środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 12 Powoli się z ciemniało. Dojechanie zajęło mi około dziesięciu minut. Zdzwoniłam do drzwi. Lessy otworzyła je i pod nosem powiedziała. -Możesz wejść.-Nie mówiła głośno, aby nikt nie usłyszał że zostałam zaproszona. Przeszłam przez próg. -Thomas.-Zwróciła się do chłopaka, który stał obok niej. Dopiero po chwili zorientowałam się że to ten, którego zahipnotyzowałam dzisiaj u Angie. Podszedł do mnie i wziął mój płaszcz. Wszystko wydało mi się bardzo wystawne, a zarazem kameralne (O ile takie połączenie jest możliwe). Lessy w małej czarnej. Thomas w czarnych dżinsach, koszuli i marynarce. -Dziękuję.-Zwróciłam się do niego. -Wchodź dalej.-Wskazała ręką następne pomieszczenie. Wszyscy razem przeszliśmy dalej. Rozejrzałam się, wokoło ludzie, który na mój widok od razu zaczęli coś poszeptywać. Nie wszyscy, ale większość.-Zaraz wracam.-Powiedziała. Wyszła w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Zostałam sama z Thomas'em. -To twoja matka? -Zapytałam. -Yep. -Odpowiedział. -Nie mam nic złego na myśli. Nie spodziewałam się tego... -Cóż...Nie spodziewałem się że będziesz należeć do Rady. -Ach, więc wszystko wiesz?! – Tak jakby się ucieszyłam, bo to by sprawiało że zdobyłam kolejnego sojusznika. -Wiem tylko o tym że ta Rada istnieje. Nie zostałem wtajemniczony w resztę tematów.-Oznajmił z żalem.-Moja matka nie chce mnie w to mieszać. Zwłaszcza że nie mam jeszcze osiemnastu lat, a to całkowicie mnie wyklucza... -Nie mam jeszcze osiemnastu lat...-Stwierdziłam. W głowie powiedziałam sobie: 'I nigdy nie będę miała'. -Nie mam pojęcia o co w tym chodzi. Moja rola kończy się wtedy gdy Rada zamyka się w jednym z pokoi. Szczerze mówiąc, to Ci nie zazdroszczę. Zbyt dużo ludzi, którzy uważają się za najważniejszych i wszechwiedzących. Szlachta, po prostu! Nie mówię że nie są ważni, ale zdecydowanie się przeliczają. -Nie znam tych ludzi. Jedyne co, to Panią Burmistrz, ale tylko z widzenia. -Większość rodzin po prostu należy do rodów założycieli, co automatycznie czyni ich członkami. Reszta to osoby, które mają jakieś znaczenie, bądź wpływy.-Wyjaśnił mi. -Mam mówić normalnie, czy tworzyć długie i składające się z wielu słów zdania? -Pół na pół. Zaimponuj im sztuką konwersacji, znajomością danego tematu...-Zaproponował. -Okey, okey. Rozumiem. Ludzie, którzy przybrali status Szlachty, myśląc że nazwisko wystarczy. Zapomnieli jednak, że to tak naprawdę nie wystarcza. Inteligencja też się przydaje. -Nie boisz się otwarcie mówić jak jest. Uważaj bo to może cię zgubić. -Okeyy...-Wyszeptałam. Zamilkliśmy oboje. -Ęę... Mogę cię o coś zapytać? -Zaczął nieśmiało. -Słucham cię. -Czy twoi... Czy twoi rodzice... Czy oni...-Nie wiedział jak się o to zapytać. -Czy oni żyją? -Powiedziałam za niego.-Nie... Umarli kiedy miałam 14 lat. Zaatakowało ich dzikie zwierzę. Byliśmy w domku w lesie... Oni umarli, ja przeżyłam. Od tego czasu pieprzę tą całą nudną rzeczywistość. Nie zastanawiam się kim będę w przyszłości. Nie martwię się i nie ponoszę konsekwencji moich czynów. Przez ten czas kręciłam się tu i tam. Poznawałam nowe języki... -Sama? -Zapytał. -Poznałam wielu ludzi, ale z nikim nie przystawałam na dłużej. Bawię się ludźmi, a zwłaszcza tymi, którzy się we mnie dużą. Wykorzystuję ich, a potem odchodzę. Dużo imprezowałam... Żyłam i żyję beztrosko. -A szkoła? -Okazała się całkowicie nie przydatna. Wiedzę zdobywałam samodzielnie.-Zmyślałam jak nie wiem. Już miałam kłopot z tym, czy te kłamstwa są odpowiednie. -Takie jakby nauczanie domowe? -Coś w tym stylu...-Mówiąc to, przypomniałam sobie moje nauczanie domowe, kiedy jeszcze byłam człowiekiem. -To o wiele ciekawsze od mojego nudnego życia na takiego typu przyjęciach. -Za bardzo Wystawnie. Taka powaga jakby koś umarł, albo jakby był tu ktoś kto na to zasługuje.-Skomentowałam otwarcie. -Ależ ja Ci zazdroszczę takiego beztroskiego życia! Dziwi mnie jednak, że nikt nie upomniał się o pozbawioną rodziców, czternastolatkę. Ale gdybym cię o to pytał, to byłaby upierdliwość i pewnie tego nie lubisz. -Skąd wiedziałeś?! -Zaskoczył mnie. -Takie przeczucie. To trochę tak jak ludzie pytają się mnie o takie przyjęcia. Dopytują się o wszystko, a mnie drażni sama obecność tutaj. Chodzi mi głównie o to, że zamyka mi się drzwi przed nosem. Jedyna rzecz, jakiej należy się chwila zainteresowania, to co dzieje się za tymi drzwiami, a ja nie mam tam wstępu. -Dlaczego tak Ci zależy aby wiedzieć co tam się dzieje? Znanie prawdy ma swoje minusy. Musiałbyś cały czas strzec tajemnicy o temacie takich spotkań... -Muszę strzec tajemnicy, że te spotkania za zamkniętymi drzwiami w ogóle istnieją. -Może nawet nie chciałbyś znać prawdy! -Może i masz racje, ale ciekawość jest silniejsza.-Stwierdził. -Pragniemy tego co zakazane i tajemnicze. -Coś w tym jest! -Przyznał mi rację. Nie licz na to, że zdam Ci relacje. Prawda w rękach niektórych osób może być niebezpieczna. -W twoich rękach będzie ona bezpieczna? -Już jest. Mnie nie da się przekupić. -Jesteś pewna? -Powiedział trochę uwodząco. Jakby się do mnie zbliżył. -Tak.-Nie ulegałam jego urokom. Thomas poprawił się i znów wrócił do bezpiecznego dystansu. Po chwili podszedł do nas mężczyzna w średnim wieku. -Och, młodzież! Przyszłość naszego pięknego miasta! -Był bardzo radosny i trochę jakby podekscytowany. -Difrie. -Zwrócił się do mnie Thomas.-Przedstawiam Ci Pana Williama Knox'a. Jest głównym inwestorem oraz sponsorem naszego miasta. -Miło mi Pana poznać-Podałam mu dłoń. On delikatnie ją pocałował. -Inwestuj w to, w co warto inwestować, sponsoruję tylko to co tego warte.-Oznajmił. Uśmiechnęłam się. -Henry Knox był pańskim krewnym? -Zapytałam. -Owszem. To on budował to miasto i chronił je, gdy była taka potrzeba. Dziwi mnie, że go kojarzysz. Nie był zbytnio wychwalany. -Czasy renesansu nie są mi obce. Lubię historię. Zwłaszcza takich małych miasteczek jak to! O dziwo, mają one bardzo długie i fascynujące historie, wiele legend... -Główny temat zainteresowań? -Zjawiska nadprzyrodzone, parapsychologia...-Nie wiedziałam czy mówienie o tym to dobry pomysł, ale pomyślałam że gdy zacznę mówić o jakichś zdarzeniach z tamtych lat, to już będę miała jakieś usprawiedliwienie dlaczego tyle wiem. -Odważny rozdział. Rozumiem, że źródłem wiedzy nie była Wikipedia? -Skądże! -Zaprzeczyłam.-Same książki, pamiętniki i artykuły z gazet. Teraz gdy już tu jestem , będę miała o wiele więcej. Wiele książek zachowało się w posiadłości Rose'ów... -Budynek jak na taki stary, dobrze się trzyma. Bardzo duży, ale to nic dziwnego. Pani rodzina nie należała do biedaków. To była ich największa posiadłość, ale trochę mniejszych, mieli jeszcze bardzo dużo w różnych częściach świata. -Większość z nich jeszcze bardzo dobrze się trzyma. Ostatnimi czasami udało mi się większość z nich zobaczyć. W końcu wszystkie należą do mnie! -Musi się pani czuć samotna. Żadnej rodziny... W takim pałacu... W dodatku nowe miasto i nowi ludzie... -Tylko nie 'Pani'! Czuję się wtedy jakbym miała osiemdziesiąt lat, a przecież mam tylko siedemnaście! -Nie chciałam aby mówiono mi na 'Pani'. To było trochę dziwne...-Ale wracając do tematu. Nie czuję się samotna. Ostatnio odwiedziła mnie moja przyjaciółka, którą poznałam w Nowym Orleanie... Zaczynam zawierać jakieś nowe znajomości... Mam chłopaka... -Paul Grent? -Zapytał. -David Rockwood. -Paul ani przez moment nie był moim chłopakiem. Ja się nim tylko bawiłam, a wszystkim wydało się że jesteśmy razem. -Ach, przepraszam! Ludzie tacy jak ja mają niedzisiejsze informacje. -Nie realne informacje.-Poprawiłam go. Chyba już miałam ochotę aby sobie poszedł, albo chociaż zakończył ten temat i nie rozwijał go. Wybawienie przyszło natychmiast. -Panie Knox, Difrie .-Powiedziała Lessy, zapraszając nas do innego pomieszczenia. Thomas został. Przeszliśmy za Lessy. Drzwi się zamknęły, a ja zostałam w pomieszczeniu z osiemnastoma osobami które wiedzą o istnieniu wampirów i bez wątpienia podejrzewają mnie o to, że jestem jedną z nich, wampirem. Mieli całkowitą rację, ale nie mogłam dopuścić do tego aby ich podejrzenia się potwierdziły. Za wszelką cenę musiałam je rozwiać. Wszyscy weszli do sali. Drzwi zamknęły się zostawiając Thomas'a po drugiej stronie. Na wstępie każdy dostał lampkę z jakimś alkoholem. Nie trudno było zgadnąć jaki jest cel podania tego napoju. Aby nie wzbudzać dalszych podejrzeń napiłam się z kieliszka. Momentalnie poczułam jak moje wnętrzności płoną żywym ogniem. Ból rozrywał mnie od środka, a nie mogłam nawet drgnąć. Musiałam zachowywać się całkowicie normalnie. Gdyby na mojej twarzy po wypiciu tego cudownego, werbenowego eliksiru, pojawiłby się jakikolwiek grymas związany z bólem, byłabym ugotowana. Stanęłam nienagannie prosto i spojrzałam przed siebie. -Witam wszystkich.-Oznajmiła Pani Burmistrz stając na środku sali.-Na początek pragnę powitać nowego członka rady, Difrie Rose. -Spojrzenia wszystkich skierowały się na mnie. Skinęłam się lekko.-Mam nadzieję że będzie służyła naszemu miastu jak najlepiej. Następna sprawa, czyli chyba główny powód spotkania. Mieliśmy kolejny atak. Tym razem osoba przeżyła, nie ma żadnych śladów, że to wampir. Liczne siniaki, wstrząśnienie mózgu, uszkodzenia karku... To wydaje się być bardzo dziwne. Teraz sprawcą może być dosłownie każdy. -Gdzie i kiedy to się stało? -Zapytał jakiś mężczyzna. -Około 12-13 w domu państwa Hampston. W domu były też inne osoby. Będę one przesłuchiwane. Wiadomo mi że Panna Rose była tam wtedy. Może więc ona coś więcej powie? -Znowu wszyscy spojrzeli się na mnie. -Trudno mi cokolwiek powiedzieć, gdyż wyszłam jakiś czas wcześniej. Angie była bardzo wczorajsza, nie wyglądała najlepiej. Jeśli miałbym coś sugerować, to zaproponowałabym wersję że Angie po prostu niefortunnie upadła. Nie wydaje mi się aby ktokolwiek z przebywających osób mógł to zrobić. Wszyscy byliśmy wczorajsi. Sprzątaliśmy po imprezie. Te osoby które tam były, spędziły tam również całą noc. Patrząc logicznie, to gdyby któraś z osób chciała coś takiego zrobić, zrobiłaby to wtedy gdy wszyscy spali jak zabici...-Myślę że dobrze się wybroniłam. Chyba nikt nie miał na razie do mnie żadnych podejrzeń. -Trudno by się nie zgodzić z Difrie. To wydaje się być logicznym obraniem sprawy. Musimy się liczyć z osobami z zewnątrz. -Jeśli miałby to być wampir, to przecież nie przepuściłby okazji wyssania z kogoś krwi. To inteligentne stworzenia, ale pragną tylko jednego, krwi! -Odezwała się Lessy. -Czyli wampiry teoretycznie można by wykluczyć, a to przybliża nas do teorii Difrie, o tym, że Angie Hampston niefortunnie upadła. Oczywiście ważne będą zeznania będących tam osób, oraz samej Angie Hampston. Jakieś sugestie, pytania? -Rozejrzała się po sali, szukając jakiejś podniesionej ręki. -Ja mam, jedno pytanie.-Z 'tłumu' wyłonił się mężczyzna. Miał może 35 lat.-Jak sama mówiłaś, -Zwracał się bezpośrednio do mnie.-wyszłaś jakiś czas przed zdarzeniem. Moje pytanie jest więc następujące: Dlaczego? -Nie każdy nasz czyn musi mieć uzasadnienie. Po prostu sobie poszłam. Po rozmowie z James'em, poszłam sobie i taka była moja rola w tym zdarzeniu. Nic nie słyszałam, nic nie widziałam.-Oznajmiłam. Oczywiście kłamałam. Wiedziałam wszystko na temat tego zdarzenia, ale przecież nie mogłam tego powiedzieć. -Tak po prostu? Trochę dziwny zbieg okoliczności. Ty wychodzisz, a ją ktoś atakuje...-Uwzięcie chciał znaleźć tam moją winę. -Ale dlaczego zakłada Pan tylko tą wersję wydarzeń? Poza tym, mam wrażenie jakby to mnie o to podejrzewano, co jest absurdalne! Jestem tu od niedawna i nawet nie znam dobrze tej dziewczyny! Jakie miałabym więc podstawy to zrobienia tego?! -Emocje mi rosły, ale starałam się opanować. -Mogłybyście się o coś pokłócić... Może chodziło o chłopaka? ....-Sugerował najgłupsze, a zarazem najbardziej prawdopodobne motywy. -Ma mnie Pan za taką prostaczkę? Uważa Pan, że mogłabym prawie zabić jakąś dziewczynę poprzez zazdrość?! Bardzo przepraszam, ale to już nawet nie jest śmieszne! -Ja po prostu staram się obrać wszystkie wersje wydarzeń.-Oznajmił. -Szczególnie na te w których to ja jestem winna. To trochę uraźliwe! -Lekarz powiedział, że osoba o tak drobnej budowie jak Difrie nie mogłaby tego zrobić.-Lessy przerwała naszą niesympatyczną wymianę zdań. -Dobrze.-Powiedziała Pani Burmistrz, chcąc zakończyć ten temat.-Musimy czekać na jakieś zeznania i na wszelki wypadek podać wszystkim, którzy tam byli werbenę. -Następna sprawa to nadal nie dająca żadnych oznak życia Miranda Monde. Od paru dniu, ślad po niej zaginął. Nie mamy tutaj żadnego punktu zaczepienia. Gdyby to był wampir, prawdopodobnie już znaleźlibyśmy ciało, ale nie można wykluczać że to nie on. Staramy się ustalić gdzie dokładnie się to stało, przeglądamy monitoring, próbujemy znaleźć jej telefon... Jeśli to będzie kolejny wampir to nie będzie za ciekawie. Będziemy musieli wrócić do werbeny we wszystkich domach. Nie możemy pozwolić sobie na coś takiego. Nasze miasto nie może dłużej być nękane przez te potwory. Zabijają naszych bliskich, dzieci, znajomych... Ile jeszcze mamy się na to godzić?! Musimy zadbać o bezpieczeństwo naszych bliskich. -Jeśli zamieścimy werbenę w wodzie, One się zorientują. Znów zaatakują! Nie wiemy nawet ile ich jest! -Odezwała się Lessy. Robiła tak jak się umawiałyśmy, nie pozwoli abym miała żyć w niewygodzie. -A więc co sugerujecie? -Zapytała. -To chyba oczywiste. Kiedy w szkole organizowana jest jakaś impreza, bal? -Zapytałam niewinnie. -W przyszłym tygodniu, lata 20.-Poinformowała mnie Pani Burmistrz. -Nie trudno będzie zamknąć szkołę bez możliwości wyjścia i włączyć zraszacze... -Woda z werbeną poleci na wszystkie przebywające tam osoby. -Dokładnie. Będzie trzeba obstawić wszystkie wejścia, aby nikt nie mógł wejść.-Dalej obmyślałam plan. Teraz sama musiałam pomyśleć jak stamtąd ucieknę... -Wspaniały pomysł. Zbierzemy kogo trzeba, dodamy werbenę do wody... A więc można powiedzieć, że to by było na tyle.-Powiedziała Burmistrz. Telefon zaczął wibrować w mojej torebce. Nie zwracając uwagę na okoliczność. Wyjęłam go i odeszłam w kąt sali. -Uciekaj! -Wrzasnął krótko David. Nie potrzebowałam nic więcej. Z telefonem przy uchu wybiegłam z sali. Skierowałam się do drzwi. W progu zatrzymał mnie Thomas. -Co się stało? Dlaczego już idziesz? -Zapytał. Złapał mnie za rękę i chciał jeszcze na chwilę zatrzymać. -Muszę już iść.-Oznajmiłam. Próbowałam zabrać rękę, ale jego uścisk z każdą chwilą coraz bardziej się zaciskał. -Dlaczego? Co się stało?! -Powtarzał. Nie wiem czy po prostu zależało mu, aby mnie przetrzymać, czy naprawdę był zaniepokojony. -Nie pytaj.-Odpowiedziałam. Wyrwałam się od niego i podbiegłam do samochodu, w którym czekał na mnie David. Wsiadłam i odjechaliśmy. Nie wiedziałam co się dzieje, dlaczego miałam stamtąd uciekać.-Co się dzieje?! -Zapytałam. -Chcieli się upewnić czy jesteś człowiekiem. Mieli spowodować jakiś wypadek... Nie wiem czy ty miałaś być jego uczestnikiem, czy chcieli zobaczyć twoją reakcję na krew... -Skąd to wiedziałeś? -Zadzwoniła do mnie Lessy Warige i powiedziała mi, abym Cię jak najszybciej stamtąd zabrał. -Dlaczego nie powiedziała tego mnie? Przecież tam byłam! -Nie mogłam tego zrozumieć. Po chwili doznałam oświecenia.-Chyba że... Nie chciała aby ktoś pomyślał że dowiedziałaś się o tym od niej. Telefon zadzwonił gdy ona stała na środku sali, więc nikt jej nie będzie podejrzewać o to że dała mi 'cynk'. -Nadal uważasz że jesteśmy tu bezpieczni? Że nie powinniśmy po prostu odejść? -Zapytał. -Byliśmy tu pierwsi. To NASZE rodziny budowały to miasto! To my pozwalamy tym ludziom jeszcze żyć! -Nie miałam zamiaru się poddać. Ludzie są słabi, nie boję się ich. Oni nie są w stanie mnie zastraszyć.-Mam się ich bać? Nie ma takiej opcji. To jest mój dom. Ludzie żyją tu tylko dlatego, że jeszcze ich nie zabiłam. -Bardzo silne przekonania.-Skomentował. -Jeszcze będą śpiewać tak jak im zagramy. Obiecuję Ci to.-W głowie roił mi się pewien plan, który tak naprawdę był banalny, a jego wykonanie proste jak skręcenie karku. Oparłam się miękko w fotelu i zaczęłam nieregularnie i szybko oddychać. -Ej, co jest? -Zapytał. Nie mógł oderwać dłoni od kierownicy i pomóc mi. -Pieprzone emocje. -Odpowiedziałam. Nadal szybko oddychałam. Jakbym z trudem łapała to powietrze, które nagle było mi bardzo potrzebne. -Spokojnie. To normalne, jesteś trochę spanikowana i zła. Spokojnie weź oddech, -Poinstruował mnie.-wyluzuj, pomyśl o czymś innym... Czymś przyjemnym. Nie możesz pozwolić na to, aby to co czujesz przejęło nad tobą kontrolę. Musisz nad tym panować. -Okey, jest okey. -Zapewniłam go. -Na pewno? -Zapytał. -Tak.- Zaczęłam znów normalnie oddychać, wyluzowałam się. Wszystko się uspokoiło. Dojechaliśmy do mojego domu. Wysiadłam z samochodu. Troskliwy David chciał pomóc mi iść, ale nic mi nie było. Sama doszłam do środka. Odrzuciłam torebkę na ziemię i poszłam do salonu na kanapę. David bacznie szedł obok mnie. Usiadł na fotelu i jeszcze raz upewnił się. -Na pewno już wszystko dobrze? -Nic mi nie jest. To znaczy, czuję i jestem wkurzona faktem, że Rada wymyśliła coś takiego, ale poza tym jest w porządku. -To dobrze. Dowiedziałaś się czegoś? -Przeszedł do innego tematu. -Nic specjalnego. Tyle że szukają Mirandy i że będziemy przesłuchiwani w sprawie Angie... -To nic czego byśmy nie oczekiwali. -Znów musiałeś mnie ratować. To musi być wkurzające. -To czysta przyjemność. Ty rozrabiasz i postępujesz impulsywnie, a ja to wszystko naprawiam. Zgrany z nas duet. -Zgrany w każdym calu? -To zależy...-David usiadł obok mnie. Położył swoją rękę na moich biodrze. Zbliżyliśmy się do siebie. Spojrzałam na niego całkiem niewinnie. -Pamiętasz jak po raz pierwszy spotkaliśmy się na przyjęciu rodzin założycieli. Byliśmy kimś, należeliśmy do elity. Byliśmy jak arystokraci... -Tęsknisz za tym? -Skądże! Teraz jestem królową. Mogę wszystko i uwierz mi, będę rządzić. -Rozumiem że masz już plan? -Yhym. -Pokiwałam śmiesznie głową. -Mogę liczyć że mnie wtajemniczysz? -Zero szans.-Odpowiedziałam. Dotknęłam ustami jego warg. David odwzajemnił pocałunek o wiele namiętniej. Usiadłam skrzyżnie. Położyłam rękę na karku David'a i mierzwiłam jego czarne włosy. -Miło...-Oznajmił. -Bardzo miło...-Byłam szczęśliwa. Czułam że go kocham, a to uczucie ogarniało cały mój umysł. Rozsadzało mi głowę, a mimo to nie chciałam aby to się skończyło.-Jak długo masz zamiar mnie kochać? -Zapytałam. Wiem że to dziwne pytanie, ale byłam chyba zakochana i nie myślałam racjonalnie. -Co to w ogóle za pytanie?! -Zdziwił się. -To pytanie dziewczyny, która zaczęła czuć i dzięki temu kocha siedzącego przed nią chłopaka. Zapomniałam wspomnieć, że ta dziewczyna jeszcze nigdy nie czuła takiego uczucia. Ona pawie w ogóle nic nie czuła! Dziewczyna liczy, że chłopak nie wystawi jej po dwóch tygodniach, jak zabawkę, bo to ona jest od bawienia się innymi.-Streściłam mu.-A więc, Jak długo masz zamiar mnie kochać? -Powtórzyłam pytanie. -Wiecznie. A gdy kołek przeszyje moje serce, będę kochać cię w piekle. -Ty w piekle? -To wydawało się nierealne. -Nie chcę o tym mówić... Gardzę osobą, którą JA byłem. Nie cierpię jej i nie chcę o niej wspominać.-Powiedział poważnie, lekko odwracając głowę w inną stronę. -Nie przesadzaj! Jesteś dobry! Co złego mógłbyś zrobić temu światu?! - Zbyt wiele. Już Ci mówiłem. -Nie powiedziałeś mi wszystkiego. Prawie niczego mi nie powiedziałeś! -Oburzyłam się. -Wiesz dlaczego nie dołączyłem do ciebie zaraz po przemianie? Dlaczego przez tyle lat nie odezwałem się słowem?! Nie dawałem żadnego znaku na swoje istnienie?! Bo nie byłem tym samym David'em co wtedy. Byłem potworem, obrzydliwą bestią! Nie radziłem sobie z tym kim, a raczej czym, się stałem.-Wyżalił się. Teraz, gdy o tym mówił, o wiele bardziej to przeżywał.-Oni byli niewinni... Niewinni, bezbronni... Nawet ich nie znałem! Nie zasłużyli na taką śmierć! To byli zwykli ludzie. Mieli dom i rodzinę, a ja ich zabiłem! -Zamilknął na chwilę.-Dla ciebie to ani trochę nie jest złe. Nie widzisz nic dziwnego, ani okrutnego w tych czynach.-Popatrzał na mnie. -W twoich czynach nie ma nic złego. Nie chciałeś tego i szczerze tego żałujesz. To właśnie sprawia, że ty, to ty, a ja to ja. Ja niczego nie żałuję. Przy zabiciu każdej kolejnej osoby, uważam że tak powinno być. Wiesz dlaczego nie trafisz do piekła?! -Zapytałam go. Byłam dość stanowcza. Teraz to ja musiałam mu przemówić do rozumu.-Bo żałujesz. To twoja największa wartość. Mimo, że uważam ją za słabość, to w tobie ją cenię. -Nie pytaj mnie o to kim byłem, bo nawet myślenie o tym doprowadza mnie do skrajnej nienawiści do samego siebie. -Dobrze. A więc... Na czym to myśmy skończyli? -Zmieniłam swój ton. Byłam o wiele łagodniejsza.-To chyba szło jakoś tak.-Pocałowałam Davida. -A nie jakoś tak? -Zapytał. Pocałował mnie o wiele mocniej. Przejechał ręką po moich biodrach, plecach i karku. -No nieźle, nieźle.-Skomentowałam śmiejąc się. Zmieniliśmy pozycję. David oparł się o oparcie kanapy, a ja usiadłam skrzyżnie na jego kolanach, przodem do niego. -Hmm... Co by powiedzieli nasi rodzice w 68?! -Stalibyśmy się największą hańbą naszych rodzin. Jakże haniebnie zachowała się Panna Rose. Ma tylko siedemnaście lat! Jak mogła się tak zachować?! Rośnie z niej panienka lekkich obyczajów! -Udał głosy jakichś ludzi. Takie stwierdzenia w tamtych czasach byłyby jak najbardziej stosowane. "Niewyobrażalne aby siedemnastolatka całowała obcego chłopaka. W dodatku córka Państwa Rose'ów?! Z tak bogatej i słynnej rodziny?! Jak mogła się tak zachować?! Toż to najprawdziwszy skandal." To byłoby niedopuszczalne. -Czyżbyśmy byli pierwszymi, którzy nie żyli zgodnie z panującymi w tamtych czasach zasadami? -Nic niezwykłego. -Od zawsze miałaś zasady daleko za sobą. Nawet jako człowiek. -Pieprzę zasady, żyję według własnych reguł. -Przedstawisz mi je? -Poprosił. To by mi bardzo ułatwiło życie. -To by było zbyt proste! Sam musisz je poznać. -Reguła pierwsza: Ludzkie życie nie ma wartości. Reguła druga: Nie ułatwiaj ludziom życia. Reguła trzecia: Bądź zawsze piękna. Reguła czwarta: Rób co chcesz i nie myśl o konsekwencjach. Reguła piąta: Jeśli kochasz, to naprawdę. Reguła szósta: Miej w dupie resztę świata. Reguła siódma: Żyj pełnią życia i nie martw się o śmierć. -Niezły początek! -W sumie to nie zdziwiła mnie jego wiedza na temat moich zasad. Większość z nich doskonale znał i zapewne ponad połowy nie popierał. -Dziękuję. Staram się jak mogę.-Odparł zadowolony z siebie. -Mimo to, do całkowitego poznania mnie, jeszcze daleka droga. Oczywiście, próbuj dalej. -Jeśli to próbowanie ma być tak przyjemne jak dotychczas, to bardzo chętnie.-Uśmiechnął się. -Jutro do szkoły? -Zapytałam po chwili, zmieniając temat. -Idziesz? -Pytanie na pytanie. -Nie wiem. A ma to jakikolwiek sens? Tam jest tylu ludzi, tyle osób które mogły by się do mnie odezwać i mnie zdenerwować, tyle nienawistnych i kłamliwych osób w jednym miejscu. To trochę przytłaczające.-Oznajmiłam z udawanym smutkiem. -Mało pozytywne przedstawienie sprawy. Nie mogę się z tobą nie zgodzić, ale właśnie o to chodzi. Próbowałabyś nad sobą zapanować... Miałabyś kontakt z normalnymi ludźmi! -Dał duży nacisk na 'normalnymi'. -Miałam dowiedzieć się kim jest Michael. -To zawsze można robić po szkole.-Chyba zależało mu na tym, abym jednak tam poszła. Jednakże ja byłam temu przeciwna i nie chciałam robić kolejnej rzeczy, która ma sprawić, że będę lepsza. -Rozważę tą propozycję, ale nie rób sobie nadziei.-Podsumowałam. -Dobrze.-Wyszeptał. Dłonią dotknął mojego podbródka. Podniósł mi głowę i znów mnie pocałował.-Niezależnie od tego co zadecydujesz, pamiętaj, że będę starał się Ci pomóc-to zabrzmiało jak kolejna obietnica. -Może uda mi się dotrzeć do listy aktualnych mieszkańców miasta. Jeśli poznam nazwisko, będzie mi o wiele łatwiej szukać w jakichś archiwach. Myślę, że zacznę od 86. Wiem że wtedy już żył. Można poszukać w policyjnych kartotekach, zawsze jest szansa, że będą go mieli jako jakiegoś podejrzanego, czy coś. Ja naprawdę chcę go znaleźć. Albo go, albo chociaż jakieś informacje o nim. -Wiem i popieram Cię. Może mieć duże znaczenie do tego co się z tobą ostatnio działo. -Muszę się dowiedzieć o co chodzi. Ostatnim razem chciałam Cię zjeść! Myślałam o twojej krwi, o tym jak wypijam ją z twojej szyi... To nie jest normalne! -Jak mogłam od tak mieć potworną ochotę na wampirzą krew?! -Mogłam ci skrzywdzić! -Nie mam pojęcia dlaczego tak się stało, ale nie przejmuj się w tym wszystkim mną. Nie mógłbym od tego umrzeć, nic by mi się nie stało.-Próbował znaleźć tam choć odrobinę czegoś pozytywnego. -Nie udawaj że Cię to nie przeraża. Jestem dziwna, nienormalna. -Nie udaję. Mnie to przeraża, ale nie mam zamiaru się poddać i Cię zostawić. Twój problem, jest moim problemem. Idziemy przez to razem, ok? -Ok.-Uśmiechnęłam się dla niego. Chciałam aby zobaczył, że mam się lepiej, co było nieprawdą. -Nie rób tego.-Powiedział. Nie wiedziałam o co mu chodzi. -Ale czego?! -Zapytałam. -Nie uśmiechaj się, aby pokazać mi, że jest Ci lepiej.-Jakby czytał w moich myślach! Westchnęłam ciężko. Głupio się z tym czułam. -Przepraszam. Ja po prostu chcę aby było w miarę okey. -Będzie okey kiedy ty będziesz mogła stwierdzić to z czystym sumieniem. -Stwierdzam z czystym sumieniem że mam się dobrze, a przynajmniej znacznie lepiej. Sam musisz przyznać że jest coraz lepiej! Nie próbuję wyrządzić sobie krzywdy, nie mam jakichś 'napadów depresyjnych', dawno nikogo nie zabiłam. -No wiesz. Praktycznie zabiłaś dziś Angie i szczerze na to liczyłaś. To trochę inna sytuacja. No ale ostatecznie wszyscy żyją, a ty masz się w miarę dobrze.-Przyznał mi rację. -Sam widzisz! Masz to czego chciałeś, jestem 'lepsza'. Mimo to, nadal uważam, że wersja mnie, która miała częściowo wyciszone uczucia i nie miała nad głową mentora, który w kółko zabraniał jej tego co robi od zawsze, jest o wiele lepsza. -Ok, skoro mnie nie lubisz to mogę sobie pójść.-Zaśmiał się cicho. Już miał mnie odsuwać na bok i wstawać. Wiem, że to nie było naprawdę, bo przecież by nie mógł się obrazić o takie gówno. -Nie, skądże! Wolę gdy jesteś tylko i wyłącznie moim chłopakiem, a zamiast wisieć mi nad głową, całujesz mnie... - No sam nie wiem... Wisieć nad głową czy całować... Trudny wybór.-Zaśmiał się. Pocałowałam go, co David bardzo odwzajemnił. -Wystarczająco przekonywujące? -Zapytałam. -W sam raz.-Odpowiedział krótko. -Zostaniesz? -Przyzwyczaiłam się do spania tuż obok niego. -Chciałbym, ale jak już mówiłem, mam jutro szkołę. Wiem, że to nie do końca twoja bajka, ale ja mam zamiar tam iść. -To kompletnie nie moja bajka. Próbowałam, ale to mi jakoś kiepsko szło. -Masz zamiar jeszcze kiedykolwiek tam iść? -Zapytał. Nie wiedziałam co mu powiedzieć. Nie zastanawiałam się nad tym. -Raczej nie. Będę trzymała się w pobliżu tych ludzi, ale nie będę chodzić do szkoły.-Powiedziałam po chwili myślenia. -Będziesz z nimi, ale tak naprawdę obok nich. Ciekawy pomysł. W twoim przypadku najlepszy.-Stwierdził. -Wiem. Nie nadaję się do całkowicie normalnego życia. Czasami, może to spraktykuje, ale tylko czasami. -Nie będę się sprzeciwiać. Ważne, że przy tym wszystkim nadal czujesz.-Teraz mówił o wiele korzystniej dla mnie. Nie sprzeciwiał się. Jego jedynym warunkiem było to, że będę nadal czuć! -Dobra, ja na serio już muszę iść.-Wstał i skierował się do drzwi. -Obiecuję że do twojego powrotu nikogo nie zabiję.-Oznajmiłam. David pocałował mnie na pożegnanie, ubrał czarny płaszczy i wyszedł. Przeszłam do ogrodu, w którym przebywała Miranda. Siedziała, otulona kocem na drewnianej huśtawce. Podeszłam do niej i usiadłam obok. Zbliżyłam się, aby zmieścić się pod kocem. Podciągnęłam nogi do góry. -I jak Ci leci? -Zapytałam. -A jak ma lecieć? Siedzę tu cały dzień i opróżniam twoją lodówkę w piwnicy. -No to lekko masz. Nie musisz się o nic martwić, nikt Cię tu nie wkurza. Nawet nie wiesz, że uznano Cię za zaginioną. -Powinnam wrócić. Choć na chwilę, powiedzieć ,że wszystko ze mną okej. Przecież nie będę tu siedziała przez całe życie. -Nie wiem co mam Ci powiedzieć. Słusznie, powinnaś powiedzieć komuś, że wszystko jest dobrze, ale to i tak nie wystarczy. Musisz wrócić. -A jeśli zrobię komuś krzywdę? -Zapytała. Rozmawiałyśmy bardzo cicho i spokojnie, jakbyśmy się znały od dawna. -Mam mówić szczerze? Nie obchodzi mnie ile osób zabijesz i kto to będzie. Liczy się to, aby nikt się nie dowiedział, że to ty. Zamaskuj ślady, zahipnotyzuj... Jest wiele możliwości. Nie trzeba od razu zabijać. Wystarczy umiejętne posługiwanie się tym co teraz potrafisz. Jesteś szybka, silna i możesz ich hipnotyzować. -A co z werbeną? -Zapytała. -Jeśli ktoś będzie miał ją we krwi, będziesz musiała go zabić. Po napiciu się takiej krwi, automatycznie padniesz na ziemię z bólu. Za wszelką cenę będziesz musiała wstać i zabić tą osobę. -Ja nie chcę nikogo zabić. Nie potrafiłabym...-Zasmuciła się. Była całkowicie inna ode mnie. -Będziesz musiała. Nie możemy pozwolić sobie na zdradzenie tego kim jesteśmy. Życie nauczyło mnie bardzo dużo. Między innymi nauczyło mnie tego, że czasami, niektórzy po prostu muszą umrzeć. To po części dla ich dobra. Nie żałuję żadnej zabitej przeze mnie osoby, bo gdyby tak było, byłabym sprzeczna z samą sobą. Jeśli coś robiłam, to ewidentnie taka była moja decyzja. -To ty jesteś tą dziewczyną! Masz 150 lat, tak? To ty zabiłaś całą swoją rodzinę. -Tak. Nie wyobrażam sobie, że moi rodzice mieliby żyć z faktem, że ich córka jest tym czego się tak brzydzą, przed czym chronili to miasto i przed czym tak ją bronili. Oni musieli umrzeć, tak musiało być. Potem jako za punkt honoru, obrałam sobie zabicie całego rodu Rose'ów. Zostałam jedyna. Nie żałuję tego co zrobiłam i tego kim jestem. Ludzkie życie nie ma dla mnie żadnej wartości. -Nie pochwalę Cię za to, bo mnie to przeraża, ale podziwiam twoją determinację i dokonanie tego, czego chciałaś. Jesteś jednocześnie zła i dobra. -Nie jestem dobra. Jestem dbającą tylko o siebie, bawiącą się innymi, nie myślącą o nich, zabijającą niewinnych ludzi suką. Wiem to i nie mam nic przeciwko temu. Taka jestem i nigdy tego nie zmienię. -Człowiek to coś bardzo skomplikowanego. Teoretycznie żyje, wie co się dzieje na świecie i w kosmosie, a nie dostrzega tego co tak naprawdę dzieje się przed jego nosem. -Ja też nie mam łatwo. Wiele się ode mnie oczekuje, dużo ludzi cały czas skupia swoją uwagę na mnie. W dodatku parę naście wpływowych i znaczących tutaj ludzi chciałoby wsadzić mi werbenę do gardła i dowiedzieć się czy jestem wampirem. -Niezbyt kolorowo. -No niezbyt.-Poparłam ją smutna. Zamilkłyśmy na chwilę. -Zastanawiałaś się kiedyś nad tym co będziesz robić za pięć, dziesięć lat? -Zapytała. -Ludzie nie myślą o takich rzeczach, ponieważ nie wiedzą czy przeżyją tyle. My wiemy, że przeżyjemy, a i tak się nad tym nie zastanawiamy. Mogę chcieć określić jakie są moje aktualne cele i co zamierzam zrobić, ale nie wybiega to tak daleko. -Jakie są twoje cele? -Nie obawiała się tego, że będzie trochę wścibska. Nawiązałyśmy jakąś dziwną więź, dobrze było nam razem. -Mam zamiar dowiedzieć się kim jest Michael i czy coś mnie z nim łączy. Wiem tylko tyle, że jest wampirem. Przypuszczam że jest teraz w mieście i był tutaj w 1868. -Chciałabyś sprawdzić listę mieszkańców w tamtych i dzisiejszych latach, poszperać w archiwach wydarzeń? -Zapytała. Dziwnie się uśmiechała. Była z siebie zadowolona.-Mogę Ci to załatwić.-Oznajmiła ucieszona. -Świetnie! Możemy pogadać o tym jutro? -Nie miałam ochoty mówić o czymś ważnym. Wolałam spokojnie pogawędzić sobie z Mirandą. -Dobrze.-Przytaknęła. Oparłam głowę o jej ramię. -Opowiesz mi coś o sobie? -Zapytałam. -Nie jestem zbytnio ciekawą osobą. Pół roku temu moi rodzice zginęli. Przepłakałam 75 nocy. Zamknęłam się na otaczający mnie świat. Mam starszego o cztery lata brata. To on przejął opiekę nade mną. Usilnie próbuje mi pokazać, że powinnam zapomnieć i iść dalej... Niedawno wróciłam do rzeczywistości, do szkoły. Wszystko działo się jak gdyby nigdy, nic. A potem pojawiłaś się ty, no i resztę już znasz. -Nie chcesz tak żyć? -Zapytałam. -Nie uwielbiałam swojego dotychczasowego życia, ale nie było ono złe. Dopiero zaczęłam rozmyślać nad tym kim chcę być w przyszłości.-W jej oczach pojawiły się łzy.-Miałam zamiar dorosnąć, mieć męża i dzieci, zestarzeć się i umrzeć. Tak widziałam swoje życie. A teraz?! Teraz wszystko się zmieniło nigdy nie dorosnę i nie zestarzeję się. Nie wiem co mam czuć! W ostateczności bałam się śmierci, ale byłam na nią gotowa i świadoma, że za 50 lat ona nadejdzie. Nie umiem określić tego co czuję. Jestem potworem, a w mojej naturze leży zabijanie niewinnych ludzi! -Rozkleiła się, zaczęła płakać.-A jeśli kogoś zabiję?! Nie chcę tego! Nie chcę ranić niewinnych ludzi! -To wszystko ją przerosło. Podniosłam głowę i powiedziałam. -Hej! Nie mów tak. Jesteś dobra, nikogo nie zabijesz.-Pocieszałam ją spokojnie.-A jeśli już, to biorę to na siebie. To ja Cię przemieniłam, to moja wina. -Ja nie chcę nikomu zrobić krzywdy! -I nie zrobisz? Pomogę Ci. Nauczysz się pokonywać pragnienie i chęć zabijania. Dasz radę. Chcesz tego.-Przekonywałam ją. Po chwili, Miranda spojrzała na mnie zza załzawionych oczu. -Obiecujesz? -Pisnęła. -Obiecuję.-Powiedziałam pewnie. Złapałam ją za dłoń, aby czuła, że jestem z nią. -Zimno mi.-Oznajmiła. Mimo, że łzy spływały po jej policzkach, próbowała się śmiać. -Idź spać.-Zasugerowałam. -Nie chcę spać sama.-Wyznała otwarcie. Po części ją rozumiałam. Była przerażona tym co się z nią teraz dzieje. -Nie musisz. -Oznajmiłam. Poszłyśmy na górę, przebrałyśmy się i położyłyśmy spać. Nie mogłam odmówić jej spania ze mną, bo wiedziałam, że to wiele dla niej znaczy. Przytuliła się do mnie i zamknęła oczy. Zrobiłam to samo, zmrużyłam oczy i zasnęłam. Miałam ochotę zatrzymać czas. Móc pomyśleć w ciszy i samotności... Nie miałam nic do towarzystwa Mirandy, wręcz przeciwnie! Ale nie o to mi chodziło. Chciałabym spędzić jeden dzień, kompletnie sama, nie kontaktując się ze światem. Zamknąć oczy, wyobrazić sobie to, czego dotychczas nie mogłam zrobić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz