian'a wyłączyłaś człowieczeństwo?-Zapytał. -Miałam zwątpienie odnośnie tego czy powinnam go zabijać. Zaczęłam mieć poczucie winy. Nie mogłam tego tolerować. Wyłączyłam to, ale w odpowiednim czasie wszystko włączyłam. Potrafię się opanować. Sens w tym że togo nie chcę, a po chwili pojawia się to poczucie winy i świadomość że zabiłam niewinnego człowieka. To nudne! -Mówisz o tym tak jakbyś właśnie miała je wyłączone. Tak obojętnie... Krytykujesz swoje uczucia.... -Jestem mistrzem samokrytyki.-Pochwaliłam się. -Uważam że za nisko się cenisz. -Uwierz mi, cenię się bardzo wysoko. Jestem najsilniejszym i najbezpieczniejszym osobnikiem na ziemi! Jestem wampirem! A w dodatku jestem jeszcze silniejsza!-Wychwalałam się. -Tak, tego Ci nie brak.-Stwierdził. -Aby kontynuować tą rozmowę, oraz ją ubarwić, potrzebuję przynajmniej wina.-Oznajmiłam. Jestem wampirem, uwielbiam alkohol! Poza tym, on bardzo pomaga. David wstał i po chwili wrócił z winem i dwiema lampkami. Nalał do obu wina i podał mi jedną. Drugą wziął dla siebie, usiadł koło mnie i oznajmił. -Za nasz wspaniały weekend bez problemów.-Zderzyliśmy się kieliszkami a następnie napiliśmy. Wino zaczęło krążyć po moim ciele. W pewnym stopniu zaspokajało głód, no i oczywiście pomagało się odprężyć. -Teraz mogę rozmawiać! -Ja też.-Poparł mnie. -Zacznijmy od początku. Kto cię przemienił?-Zapytałam. W głębi duszy chciałam abym to nie była ja. -Nie wiem. Na pewno nie ty. To stało się gdy już opuściłaś miasto. Pamiętam nasze ostatnie spotkanie. Przyszedłem do ciebie w nocy, przez okno. Stałaś na tarasie wpatrzona w niebo. Rozmyślałaś o czymś. Podszedłem do ciebie, a ty rzuciłaś mi zalotne spojrzenie. Odpowiedziałem w ten sam sposób. Zachowywałaś się przez chwilę jakbyś mnie nie znała. Patrzałaś głównie na niebo... 1868r. Stałam na tarasie, wpatrywałam się w niebo i rozmyślałam. Wiedziałam że niedługo będę musiał opuścić to miasto. Rada zaczęła podejrzewać. Wciągnęłam głęboko powietrze, niewinnie wzruszając ramionami. Usłyszałam z dołu jakiś szelest. Nie przejmowałam się, bo wiedziałam że to David skrada się do mnie. Nie spojrzałam na niego. Podszedł do mnie i skinął się lekko. Rzuciłam mu zalotne spojrzenie i znów wróciłam do wpatrywania się w niebo. -Wiedziałam że przyjdziesz.-Powiedziałam. -Nie puściłbym Cię nigdzie bez pożegnania. Będę kochał Cię wiecznie. -Uwierz, nie utrzymasz mnie przy sobie. Jestem teraz wolna, mogę wszystko. -Wiem. Chciałbym Cię chronić, obronić gdy pojawiłaby się taka potrzeba, ale wiem że ty zrobisz to lepiej i bez żadnego wysiłku. -Ludzie zaczynają węszyć, Rada szuka wampirów. Nie jestem tu mile widziana.-Oznajmiłam z żalem. Spojrzałam na David'a. Stałam w nienagannie prostej postawie. -Jak mogę Ci pomóc?-Zapytał. -Nie możesz. Nie mogą uznać Cię za mojego pomocnika, zabiją Cię. Pamiętaj, nigdy nikomu nie przekazuj tej tajemnicy. Ta wiedza jest niebezpieczna. Widzisz mnie zapewne po raz ostatni. Niedługo wyjadę, ale pozostawię tu w ludziach strach i przerażenie. -Co planujesz?-Zaciekawił się. -Jeśli mam wyjechać, muszę pozbyć się rodziny. Tak będzie najlepiej. Nie pozostawię tu rodziny, która wcześniej czy później sobie o mnie przypomni. -Chcesz zabić wszystkich?!-Zdziwił się. -Nie chcę ich 'tylko zabić'! Ja chcę wyssać z nich życie. Pobawić się nimi. Chcę aby zobaczyli moje prawdzie obliczę.-Wyjaśniłam. Na samą myśl byłam bardzo głodna i podekscytowana. -Nie będzie Ci ich żal?-Zapytał. Był niewinnym chłopakiem, który się we mnie zakochał. Poznał moją tajemnicę, ale nie potrafił pojąć moich przemyśleń oraz decyzji. -Tak będzie lepiej dla mnie i dla nich. Niektórzy powinni umrzeć. Pocałuj mnie.-Poprosiłam. -Zadziwia mnie twój spokój. Jesteś opanowana, nie zależy Ci.... -Nie muszę nic czuć.-Objaśniłam. Wiedziałam że mogę mu zdradzić każdą tajemnicę, on i tak jej nikomu nie wyjawi. -Podoba Ci się to? Nie będziesz się starzeć, jesteś silniejsza, szybsza, masz lepszy wzrok i słuch, widzisz w ciemności, wyczuwasz stworzenia węchem... -Wszystko ma swoją cenę, Davidzie. Muszę przez cały czas trzymać mój sekret w ukryciu. Ludzie polują na takich jak ja. Torturują ich, a potem zabijają. Te moce dają mi pewną przewagę i sprawiają że jeszcze żyje. To moje przekleństwo, a zarazem sprawia że jestem lepsza. -A ludzka krew?-Zapytał. -Jest wyśmienita. Pragnę jej. A gdy już się dorwę, nie potrafię przestać. -Zabijasz. -Tak, wielokrotnie, z przyjemnością.-Zwierzyłam się. -Nie uważasz tego za zło? -Nie! Kocham to kim jestem, mimo że mam przez to wiele problemów i utrdnień. Gdy ty już będziesz leżeć w grobie, albo będziesz starcem, ja będę nadal młoda i tak samo silna. Pocałuj mnie.-Poprosiłam po raz drugi. Zbliżył się do mnie. Dotknął dłońmi mojej szyi i delikatnie musnął moje wargi. Odwzajemniłam to długim pocałunkiem. -Chciałbym uciec z tobą.-Oznajmił. -Co na to twój ojciec? Okryjesz swoją rodzinę hańbą, uciekając z sierotą, której rodzina zginęła przez atak wściekłego zwierzęcia, znanego niektórym jako wampira. Zaczną Cię szukać, a to narazi nas na nieprzyjemności. Musisz tu zostać. Może kiedyś do mnie dołączysz. Razem będziemy paradować uliczkami romantycznego Paryża, miasta zakochanych.-W tej chwili taki scenariusz najbardziej mi odpowiadał. -Gdy to się stanie, będę już dorosły, a może nawet stary. Takiego mnie nie zechcesz. -Owszem. Aby kochać mnie wiecznie, musisz żyć wiecznie. Aby kochać nieśmiertelną, musisz BYĆ nieśmiertelny. Wszystko ma swoją cenę. -Przemienisz mnie? -Nie.-Odpowiedziałam stanowczo.-Ja nie miałam szans na życie. Ty je masz, możesz żyć. -Mam przez całe życie żyć w świadomości że ty nigdy nie umrzesz, a ja będę do tego zmuszony. Przez całe życie mam pamiętać i czekać na miłość która nie wróci?! -Spotkamy się, gdy nadejdzie czas. Pokochamy się od nowa. Znów będziemy parą niewinnych nastolatków którzy są w sobie zakochani.-Chciałam aby tak było. Wierzyłam w to. -Tak będzie.-Oznajmił.-Powinienem już iść, twoi rodzice nie śpią. Co by powiedzieli gdyby zastali mnie tutaj w nocy, skradającego się do ciebie?! -Ich opinia jest już praktycznie nie ważna, a ja powiedziałabym że to romantyczne. Skradasz się do mnie jak Romeo. To przecież takie poetyckie! -Zawsze miałaś wielkie ambicje i wspaniale potrafiłaś opisać każdą sytuację. Teraz poetycko pocałuję cię po raz ostatni, w obawie już nigdy Cię nie zobaczę.-Zbliżył się jeszcze bardziej. Położył ręce na mojej tali i pocałował mnie. Był namiętny i poetycki. Tego chciałam.-Co po powiedzieli na to twoi rodzice?-Zaśmiał się optymalnie. -Co bo powiedzieli na wieść o tym że spędziliśmy razem wiele wspaniałych i namiętnych nocy?-Zapytałam dla potwierdzenia.-Nie czekając na ich zgodę ani na noc poślubną?! Ich córka rozprawiczyłam idealnego syna Rockwood'ów.-Powiedziałam określając się do swojej osoby. -Jesteś zepsuta i zniewieściała.-Oznajmił. -Całkowicie!-Poparłam go. Wiedziałam o tym i podobało mi się to. -Będę z tobą, zobaczysz! Jeszcze kiedyś będziemy razem.-Złożył mi obietnicę i wyszedł przez taras. Skorzystał z bluszczu, pnącego się od ziemi, przy ścianie, aż do mnie. Gdy wyszedł do pokoju wszedł mój ojciec. -Słyszałem głosy. Czy ktoś tu jest?!-Zapytał zaniepokojony. -Oczywiście, że nie! Któż by mógł odwiedzać mnie o tej godzinie?!-Zapytałam, przecząc wszelkim podejrzeniom Ojca. -Martwię się o ciebie. W mieście jest bardzo niebezpiecznie, zwłaszcza nocą. -Dlaczego, Ojcze?!-Zapytałam udając że nic nie wiem i że mnie to obchodzi. -Nie mogę Ci powiedzieć, to niebezpieczne. -Potwory nocy pragną nas zabić?-Powiedziałam sobie pod nosem. -Słucham?! Jeśli cokolwiek wiesz na ten temat, musisz mi powiedzieć! Z nimi nie wolno przystawać! To najokropniejsze potwory jakie istnieją! -Nic nie wiem.-Zapewniłam go. Podszedł do mnie i oznajmił. -Noc jest niebezpieczna. Natura za nasze grzechy zsyła nam potwory. Zauważyłem że młody Rockwood się do ciebie zaleca. Podobasz mu się. -Nie zaprzeczę. David jest wspaniałym człowiekiem. Miły, delikatny, inteligentny.... -Cieszę się, ale muszę mu to wyperswadować. Mimo wszystko jesteś na to stanowczo za młoda! -Jak uważasz, Ojcze.-Udawałam dobrą i posłuszną córeczkę. -Byłaś u Pastora Mounge?-Zmienił temat. -Tak.-Podeszłam do biurka i podałam mu gałązki werbeny. Musiałam bardzo uważać. Miałam na dłoniach rękawiczki które ochroniły mnie przed jej działaniem. O dziwo nie wziął ich ode mnie. -Dlaczego masz rękawiczki?-Zapytał podejrzanie. -Nie rozumiem o co Ci Ojcze chodzi. Noszę je bo są bardzo ładne.-Zaczęłam się obawiać tematu który się nawinął. -Zdejmij je.-Nakazał. -Dlaczego?-Zdziwił mnie jego ton. -Bo cię o to proszę. -Nie. -Rób co mówię!-Zezłościł się. -Nie!-Odpowiedziałam stanowczo. -Masz je w tej chwili zdjąć.-Wrzasnął. Zdjęłam je, a następnie upuściłam na ziemię razem z werbeną, która zdążyła już urazić mnie w dłonie. Ojciec wyraźnie to zauważył. Opuścił wzrok na ziemię i znów na mnie. Miał bardzo przerażoną minę.-Co to ma znaczyć?! -A jak TY to odbierasz?-Byłam pewna siebie. Nie miał ze mną najmniejszych szans. Szybko sięgnął po gałązki, ale ja byłam pierwsza. Kopnęłam parę metrów dalej. Stanęłam z nim twarzą w twarz. Na myśl o tym że zaraz zakosztuje krwi, moje oczy zmieniły barwę, a ostre kły wysunęły się z dziąseł. -Potwór... Jak to możliwe?!-Był zszokowany, a zarazem, w pewnym sensie zaciekawiony.-Moja własna córka którą kochałem jest ohydnym potworem?! Nie jesteś już moją córką, odejdź! Nie chcę na ciebie patrzeć. To ty zabiłaś tych wszystkich niewinnych ludzi! Jesteś bestią! Odrażającym potworem! Brzydzę się tobą. Zhańbiłaś rodzinę! Czuj że już jesteś martwa, bo nim minie dzień, Rada zacznie na ciebie polować.-Jego słowa mnie nie raniły. Nie czułam tego. Nie miałam uczuć. Zależało mi tylko na tym aby ich zabić, wszystkich! -Wypierasz się własnej córki? Tatusiu, jak możesz?! Kocham cię prawie tak samo jak ludzką krew.-Zaśmiałam się. Jego to tylko bardziej obrzydzało i denerwowało.-Krew jest lepsza.-Dodałam.-Możesz się mnie wyprzeć, możesz mówić że mnie nienawidzisz, ale mnie już to nie obchodzi. Jestem szybsza, silniejsza. Mam nieprzeciętny wzrok i słuch. Widzę w ciemności. Moja twarz się zmienia. Nie choruję, rany szybko się goją! To wszystko jest wspaniałe. Rzecz w tym że ty tego nie doceniasz. Mogę wyłączyć uczucia... Odczucia! -Spłoń w piekle!-Powiedział mi prosto w twarz. -Byłam tam, same nudy.-Zażartowałam, mimo że tylko mnie to śmieszyło. Złapałam ojca za szyję i podniosłam, dusząc go przy tym. Robiłam to bez żadnego wysiłku, jedną ręką. Puściłam go na ziemi. Szybko podniósł się i cofnął do tyłu. Zatrzymał się na ścianie. Poszłam za nim, rozmyślając, jakby tu go zabić?-Nie złość wampira, bo to się źle kończy. -Nie boję się ciebie!-Oznajmił donośnie, ale mnie nie mógł oszukać. Bał się tego kim byłam. Prychnęłam aby go przestraszyć. Zadziałało. Uderzył o ścianę, chcąc się ode mnie odsunąć.-Gdzie jest moja córka? Co z nią zrobiłaś?! -Jestem tu Ojcze. Tyle że lepsza. Nie cierpiałam ludzkiego życia. Ludzie są słabi! Ich największą słabością są uczucia! Muszą to wszystko czuć... Są słabi i przede wszystkim można ich zabić jednym palcem!-Gardziłam ludzkim życiem. -Ty nie jesteś moją córką, a ja nie jestem twoim ojcem! Prowadzi tobą szatan i nikt już nie zdoła tego naprawić. Jesteś najgorszy dziełem diabła, ohydną bestią!-Wrzasnął na mnie.-Twój wybranek David o tym wie? -Tak. Zadziwiające jest to że kocha mnie taką. -Kocha? On?! Zapewne zauroczyłaś go tą swoją magią i tak naprawdę cię nienawidzi.-Chciał abym była smutna? Chciał u mnie wywołać jakieś uczucia. -Własnie nie! Nie musiałam go hipnotyzować!-To było ciekawe nawet dla mnie.-Zaakceptował to. Taka podobam mu się jeszcze bardziej. Kocha mnie, bezgranicznie. -Jeśli zadaje się z wampirami, jest wart tyle co ty. Nic! Życzę Ci abyś spłonęłam na stosie.-Był bardzo niemiły. Nie miał już we mnie córki. -Ty umrzesz w bardziej przydatny sposób. Ciekawe jak smakujesz. Może sprawdzę to tu i teraz?!-Złapałam go za ramiona i wgryzłam się w szyję. Wyrywał się i syczał bólu, gdy ja rozrywałam jego szyję na strzępy. Wpadałam wtedy w furię. Jeszcze ta radość że to nie ostatni posiłek! Przestałam dopiero gdy jego głowa upadła na ziemię. Krew ubrudziłam mi ręce, twarz i beżową suknię na której czerwone plamy wyglądała bardzo wyraźnie. To była czysta przyjemność, patrzeć na śmierć najbliższej rodziny, martwego ojca. Delektować się nią i zajadać do syta. Czerpałam z tego ogromną siłę i satysfakcję. Jestem i byłam zła. Nie zależało mi na niczym prócz David'a. Aby go chronić musiałam trzymać się od niego z daleka. Nasze czyny są dla niektórych niezrozumiałe. Czasem nawet te najbardziej absurdalne, w efekcie okazują się słuszne. Postanowiłam że nigdy nie będę słaba i ludzka. Będę podejmować słuszne i samolubne decyzje... Nie będzie mi na nikim zależeć. 2014 Spojrzałam na David'a i oczekiwałam jego reakcji. On jednak nic nie mówił. Zdaje się że myślał nad tym co mu opowiedziałam. -Po pięćdziesięciu latach przestałam się łudzić i pogodziłam się z tym że już nigdy cię nie zobaczę. Potem spotkałam cię w szkole i nie przyjęłam do wiadomości że to mógłbyś być ty. Żyłam w przekonaniu że dawno umarłeś, a ja już nigdy nie spotkam takiej osoby jak ty.-Było mi trochę smutno gdy sobie o tym przypomniałam. -Hej, spójrz na mnie.-Powiedział w końcu. Skierowałam swoje spojrzenie w jego stronę.-Ja też tęskniłem. Gdy dowiedziałem się gdzie jesteś i że żyjesz od razu chciałem znów ci całować. -Dlaczego tego nie zrobiłeś?-Ciekawiło mnie to. Nie rozumiałam go. -Nie wiedziałem czy będziesz chciała mnie znać, a odtrąceni bym nie zniósł. Po zabiciu swojej rodziny, zabiłaś moją rodzinę. Nie do końca wiem dlaczego... -Miałam taki grymas. -Zabijasz ludzi dla zabawy. To nie jest ludzkie. -Zakończyłam ich głupi, ludzki żywot!-Nie zgadzałam się z nim. Zabijam ludzi od zawszę i TO jest dla mnie 'ludzkie'.-Nie masz do mnie za urazy?-Zaczęłam się obawiać tego złego. -Nie potrafiłbym, zbyt mocno ci kocham aby cię nienawidzić i mieć do ciebie jakieś żale.-Odpowiedział. Chciał coś powiedzieć, ale na chwilę się wstrzymał.-Gdybyś ty tego nie zrobiła, ja musiałbym to zrobić. A tego nie byłbym w stanie wykonać. Nie potrafię zabijać niczym niewinnych ludzi.-Przy mnie traktował to jako swoją słabość. -Twoja rodzina nie była niewinna! Wiesz ile wampirów zabiła?! Ilu ludzi którzy nam pomagali?! Tego nie wiesz, bo wmawiasz sobie że są niewinni i dobrzy!-Byłam stanowcza i mówiłam to co myślałam.-Niektórzy z nich byli naszymi przyjaciółmi! Spójrz na to w ten sposób. Od wieków musimy się kryć przed ludźmi, jakbyśmy się ich bali! Jesteśmy wręcz prześladowani! Czym jest zabicie paru osób, które bez wątpienia zabiłyby ciebie?! -Paru dziesięciu osób, paruset osób...-Poprawił mnie.-O ile nie więcej! Już częściowo rozumiem twoją pogardę odnośnie wszystkiego co ludzkie. -Ale nigdy nie zrozumiesz jej w pełni.-Miałam jeszcze wiele powodów aby nienawidzić ludzi. -Poznawanie ciebie jest jak trudny labirynt pełen niespodzianek.Nigdy nie wiesz co cię spotka, nie znasz końca i chcesz go poznać za wszelką cenę. -To był komplement?-Nie do końca go rozumowałam. -Tak. To oznacza że nie jesteś płytka i bardzo fajnie jest cię poznawać. -Na końcu tego labiryntu jest klucz do mojego serca. Odważysz się po niego sięgnąć? -Dla tej miłości jestem w stanie zrobić wszystko.-Oznajmił i delikatnie dotknął wargami mojego czoła. -Co mam Ci odpowiedzieć? Jestem samolubna, choć ostatnimi czasami mi nie wychodzi. Staję się miła i jeszcze zależało mi na Paul'u, CZŁOWIEKU!-Sama nie mogłam w to uwierzyć. -Szalejesz. Ale nie narzekam, bo przynajmniej nie chcesz się zabić i nie miewasz napadów histerii do której dochodzi mocna samokrytyka i dużo szczerych myśli. -Jestem za miła i zaczynam być dobra... Przejmuję się, zależy mi...-To do mnie nie pasowało. -To jest LUDZKIE! Nie będę cię do tego zmuszać, ale to nic złego mieć w sobie człowieka. -Czułam dziś zimno, ciepło i wysiłek, a teraz czuję się źle, bo bardzo mi się to podobało.-Wyznałam. -Bycie człowiekiem może być przyjemne! -Nie.-Odpowiedziałam stanowczo.-Czucie tego co człowiek, CZASAMI może być przyjemne.-Poprawiłam go. -Każdy dzień odkąd cię poznałem był dla mnie innym dniem. Czułem że cię kocham a ty odwzajemniasz to uczucie. Przez te wszystkie lata, już jako wampir, nieustannie czegoś mi brakowało. Teraz mam to z powrotem i jestem szczęśliwy.-Miał na myśli mnie, moją miłość. -Przez te wszystkie lata byłam nieustannie przez kogoś kochana. Niektórzy się mną interesowali, inni chcieli sprawdzić czy naprawdę jestem taka 'niezwykła'. Byli też Ci którzy chcieli się mną zabawić. Ci którzy tracili dla mnie głowę, a ja ich zostawiłam. W każdym przypadku były dwa problemy. Oni kochali mnie, nie nawzajem. Drugi, nie byli tobą.-Każdy mnie kochał, ale bez odwzajemnienia, a to było bezsensu. Byli też tacy którymi się bawiłam. Robili za chodzące banki krwi. David nachylił się i pocałował mnie delikatnie. -Kocham Cię.-Oznajmił. Przez chwilę nic nie mówiłam, a on jakby oczekiwał mojej odpowiedzi. -Ja ciebie też.-Powiedziałam. Bałam się tego mówić. To słowo wyjątkowe i nie szastam nim na lewo czy prawo. Zrozumiałam że to właściwa oso a aby to powiedzieć. -Wiesz że mówisz mi to po raz pierwszy?-Zauważył. -Wiem. Bałam się wyznać Ci to, bo nie wiedziałam czy naprawdę cię kocham. -Kiedy to zrozumiałeś? -Gdy myślałam że cię straciłam. Latami czekałam na ciebie, ale ty się nie zjawiłeś, a na czułam ogromną pustkę, której nikt nie był w stanie zapełnić.-Przypomniałam sobie co wtedy czułam. Moje oczy zabłyszczały od łez. -Z każdym twoim zdaniem dowiaduję się czegoś o tobie, a wiem że to tylko początek aby cię w pełni poznać. Zmieniłaś gdy zostałaś wampirem. Potem rozstaliśmy się, a gdy znów cię spotkałem byłaś jeszcze inna niż teraz. -Mam to odbierać jako komplement?-Zapytałam. -I to najwyższej rangi.-Odpowiedział. -Dziękuję. -Kocham cię w każdym wydaniu, ale to w którym masz uczucia, jesteś w miarę ludzka i nie próbujesz się zabić, ani nie wpadasz w histerię, jest najlepsze! -Nie jest jeszcze tak kolorowo. Nadal mam ten sam sen. -Czy to Michael? -Tak mi się wydaje, ale nie gadamy o tym ani dziś, ani jutro.-Zarządziłam.-Nacieszmy się sobą. -Zapomniałaś o Mirandzie.-Zauważył. -Na pewno już się karmiła i buszuje w nocy po mieście, a jeśli nie to już nie żyje.-Patrzałam na to optymistycznie i nie widziałam w tym nic niepokojącego. -A więc tylko ja i ty? Brzmi bardzo kusząco i co raz bardziej realistycznie.-Uśmiechnął się. -Ale nie będziesz mi kazał jeść wiewiórek?-Zaśmiałam się. Tego bym nie zniosła. -Wiewiórki zostawiam dla siebie. Ty możesz zapoznać się z przenośną lodówką w kuchni. -Dziękuję.-Wyszeptałam. Było bardzo miło i przyjemnie. Skończyliśmy na około czwartej butelce wina. Co butelkę zwiększała się szczerość w naszej rozmowie. Zasnęłam w ramionach David'a, które dają mi poczucie bezpieczeństwa. Uczy mnie normalności i nieustannie wpaja mi że człowieczeństwo to nie wada. Mogłam zasypiać tak każdego wieczoru. Jak to miewam w zwyczaju, obudziłam się w łóżku, obok David'a. Promienie słonecznie przebijały się przez żaluzje i padały na beżową pościel. Obróciłam głowę, aby spojrzeć na niego. Był tu i to wywoływało uśmiech na mojej twarzy. Wstałam, naciągnęłam na ramiona sweter i po cichu wyszłam na taras. Gołymi stopami dotykałam wilgotnego od porannej rosy, nie oszlifowanego drewna. Świeże powietrze dostawało się przez nozdrza i pobudzało mnie od środka. Słońce, mimo że jeszcze częściowo przysłonięte, już dawało o sobie znać. Podeszłam bliżej wody. Słyszałam ryby które w niej pływały, ptaki które z rana śpiewały jak opętane, własny oddech i powolne bicie serca. To było magiczne doznanie. Odkąd jestem z David'em, czuję jakbym poznawała świat na nowo, inaczej niż dotychczas. Spoglądam przed siebie i widzę pewne otwierające się przede mną perspektywy. Wiem że nigdy nie będę żyła jak ludzie, ale David pomaga mi poczuć się choć trochę ludzka. Przyznam że wychodzi mu to aż za dobrze! Robię się zbyt miła, czuła i za bardzo mi zależy. Zmieniam się, tylko nie wiem, czy na pewno na dobre i czy tego chcę. Muszę sobie zadać to pytanie i udzielić na nie odpowiedzi. Czy chcę poczuć się człowiekiem? Czy chcę się zmienić? I czy w ogóle dam radę? Jedno wiem na pewno, chcę poczuć się dobrze. Jeśli człowieczeństwo mi w tym pomoże, to bardzo chętnie. Długo jeszcze stałam tak i szukałam odpowiedzi na resztę pytań. Przerwał mi David, który właśnie się obudził. Podszedł do mnie i położył dłonie na mojej talii. -Dzień dobry.-Oznajmił.-Długo tak stoisz i mrozisz stopy?-Zapytał. Jakoś nie zwróciłam na to uwagi, a zrobiło mi się naprawdę zimno. -Myślę.-Powiedziałam. -A można wiedzie o czym tak myślisz? -O wszystkim i o niczym, tak właściwie. Dumam się w swoich filozofiach.-Wyjaśniłam. -Fascynujące... Może chcesz...-Zmienił temat, ale nie pozwoliłam mu dokończyć zdania. -Nie zmusisz mnie do ludzkiego jedzenia. Jedyne co toleruję to alkohol!-Nie byłam w stanie jeść ludzkiego pokarmu, to było dla mnie jak największa kara. -Nic na siłę.-Uspokoił mnie. -Idziesz odwiedzić leśne zwierzątka?-Zapytałam. -Tobie tego nie zaproponuję, ale sam chętnie skorzystam.-Nie przejmował się moją nutą zgryzoty. -Poczekam.-Wsłuchałam się w odgłosy z lasu.-Na prawo.-Oznajmiła.-Miałam na myśli sarnę, która snuła się samotnie przez las. David zniknął zanim się obejrzałam. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do środka. Zaczął doskwierać mi głód. Nie oczekiwałam że znajdę w tym domu lodówkę z krwią. Obeszłam cały parter, piętro i nic! Z początku nie zajrzałam do lodówki, bo wydało mi się to idiotycznym pomysłem. A jednak! Na dolnej półce leżała jedna butelka krwi. Uśmiechnęłam się. -Mam cię!-Powiedziałam biorąc ją do ręki. Bez chwili zawahania wypiłam całą jej zawartość. Ten smak był obłędny i niepowtarzalny. Wyrzuciłam butelkę do kosza i przeszłam do salonu. Z nudów włączyłam telewizor i z pilotem w dłoni usiadłam w siedzie skrzyżnym na miękkiej kanapie. Prezenter telewizyjny podał poranne wiadomości. Nie było w nich nic ciekawego, co bardzo mnie uspokoiło. Na koniec jednak mężczyzna w TV oznajmił. -Zaginęła 18 Miranda Mende. Po raz osatatni widziano ją przedwczoraj w godzinach wieczornych. Jeśli ktoś ma jakieś informacje na temat tego gdzie aktualnie się ona znajduje, proszony jest o kontakt z policją. To już wszystko! Zapraszam na wieczorne wiadomości które przedstawi dla państwa...-Wyłączyłam telewizor. Nie mogłam już tego słuchać. Miałam wrażenie jakby wszystkie złe rzeczy w tym miejscu związane są ze mną. Tym razem nikt nic nie podejrzewał, ale na jak długo? Byłam w tej sprawie bezradna. Przypomniałam sobie o werbenie w wodzie. Podeszłam do umywalki w łazience i podstawiłam palec pod bieżącą wodę. Nic się nie stało! Palec nie zaczął mnie przeraźliwe piec. Lisa załatwiła wszystko jak trzeba. To pozwoliło mi zapomnieć o jednym problemie. Miałam o tym dziś nie myśleć, ale to było silniejsze ode mnie. Myśli same przychodziły i za wszelką cenę nie chciały odejść. W końcu wrócił David. Jego obecność pozwalałam mi oderwać się od problemów. -Zaginęła Miranda Ande.-Poinformowałam go. -A to ta którą przed wczoraj zabiłaś?!-Zaśmiał się. -Nie wiem. Zabijam wiele osób.-Nie brakowało mi humoru. -Jesteś głodna? -Nie. Zaprzyjaźniłam się z dolną szufladą w lodówce. -Dolna szuflada?-Zdziwił się. -Niom. Taka z butelką pysznej LUDZKIEJ krwi.-Wyjaśniłam mu. -Nie przypominam sobie abym trzymał w lodówce butelkę z ludzki krwią...-Oznajmił. To zaczęło się wydawać trochę dziwne. -Ludzka krew, w butelce. Na sto procent.-Zapewniłam go.-A może Rose?-To było jedyne, logiczne wytłumaczenie. -Mało prawdopodobne, aczkolwiek możliwe. -Jak tam wiewiórki?-Wiedział że moje pytanie miało na celu przyjazną uszczypliwość. -Nadal rude.-Nie dał się sprowokować. -Jak można jeść niewinne i bezbronne zwierzątka?! -Jak można jeść niewinnych i bezbronnych ludzi?!-Rozśmieszyło go to. -Ludzie nie są niewinni. Każdy z nich ma jakiś swój grzech.-Wytłumaczyłam się. -A więc są bezbronni! -Skądże! Przecież jestem tylko kruchą,-Złapałam go za rękę i pociągnęłam na kanapę.-niewinną nastolatką.-Zaplątałam ręce wokół jego szyi i zaczęłam bez opamiętania go całować. Każdy odwzajemniony pocałunek wymazywał mi z pamięci jakiekolwiek problemy i zmartwienia. Jego dotyk, to jakby całował każdy nerw mojego ciała. Ożywałam i czułam się jeszcze bardziej 'Ludzka'. Serce zaczęło szybciej bić, krew szybciej toczyła się po ciele, rozgrzewając je. Coś zaczęło mnie niepokoić. Z zaciekawieniem spoglądałam w szyję David'a. Wyraźnie wyczuwałam jej zapach. Wsłuchałam si w pulsującą w tętnicy krew. Obraz zaczął mi się rozmazywać i nie mogłam przestać myśleć o krwi... Próbowałam wyjaśnić to zwykłym głodem. Krwe... Krew David'a. Zauważył że coś jest nie tak. Spojrzał na mnie i odgarnął mi włosy z twarzy. Nie panowałam nad tym pragnieniem. Bałam się patrzeć mu w oczy. Skupiałam się tylko na jego szyi. -Oczy.-Powiedział zmieszany. Moje oczy musiały zmienić kolor, jakby oświadczały że chcą krwi. -Nie panuję nad tym. Nie wiem co się dzieje!-Spanikowałam.-Uciekaj.-Ostrzegłam go zanim głód całkiem mnie opętał. Nie wiedział do końca co się dzieje, ale rozumiał że moje polecenie nie było przypadkowe. Momentalnie zniknął z mojego pola widzenia. Instynktownie podążyłam za nim. Wyprzedziłam go, stając z nim twarzą w twarz. -Spokojnie. Nie chcesz tego.-Mówił do mnie po cichu.-Zamknij oczy i powiedz sobie 'Nie'.-Jego słowa do mnie nie trafiały. Z całej siły przywarłam go do drzewa i prychnęłam na niego, demonstrując mu moją złość.-Zwalcz to!-Usilnie chciał mi pomóc.-Wiem że potrafisz!-Wierzył we mnie. Udało mi się zapanować nad samą sobą. Powiedziałam sobie 'Nie'. Podziałało. Wszystkie myśli o napiciu się krwi prosto z szyi David'a nagle odeszły.Puściłam go i uspokoiłam się.-Dałaś radę!-Pocieszył mnie. Chciał abym czuła że nic się nie stało. -To nie powinno się wydarzyć. To nie ja! -Wiem.-Powiedział spokojnie, w przeciwieństwie do mnie.-Uspokój się. Jesteś roztrzęsiona.-Oznajmił troskliwie. Opadłam w jego ramiona. Kucnął i oparł mnie o drzewo.-Już dobrze. Jestem tu.-Uspakajał mnie co chwilę. Przytrzymał ręką moją głowę.-Nie odlatuj!-Zaczęłam jakby się wyłączać. Miałam otwarte oczy, ale moja świadomość się zamykała. Otrząsnęłam się i spojrzałam na David'a.-Dasz radę wstać?-Zapytał. Podał mi rękę i pomógł mi stanąć na nogi. Nie sprawiło mi to żadnej trudności. Wszystko siedziało w mojej głowie. Naprawdę, bałam się samej siebie. Wróciliśmy do domu. Usiadłam na fotelu w koncie pokoju, tuż obok małej biblioteczki. David poszedł do kuchni i po chwili wrócił z pustą butelką po krwi, którą wyrzuciłam do kosza. -To ta?-Chciał się upewnić. Kiwnęłam głową. Powąchał ją.-Ludzka... Nic więcej.-Stwierdził. -To nie wina krwi. To moja wina, mojej zasranej psychiki. Jeśli dalej tak będzie przeszyjesz mnie kołkiem, dobrze?-To było coś w stylu "ponury żart pół serio". -Nie!-Oburzył się.-Nie dopuszczaj do siebie takiej myśli. -To nie łatwe. Po stu pięćdziesięciu latach zaczynam się pieprzyć.-To było dla okropne. -Nie zaprzeczę.-Powiedział z trudem. -A miało być normalnie. Przedtem bałam się że zrobię krzywdę Paul'owi, że go zjem. Nie myślałam że powiem to samo o tobie!-Byłam zszokowana. -Nie musisz się o mnie martwić, i tak przeżyję.-Uspokoił mnie. -Właśnie to jest wątpliwe. Ja się nie karmię. Ja zabijam, urywam głowy... Rozrywam na kawałeczki.-To było u mnie niezmienne. David ciężko westchnął i wyrzucił butelkę do kosza. Przeszedł się wzdłuż pokoju i z powrotem.-Miało być bez zmartwień.-Powiedziałam cicho. -Wiem, ale co mam na to poradzić?!-Jego to wręcz bolało. -Nic nie możesz. Dziękuję Ci za to że pokazujesz mi uroki człowieczeństwa, ale żeby dalej to ciągnąć, muszę je choć trochę wyciszyć. -Nie zabronię Ci tego. Nie mogę zabronić Ci niczego. -Wiem.-Wyszeptałam. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w siebie. Skupiłam się na uczuciach i na ich pozbyciu się. Częściowo zmniejszyłam człowieczeństwo, co dało mu dużą ulgę. Spojrzałam na David'a. Uśmiechnęłam się do niego. -Tak lepiej.-Oznajmiłam. Z mojej głowy spadł właśnie wielki ciężar, zwany nadmiernymi uczuciami. -I to cię uszczęśliwia?-Zapytał. -TO pozwala mi żyć. I sprawia że nie jestem zła, więc nie odreagowywuję zabijaniem.-Dodałam. -Powinienem się więc cieszyć że moja dziewczyna prawie nic nie czuje?-Nie mógł tego przetrawić. -"Moja dziewczyna"...-Zamyśliłam się w tych słowach. -Wiesz... Myślałem że mogę tak mówić...-Poczuł się lekko zakłopotany. -Oczywiście! Chodziło mi o to że tak miło brzmi! -Tak jak 'Kocham Cię'?-Zapytał. -No, trochę mniej.-Zmrużyłam jedno oko. David usiadł na kanapie. -Dalej malujesz?-Zapytał się. -Pamiętasz?!-Zdziwiło mnie to. -Ciężko byłoby nie pamiętać! Jesteś wspaniałą malarką. -Tyle że w tamtych czasach moja sztuka była bardzo nierozumiana. Nie malowałam prosto, tak aby każdy mógł spojrzeć i wiedzieć o co chodzi. Moje obrazy miały być skomplikowane i zasiadać w pamięci. To był główny cel. -Najbardziej pamiętam twoje prowizoryczne rysunki na skrawkach papieru. Demony wyłaniające się z ciemni, wilki! No i trochę pociętych rąk...-To ostatnie mówił z przymrużeniem. -Pewnie w domu jeszcze gdzieś leżą. Moimi ostatnimi prowizorycznymi szkicami były wampiry. Potem już tylko sporadycznie coś malowałam. -Mam jedno z twoich dzieł. Może nie zauważyłaś ale znajduje się u mnie w pokoju.-Uśmiechnął się. -Jakoś się nie przyglądałam. -Szkoda. Mówiłaś o nim że przedstawia ciebie, w pewnym sensie. -Miłość i nienawiść!-Teraz już wiedziałam o który obraz chodzi. -Tak, jest wspaniały. Nie mówi oglądającemu czym o co tak naprawdę chodzi, tak jak tego chciałaś. Trzeba umieć patrzeć. Tylko nie liczni potrafią rozgryźć jego sens i właściwy sposób postrzegania. -Wiem.-Odparłam. Zapadła cisza. Dla innych mogłaby być ona niezręczna. Dla nas była to tylko chwila odetchnienia, pauzy między rozmową. -Mam pytanie.-Oznajmił cicho. -Pytaj. -Czy gdyby istniało lekarstwo... Czy skorzystałabyś z niego?-Zapytał. Był niepewny tego jak to odbiorę. Zadał dla wielu trudne pytanie. -Znasz moją odpowiedz.-Westchnęłam.-Nie potrafię żyć nawet jako wampir. A co dopiero jako człowiek?! Mam swoje filozofie na temat czym jest ludzkość i człowieczeństwo. Ty pokazałeś mi tego inne strony, ale nigdy nie zmienię moich poglądów.-Byłam trwała w swoich przekonaniach, nie ulegałam impulsom czy przelotnym epizodom. -Znałem odpowiedz, ale chciałem usłyszeć ją z twoich ust. -A ty? Czy ty wypiłbyś lekarstwo?-Nie wiedziałam jak na to odpowie. Sprawiało mu to pewien trud. -Powiedziałaś kiedyś że aby być z tobą, nieśmiertelną, trzeba BYĆ nieśmiertelnym. "Jeśli kogoś chcesz kochać wiecznie, to niech to trwa wiecznie."-Zacytował mnie. -Nasze pierwsze spotkanie. Już wtedy zaczęła nas łączyć jakaś niespotykana więź. Już wtedy mnie kochałeś. -Miłość od pierwszego wejrzenia. A myślałem że występuje tylko w książkach?-Niby się śmiał, ale jednak miał do powiedzenia coś jeszcze i nie cieszył się tak bardzo.-Chcę kochać Cię wiecznie, to wybrałem. -To dla mnie jesteś wampirem?-Wyszeptałam zdziwiona. -Dla ciebie. Dla twojej miłości. -I nie żałujesz?-To było jedno z najwspanialszych wyznań, ale nie chciałam aby przeze mnie cierpiał. -Żałuję wielu rzeczy, ale nigdy nie będę żałował tego że cię kocham i mogę tu teraz z tobą być.-Oznajmił. -Nie chciałam abyś przeze mnie odbywał wieczne cierpienie.-Powiedziałam czule. -Normalna Difrie powiedziałaby: "Ponosimy konsekwencje każdego wyboru. Nawet jeśli był on najlepszym co mogliśmy zrobić." -To dowód na to że coś ze mną nie tak. Jestem za miła i zbyt czuła. Dopisz to do listy moich objawów, Rose będzie wniebowzięta. -Ona ma na twoim punkcie jakiegoś hopla.-Przyznał.-Cały czas kogoś, czegoś szuka. Wszyscy mają jej dostarczyć jakichś informacji dlaczego taka jesteś. -Taka?! Zdefiniuj. -Taka niezwykła! -To mi się podoba.-Powiedziałam z satysfakcją. Znów zamilkliśmy na moment. -Lubisz być inna niż reszta. Wyróżniać się z tłumu. I tak się dzieje, mimo że nie robisz nić w tym kierunku. -Owszem.-Powiedziałam bardzo głębko, jak dumna dama filmie kostiumowym.-To się po prostu dzieje i nie mam na to większego wpływu. Przyciągam do siebie ludzi. -Zwłaszcza mężczyzn.-Dodał. Zaśmiałam się głośno i zapytałam. -To aż tak zauważalne?! -Tak.Stwierdził bez zawahania. Przyciągasz ich do siebie. Pozwalasz się kochać, a potem boleśnie odtrącasz.-Mówił sensownie i realnie, bez żadnych przymknięć oka. Po prostu mówił prawdę. -To nie moja wina że mnie kochają. Ciebie nie odtrąciłam. Nie widzieliśmy się 150 lat! A gdy już się spotkaliśmy, ty udawałeś że mnie nie znasz, ja po prostu chciałam o tobie zapomnieć i mi to wyszło, bo nie pamiętałam cię. Poznaliśmy się trochę. Zaprzyjaźniliśmy się, używając dużo uszczypliwości i przyjaznej wredoty. A potem... -A potem cię pocałowałem i wszystko wróciło.-dokończył. -Zrób to jeszcze raz.-Zażądałam. Byłam bardzo subtelna, ale nic nie poradzę na to że moje serce rwie się aby go pocałować. -Wynagrodzę Ci całe 150 lat.-Oznajmił, po czym podszedł do mnie, wziął mnie na ręce i mocno pocałował. Objęłam go nogami i odwzajemniłam pocałunek jeszcze mocniej i jeszcze namiętniej. Czułam że to jedyna osoba którą kocham. Byłam tego pewna. To nie mogło być nic innego niż miłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz