wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 6 Wróciłam do domu i nie miałam pojęcia co robić. Nie miałam pojęcia gdzie jest David. Zaczęłam bezsensownie krążyć po domu. "Co robić?! Co robić?!". Po chwili podeszłam do Iana i zapytałam. - Piłeś...-Nie wiedziałam jak zareaguje.- Krew ? - Nie! Powiesz mi co się ze mną dzieje ? - Był przerażony i zdenerwowany. - Jaka krew ?! O co chodzi ? - Spojrzałam w jego oczy. Nie mogłam nic stwierdzić. Moją jedyną sugestią było "był jak nieżywy". To trochę mało aby go od razu nazwać wampirem, ale zbyt dużo by powiedzieć że wszystko jest w porządku. Mogłam zrobić tylko jedno. Zeszłam do piwnicy i wyjęłam z chłodni torebkę z krwią. Szybko do niego wróciłam i podłożyłam mu ją pod nos. - Proszę. - Powiedziałam. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Złapał torebkę i wypił z niej całą krew. Jego oczy zaczęły się zmieniać. Wszystko było już jasne. Był wampirem. Był nowym, przerażonym wampirem! Który nie wiedział co się z nim dzieje. - Co się ze mną dzieje? Nie mogę przestać myśleć o... - Zawahał się przez moment - o krwi. Wszystkie moje myśli sprowadzają się do krwi! - Umarłeś. Nie żyjesz! - Wrzasnęłam - Jesteś wampirem. - Wampirem ? To opowiadanie dobre dla dwulatka. - Moje słowa zaczęły go śmieszyć. - Pomyśl logicznie. Nie możesz przestać myśleć o KRWI! Czy to nie wystarczający dowód ?! - Wkurzyłam się. - Chyba że myśli o krwi to u ciebie codzienność! -Eee... - Zawahał się. - Dlaczego ja ? - Zapytał. To było chyba jedyne dobre pytanie. - Nie wiem - Powiedziałam krótko. - Pomyślimy o tym jutro. - Byłam już zmęczona. Nie fizycznie, lecz psychicznie. - Do zobaczenia! - Słucham ?! Powalił cię ?! Nie jesteś sobą! Masz zamiar wyssać krew z wszystkich osób które napotkasz na swojej drodze. To chyba nie najlepszy pomysł na wieczór z rodzinką. - Sztucznie się uśmiechnęłam. - Nie sądzisz ? - Nie zrobię nikomu krzywdy! - Powiedział z oburzeniem. - Tak, oczywiście. A wampiry nie istnieją. Aktualnie jesteś w stanie wybić połowę Chin. - Połowę ?! - Zdziwił się. - No może nie! Błagam, nie sprawdzajmy tego! - Poprosiłam. - Dobrze. - Wybierz sobie jakąś sypialnię. Jest ich tu jeszcze z siedem. Krew jest w piwnicy. - Weszłam do kuchni, wzięłam sok z butelki i poszłam na górę. Gdy wchodziłam po schodach, Ian zwrócił się do mnie - Dziękuję. - Uśmiechną się szczerze. Zatrzymałam się na chwilę i poszłam do siebie. Dopiero o siódmej rano, zorientowałam się że mam dziś szkołę. Wspaniale. Wstałam, wzięłam prysznic, ubrałam się i zeszłam na dół. Nie miałam ochoty nic jeść. Podeszłam do barku i nalałam sobie jakiegoś alkoholu. Cisza która wypełniała dom była wspaniała! Wędrując po świecie owszem, miałam okazję korzystać z tej jakże pięknej ciszy. Jednakże nie doceniałam tego. Zazwyczaj gdy rano wstawałam próbowałam się najpierw zorientować gdzie się znajduję. Wynikało to z dobrej zabawy. Cały czas imprezowałam. Poznałam wielu fantastycznych osób. Poznałam też wielu wrogów. O godzinie ósmej postanowiłam że zrobię sobie dziś dzień wolny. Była to znakomita decyzja, ponieważ o godzinie dziesiątej usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam drzwi. - Wredna, przebiegła, dbająca tylko o siebie, krwiożercza suka, która przebiła kołkiem mojego ukochanego, a zarazem jedynego, brata. Witaj mała! - Należało mu się. - Powiedziałam radośnie. - Cześć Lex ! - rzuciłam się jej w ramiona. Była moją najlepszą przyjaciółką. Byłyśmy prawie identyczne. Takie same włosy. Takie same oczy. Taka sama budowa ciała. Kocham ją! Jest najwspanialszą osobą pod słońcem. - Dobrze cię znów widzieć. - Ciebie również. - Weszłyśmy do środka. - Głodna ? - Zapytałam, spodziewając się jej odpowiedzi. - Bardzo! - Poszłam szybko do piwnicy i wróciłam z dwoma torebkami krwi. - Smacznego! - Powiedziałam. - Co cię sprowadza? - Zapytałam z zaciekawieniem. - Aktualnie sama nie wiem. - Zawahała się - Brakowało mi ciebie. Chcę znów mieć cię niedaleko. - Tyle że ja zaczęłam "normalnie" żyć. Chodzę do szkoły. - Na te słowa Lexi wytrzeszczyła oczy. - Słucham ?! Najbardziej zabawowa osoba jaką znam, mówi mi że chodzi do szkoły! - Zaśmiała się - Przyznam że myślałam o takiej wersji, ale gdy usłyszałam to z twoich ust... Nadal nie dowierzam. - Cześć. - To był David. Podszedł do mnie i dał mi buziaka w policzek. - Cześć nieznajoma. - Był w dobrym humorze. - Lexi. - Przedstawiła się i podała mu rękę. - David - Odpowiedział. - To gdzie twój koleżka? - Zapytał. - Boże! Na śmierć zapomniałam o Ianie! - Przez sekundę byłam przerażona, po chwili jednak zaczęłam się śmiać sama z siebie. - Kim jest Ian ? - Zapytała zaciekawiona Lexi. - Nowy przyjaciel Difrie. - Poznała go na imprezie. Upiła się w trupa, a potem zgłodniała. Ian był akurat pod ręką. Pożywiła się a potem spanikowała. - Na ratunek desperatce przybył David. Uleczył Iana, ale tylko częściowo. Bo tak się składa że David jest "wegetarianinem"! - lekko się zmyliłam- To znaczy był... To znaczy jest, ale... - Byłem do wczoraj, kiedy Difrie wbiła swojej koleżance Mag nóż w rękę. Ale to już trochę po za tematem. - Wieczorem, po kolacji usłyszałam w wiadomościach o wypadku i pojechałam do szpitala , żeby go stamtąd zabrać. - Wspaniale! Dobroduszna Difrie ratuje nowego wampira. Odkąd w tobie tyle troski ? - Zapytała. Muszę się z nią zgodzić. Nigdy nie byłam taka "troskliwa". - Jeszcze by pobił mój rekord w zabici ponad połowy miasta, w jedną noc. - Zażartowałam. Była to jednak prawda. - Nigdy nie byłaś normalna. Wiesz że ma pewien dar? - Zwróciła się do Davida. - Potrafi wyczuć obecność wampira w pobliżu. Ma o wiele lepszy wzrok niż przeciętny wampir. Nie wspominając już o sile i szybkości! - powiedziała ze zdumieniem - A najlepsze jest to że werbena mało co ją rusza. Jeśli chciałbyś ją powalić, musiałbyś jej dać porządną dawkę. - Czułam się dziwnie gdy tak o mnie mówiła. - Nie przesadzajmy. Nie ma we mnie nic wspanialszego. - Oznajmiłam. Po chwili jednak zmieniłam swój ton. - Nie ma go. - Powiedziałam z przerażeniem. - Kogo?! - Zapytali jednocześnie. - Iana! - Wrzasnęłam - Mówiłam że ma dar. - Uśmiechnęła się radośnie. - On jest niebezpieczny! - Warknęłam i wyszłam z domu, zastanawiając się gdzie go mogę znaleźć. Po chwili dołączyli do mnie David i Lex. - I co masz zamiar zrobić? - Zapytał. - Znaleźć go - odpowiedziałam krótko. - Ja poszukam w szkole. - Oznajmił. - Ja mogę się poszwendać po uliczkach. - Powiedziała niczym nie wzruszona Lex. - Ok. Ja idę do szpitala. - I wszyscy pobiegli w swoją stron. Zdaje mi się że przeszukanie szpitala było najlogiczniejszym pomysłem. Po chwili jednak zorientowałam się że powinnam zobaczyć w jego domu. Nie miałam pojęcia gdzie mieszka! Mimo to przechodząc obok kilkunastu domów, stwierdziłam że znajdę go pod numerem 185. Zapukałam do drzwi. - Dzień dobry. - Była to czterdziestoletnia kobieta z krótkimi, blond włosami - Mogę w czymś pomóc? - Zapytała, grzecznie. - Tak. Zastałam Iana? - Zapytałam szybko. - Oczywiście. Jest u siebie. - Powiedziała, uśmiechając się do mnie. - Zaprosi mnie pani do środka? - Zapytałam. Było to może odrobinę niekulturalne, ale nie dbałam o to. Modliłam się aby kobieta dała mi zaproszenie. Bez niego nie mogłabym wejść do jej domu. O ile to był jej dom. Gdyby należał do Iana, mogłabym swobodnie wejść do środka. Kobieta jednak bez słowa ustąpiła mi drogi. Fatalnie. Nie dała mi ustnego zaproszenia. Zastanawiałam się czy ona wie o wampirach, ponieważ jej zachowanie było podejrzane. Nie miałam wyboru. Zrobiłam krok przez ramę drzwi. Udało się! Dom musiał być własnością Iana. Gdy przeszłam przez próg, kobieta od razu zrobiła się milsza. Wcześniej tylko udawała miłą. Jednak w jej zachowani nadal było coś nie tak. Zapytała - Coś do picia? - Chętnie. - Odpowiedziałam. Zależało mi na tym aby rozwiać jej zwątpienia wobec mnie. Musiała coś wiedzieć o wampirach. I nie było to nic dobrego. Poszłam za nią do kuchni. Usiadłam na krześle za wyspą kuchenną. Po chwili podała mi lemoniadę. Bacznie obserwowała moje ruchy. Napiłam się. Poczułam jak mój przełyk płonie. Nie mogłam jednak dać po sobie tego poznać. Mama Iana okazała się wredną, nie sprzyjającą wampirom, wiedźmom. Miała zamiar się mnie pozbyć. Ja jednak nie reaguję na werbenę tak jak inne wampiry. Jestem na nią bardziej odporna. Uśmiechnęłam się i zapytałam. - Co pani do niej dodaje? Jest pyszna. - Nie oczekiwałam prawdziwej receptury. Ale coś musiałam powiedzieć. - Nic specjalnego. Mięta, melisa. - Ta... Mięta, melisa. Akurat. A werbena to tak tylko przez przypadek. - A więc gdzie znajdę Iana? - Nie miałam już czasu aby z nią rozmawiać. - Po schodach, drugie drzwi na lewo. - Dziękuję - Wstałam, i poszłam na górę, do pokoju Iana. - Cześć - Nie wiedziałam co mu powiedzieć. - Dzień dobry. - Odpowiedział, jak gdyby nigdy, nic. - Nie wiem od czego zacząć! - Zmieniłam już ton. Byłam wkurzona - Od tego że mogłeś kogoś skrzywdzić, czy od tego że twoja mamusia podała mi lemoniadę z werbeną. Z WERBENĄ! - Z czym ? - Zapytał, lekko zdziwiony. - Z werbeną. - Miałam miałam trochę werbeny w wisiorku. Otworzyłam go i nie dotykając jej położyłam mu ją na dłoni. Wykrzywił się z bólu. - Ok! Rozumiem, rozumiem. -Wzięłam ją i z powrotem wsadziłam do wisiorka. Owszem, trochę mnie to bolało, jednak nie tak jak Iana. - Weź jakieś swoje rzeczy i idziemy. - Oznajmiłam. Zajęło mu to krótką chwile. Gdy schodziliśmy na dół po schodach, zaczepiła nas jego matka. - Gdzie się wybierasz ? - Zwróciła się do Iana. - Wrócę za parę dni. - Odpowiedział i poszliśmy dalej. - Słucham ?! - Oburzyła się. - Za parę dni ?! - Teraz uspokoiła swój ton. - Mogę cie cię prosić na słówko ? - Jak masz zamiar mi coś powiedzieć to mów! - Ianie! - Warknęła. - Nie wyrażam zgody abyś gdziekolwiek udał się z tą dziewczyną. - Słucham ?! - Byłam oburzona. - Wychodzimy. - Oznajmiłam kończąc tą rozmowę. Gdy już stałam w drzwiach, matka Iana wbiła mi kołek w plecy. Padłam z bólu. Jednak od razu się podniosłam i wyciągnęłam kołek z pleców. Podeszłam do niej, zerwałam jej bransoletkę z ręki. Zakładam że miała tam ukrytą werbenę, przez co nie mogłabym jej zahipnotyzować. Spojrzałam jej w oczy. - Zapomnij o tym co miało tu miejsce. Ian pojechał na obóz. Wróci za parę dni. - Wzięłam kołek do ręki i wyszliśmy. Gdy dotarliśmy do domu, czekali już na nas David i Lex. - Cześć! - Powiedziała radośnie Lex. - Uuu.. Kogo próbowałaś zabić ? - Zapytała patrząc na cały we krwi kołek. - Raczej kto mnie próbował zabić! - Zaśmiałam się. - Kochana mamusia Iana! Najpierw napoiła mnie lemoniadą z werbeną. A! Wcześniej nie dała mi zaproszenia do domu, ale jakimś cudem weszłam. No i na koniec jak wychodziłam wbiła mi kołek w serce. - Byłam wściekła. Jakaś wredna jędza próbowała mnie zabić! Miałam ochotę zabić ją. - Niech się cieszy że jej nie zabiłam! Miałam ochotę to zrobić! - Na te słowa Ian się zbulwersował. - Spróbowałabyś! - Złapałam go za szyję i podniosłam. Dusił się i wykrzywiał z bólu. Po chwili go puściłam. - Masz coś jeszcze do powiedzenia ? - Zapytałam idiotycznie, miłym tonem. Nie odezwał się słowem - Tak myślałam. - Co teraz zamierzasz zrobić ? - Zapytała z małym zaciekawieniem Lexi. - To! - Wzięłam zamach i wbiłam Ianowi kołek w plecy, trafiając prosto w serce. Lex i David się dość przerazili. Podlecieli do mnie, choć nie miało to sensu. Nie żył. - Czemu to zrobiłaś? - Zapytała, zszokowana. Wyjęłam kołek i poszłam na górę, wziąć prysznic. Zaczęły mnie dobijać wyrzuty sumienia. Z chwilą były coraz silniejsze i coraz bardziej nieznośnie. W końcu nie wytrzymałam. Musiałam to wyciszyć. Wyłączyć. I tak robiłam. Wyłączyłam to. Teraz nic się dla mnie nie liczyło. Wyszłam z pod prysznica, ubrałam się i zeszłam na dół do piwnicy. Wzięłam torebkę z krwią i bez zastanowienia wypiłam całą. Następnie wzięła kolejną i poszłam na górę. W kuchni siedziała Lex, a właściwie stała. Miała chyba zamiar coś ugotować. Aktualnie kroiła mięso. Jakże pysznie. Gdy usłyszała mnie wchodzącą do kuchni, przerwała swoją czynność i zapytała ponownie. - Dlaczego to zrobiłaś ? - Przez jej ton przemawiała lekka złość oraz minimalnie wyczuwalny niepokój. - Zdawało mi się że coś dla ciebie znaczy. - Zdaje się że próbowała we mnie wzbudzić jakieś uczucia. Na marne. - Znaczył. Określimy to jako czas przeszły. Bo jak już wszystkim tu obecnym wiadomo, Ian nie żyje. - Nic nie czułam. Ian był dla mnie nikim. Gdybym powiedziała teraz że żałuję, skłamałabym. - Gadałam z nim chwilę na imprezie, a on od razu zaczął ze mną flirtować. Moje zachowanie gdy poleciałam do niego do szpitala było jakże żałosne. - Stałam przed lustrem spinając włosy w kucyka. Nie zwracałam uwagi na Lexi, jak i niezbyt przejmowałam się naszą rozmową. Zdenerwowała ją moja obojętność. Podeszła do mnie z upaćkanym w mięsie i krwi nożem. Patrzała się na mnie ze zdziwieniem. Nic szczególnego. - Smacznego! - Powiedziałam, dodając udawany uśmiech i wyszłam z domu. Nie miałam jakiegoś konkretnego celu. Wsiadłam w samochód i pojechałam do miasta. Na niebie świeciło słońce, jednak nie odnosiło się to do temperatury. Mój termometr wskazywał dwadzieścia stopni. Mało mnie to interesowało, bo przecież tego nie czułam. Nie sprawiał mi problemu mój ubiór, czyli lekka, zwiewna, czarna sukienka z kołnierzykiem. Wysiadłam z samochodu i weszłam do pobliskiej restauracji. Wyglądała bardzo wykwitnie. Nie myliłam się. Wystrój kojarzył się ze starą wiejską chatą, jednakże został on ulepszony o dość nowocześnie, a nawet nowatorskie dodatki. Usiadłam przy jednym z wolnych stolików i poprosiłam o lampkę wina. Kelner na to. - Mogę prosić o dowód? - Zdaje mi się że poprosiłam o wino. - Powiedziałam, spoglądając mu w oczy. - Tak, oczywiście! Już podaję! - Odpowiedział posłusznie. Spędziłam w restauracji jakąś godzinę. Następnie wyszłam i udałam się na spacer. Nie miałam konkretnego celu. Szłam prosto, przed siebie. Szłam i szłam. Znajdowałam się już na obrzeżach miasta gdy ujrzałam w oddali jakiś dom. Poszłam w jego stronę bez konkretnego powodu. Był bardzo nowoczesny. Dużo drewna i szkła. Podeszłam i zapukałam do drzwi. Otworzyła mi jakaś dziewczyna. Miała bardzo jasne prawie białe rogówki, krótko obcięte blond włosy, dość wysoka. Ubrana w rozkloszowaną, dżinsową spódnicę i czarną koszulę z zaokrąglanym kołnierzykiem. Wzrostu dodawały jej wysokie, również czarne botki. Przeszyła mnie swoim interesującym wzrokiem i zapytała. - Difrie? Wejdź - Zaprosiła mnie do domu i zaprowadziła do salonu. Usiadłyśmy na kanapie i zapytałam. - A ty? - Rose. - Uśmiechnęła się do mnie. Nie odwzajemniłam tego uśmiechu. - Skąd mnie znasz? - Zapytałam. Było to dość ciekawe. - No wiesz, nie jestem pierwsza. - Myślała że ją rozumiem. Ja jednak zrobiłam zdziwioną minę aby wytłumaczyła mi o co chodzi. - Słucham?! - Spałaś prze pół wieku, czy jak ?! - Była zdziwiona. - Nie! Ja po prostu nie rozumiem. Skąd mnie znasz? Ja nawet cię nie znam! - Jesteś najsilniejszym wampirem jakiego zna świat! Minimalna reakcja na werbenę, jeszcze szybsza i silniejsza, masz O WIELE lepszy słuch, węch. - Powiedziała z zaciekawieniem. - Słucham?! - Pominęłam możliwość wyczuwania wampirów. To bardzo interesujące. Jeszcze ciekawsze jest dlaczego tak jest. - Dlaczego? - Zapytałam. - To właśnie jest interesujące. Nie wiadomo. Musi to zapewne sięgać bardzo odległej historii. - Ile ty właściwie masz lat ? - Było to pytanie dość odległe od aktualnego tematu, ale mnie zaciekawiło. Wyglądała na zwykłą osiemnastolatkę, jednak wiadome było że nie ma osiemnastu lat, to oczywiste. - 698. Krwi ? - Zapytała, jeszcze bardziej oddalając się od aktualnego tematu. - Tak, poproszę. - Gdy wróciła zapytałam. - Kto jeszcze tu jest ? - O tym mówiłam. Zdumiewające! - Odpowiedz. - Powiedziałam bardzo poważnie. - Przecież to wiesz. Czemu więc pytasz? - David. Kim dla niego jesteś? - Dobrą przyjaciółką. - Odpowiedziała dość tajemniczo. - Wróćmy do tematu. Musi to sięgać bardzo dalekiej historii ? - Tak, to prawda. Jednak ciężko to wszystko wytłumaczyć. - Oznajmiła dość zakłopotana. - Chodź, pojedziemy gdzieś. - Wstałyśmy i poszłyśmy do samochodu. Jechałyśmy już 4 godziny. Zapytałam w końcu. - Gdzie my jedziemy? - Nie pocieszę cię mówiąc że jeszcze bardzo daleko ? - Zapytała z pocieszającym uśmiechem. - Niezbyt. - Nie martw my się. Niedaleko znajduje się motel. - Zamyśliła się na chwilę - Mogę wiedzieć co łączy cię z Davidem. - Dobre pytanie w złym czasie. - Zaśmiałam się. - Lubię go. Pomógł mi, ale to nie zmienia faktu że z radością zabiłam jego całą rodzinę. Nic o nim nie wiem. Jak już mówiłam, pomógł mi gdy uważał że było to konieczne. Nie wiąże mnie z nim nic szczególnego. Jest słaby i myśli że zjedzenie królika sprawi że będzie dobry. Może jest dobry, ale dla mnie dobroć oznacza słabość. - Yhmm - Powiedziała. - Już jesteśmy. - Wysiadłyśmy z samochodu i poszłyśmy do recepcji. - W czym mogę wam pomóc moje kochane ? - Zapytała przesadnie miła recepcjonistka. - Może pani nam dać kluczyki do ładnego pokoiku. - Nie było to pytanie, raczej rozkaz. Kobieta posłusznie podała kluczyk do pokoju 868. Taki tam zbieg okoliczności. Nie pasowało mi to. - Czemu 868? - Nie wiem. - Odpowiedziała cicho. - Wiesz! -Podeszłam do niej, chwyciłam za szyję, podniosłam i przycisnęłam do ściany. Zapytałam ponownie. - Czemu 868? - Puść mnie. - Wykrztusiła. Nie było sensu dalej jej tak trzymać. Nie powiedziałaby w ten sposób ani słowa. Puściłam ją a ona poleciała na ziemie, krztusiła się. Wyjęłam jej kluczyk z ręki i otworzyłam pokój. Poszłam do toalety, a następnie położyłam się spać. Po chwili dołączyła do mnie Rose. Bez słowa położyła się spać. Gdy się obudziłam, Rose jeszcze spała. Poprawiłam swój wygląd i poszłam do restauracji, a właściwie baru, który znajdował się na parterze motelu. Za ladą stała ciemnoskóra kelnerka. Miała jakieś dwadzieścia, może dwadzieścia pięć lat. - Już wstałaś ? - Uśmiechnęła się przesadnie. Wyjęła kubek spod lady, następnie wzięła nóż i wbiła go sobie w dłoń, napełniając w ten sposób kubek. Podała mi go. - Smacznego!- Wzięłam kubek i napiłam się. -Yhh...- Nie spodobało mi się to. - Werbena... Kiepski pomysł. - Powiedziałam. Wzięłam do ręki nóż i wbiłam jej go w rękę. - Masz mi coś do powiedzenia. - Wbiłam nóż jeszcze głębiej, wiercąc nim na wszystkie strony. Gięła się z bólu. - Przepraszam. - wydusiła z siebie po chwili. - Zaśmiałam się idiotycznie i powiedziałam. - Za późno. - Złapałam ją za głowę i skręciłam jej kark. Usiadłam na krześle i napiłam się z kubka. Rose dołączyła do mnie po jakiejś godzinie. Na początku nie zwróciła uwagi na leżące na ziemi ciało. - Nikogo nie ma? - Zapytała. - Jest. - Podniosłam leżącą na ziemi kelnerkę i powiedziałam. - Ma na imię Vivien. - Powiedziałam kpiąc sobie z niej. Rose się przeraziła. Rzuciłam jej ciało na ziemię i powiedziałam. - Jedziemy. - Jeszcze przez dłuższą chwilę stała jej ciałem, w trakcie gdy ja poszłam do samochodu. Była bardzo blada. To nienaturalne, zwłaszcza dla wampirów. Nie znałam konkretnego celu naszej podróży, nie wiedziałam nawet gdzie jedziemy. - Mogę wiedzieć gdzie jedziemy? - Zapytałam. Rose była wciąż blada, odpowiedzenie sprawiło jej wielki trud. - Zobaczysz. - Jej odpowiedz była irytująca. - Zapytała jeszcze raz. Gdzie jedziemy ?! - Kolor skóry Rose nabrał weselszej barwy. Jej cera ogólnie była dość blada, więc wyglądała jak trup w trumnie. Rozmowę przerwał mi wibrujący w mojej kieszeni telefon. Numer nieznany. - Słucham. - Oznajmiłam. - Gdzie jesteś?! Nic mi nie powiedziałaś że masz zamiar gdzieś wybywać! Z kim jesteś?!- To była Lex. Przełączyłam telefon na głośnomówiący i umieściłam na specjalnej podstawce do telefonu. - Cześć! - Rzuciła żywo Rose. - Gdzie jesteś?! - Zapytała wciąż zdenerwowana. - Gdzie jesteśmy? - Szepnęłam cicho do Rose. - Jedziemy do Nowego Jorku. - Oznajmiła, ściszając radio. - Nie czekaj na mnie z kolacją. Zjem kogoś po drodze. - Zażartowałam. Nie było mi do śmiechu. Nadal nic nie czułam, nie rodziły się we mnie żadne uczucia. Pustka. - Kogo zabiłaś? - Pytanie oczywiste. - Vivien. Kelnerkę z baru. - Chciało mi się śmiać. - I... - Zapytała. - Kogo jeszcze zabiłaś? - Lex taka już była. Zawsze chciała dociągnąć każdy temat do końca. - Nikogo! - Oznajmiłam. - Ej! Tylko jedna osoba?! Jakże to bolesne! - Zażartowałam. - To nie jest śmieszne! - Przeszkodziła mi Lex. - Ty taka nie jesteś! Pamiętam cię, nie zabijasz bez powodu, a wątpię aby kelnerka dała Ci do tego powód. - To jest śmieszne! Spokojnie! Nie pusz się tak! - Rose była wesoła i pełna życia. Nie miała mi już za złe zabicia tamtej kelnerki. - Wrócimy... - Kiedyś tam. - Dokończyłam, rozłączając się. - Nowy York ? - Zapytałam. - Tak. Muszę tam coś załatwić, a jest to wspaniała okazja aby poznać cię lepiej. - Wiesz o mnie zapewne więcej niż ja sama. - Teraz gdy Rose otrząsnęła się i zaczęła myśleć tak jak ja, rozmowa z nią wyglądała całkowicie inaczej niż dotychczas. - Włącz to. - Powiedziała. - Czemu? - Zapytałam. Nie brałyśmy nic na poważnie, luźna gadka. Zero rozmyśleń i wyrzutów. - Żeby mogła zacząć rozmawiać z tobą. - Powiedziała wciąż wesołym tonem. - Myślę że to zbyteczne. - Przerwałam na chwilę. - Zdaje mi się że to ty powinnaś wyłączyć swoje człowieczeństwo. - Powiedziałam, szydząc sobie w głowie słodkie play. - Czemu?! - Nie mogła tego zrozumieć. - Chcesz mnie poznać? Zabaw się ze mną, na moich zasadach. Nowy York, alkohol, muzyka, krew, krew która będzie lać się strumieniami. Zabawa na całego! - Powiedziałam przekonująco. - Kusząca propozycja. - Powiedziała tajemniczo. - Rozważę takową opcję. Mamy przed sobą jeszcze siedemnaście godzin jazdy. - Przerwała na chwilę patrząc w lusterko. - A na karku siedzi nam policja. - Dokończyłam. Rose zjechała na pobocze. Policjant poszedł do na od mojej strony. - Wiecie ile jechałyście? - Zapytał. Był to dość młody i mało wysportowany mężczyzna. W tym stroju wyglądał idiotycznie. - Tak panie władzo. - Powiedziałam słodkim głosikiem. - I co macie na swoje usprawiedliwienie? - To. - W tym samym momencie złapałam go za głowę i wgryzłam się w jego szyję. Przez dłuższą chwile próbował się wyrwać, na marne. Gdy stracił przytomność puściłam go, a jego ciało poleciało na ziemię. Wytarłam krew z moich ust, a Rose odjechała dalej. - Czy ty każdego musisz zabijać? - Zapytała. Chciała mnie za to skarcić, ale za bardzo ją to bawiło. - Nie każdego! Ty jeszcze żyjesz. - Powiedziałam żartobliwie. - Tak właściwie to nie żyję. - Dobry humor który od dłuższego czasu jej towarzyszył, bardzo mi się podobał. - Jestem głodna. - Całkowicie zboczyła z tematu. - Ojej. Mogłaś powiedzieć, zostawiłabym policjanta dla ciebie. Niedaleko znajduje się stacja benzynowa. Może się skusisz? - Dzięki, zjem potem. Skąd wiesz o stacji benzynowej?! - Zdziwiła się. - Ach! Oczywiście, fenomenalny wzrok. Zazdroszczę! Zawsze się cieszyłam że mam nieprzeciętny wzrok, a nagle znalazł się ktoś kto ma jeszcze lepszy! - Uśmiechnęłam się. - Zatrzymamy się w Little Falls. - Dlaczego? - Zapytała. - Mam tam znajomego. - Nie chciałam zdradzać szczegółów. - Chciałabym się z nim spotkać. - Ok. - Nie miała żadnych podejrzeń. Słusznie nie było to nic złego. Jechałyśmy już osiem godzin. Z motelu wyjechałyśmy o trzynastej, więc nic w tym dziwnego że zaczynało się powoli ściemniać. Przez dłuższy czas rozmawiałyśmy o różnych bzdetach - Dlaczego wróciłam, kim dla mnie jest David, czemu wyłączyłam swoje człowieczeństwo. - Przez cały czas byłam arogancka i wyrażałam małe zainteresowanie owymi tematami. Rose zapytała mnie. - Masz pomysł gdzie mogłybyśmy się zatrzymać? - A gdzie jesteśmy? - Magies. - Mam tu przyjaciół. - Kogo tu zabiłaś? - Zapytała dość poważnie. - Nikogo.- Odpowiedziałam idiotycznie słodkim tonem, z lekką urazą. - Nikogo poza dwoma policjantami, czarownicą... - Zastanawiałam się czy kontynuowanie tego miało sens. - Było też siedmioro, bądź ośmioro uczniów. Nie pamiętam. Zabiłam też szeryfa, no i... - Nie kończ! Wystarczy!- Na szczęście nadal była wyluzowana i radosna. - Zadam inne pytanie. Czy ktoś pragnie twojej śmierci ? - To było słuszne pytanie. - To całkiem możliwe. - Zawahałam się przez moment. - Grece, dziewczyna wilkołaka którego zabiłam. - Miło. - Odpowiedziała. Na szczęście wilkołak nie robił na niej żadnego wrażenia. - A więc gdzie mam jechać? - W prawo, do końca ulicy. To będzie po drugiej stronie jeziora. - Nie zawahałam się ani przez moment. Znałam tą drogę, często tu bywam. Stary pałacyk z wielkim ogrodem nad jeziorem. Czułam się tu jak w domu. Wystrój pałacowy przypadł mi do gustu. Kojarzył mi się z domem. Wysiadłyśmy z samochodu i poszłyśmy w stronę drzwi wejściowych. Po chwili podleciał do nas pies. Złapałam go za kark i rzuciłam nim na dwa metry. Nie zwracając uwagi na to czy przeżył. Nie pukałam do drzwi, po prostu weszłam. Wystrój był dość mroczny. Kompletnie różnił się od mojego, przestrzennego i jasnego. Kolorami przewodnimi był czarny oraz ciemna czerwień. Przeszłyśmy przez długi hol, a następnie skręciłyśmy w prawo, wprost do kuchni. Na blacie siedziała rudowłosa dziewczyna. Bardzo się ucieszyła na mój widok. - Cześć! Co cię sprowadza? Kogo tym razem masz zamiar zabić? - Zeskoczyła z blatu i uściskała mnie. - Nie sugeruj mi znowu że zabicie Stevena było celowe! Miło cię widzieć Kat. - A to kto? - Zapytała spoglądając na Rose. - Rose... - Nie znałam jej nazwiska, nie wiedziałam nawet kim ona jest. - Rockwood. - Dokończyła. - Że jak?! - Zapytałam ze zdziwieniem. - Zabiłam wszystkich Rockwood'ów poza Davidem. Czyżbym cię pominęła? - Jestem z nim spokrewniona, tle że ja mam 698 lat. A on... Coś koło 170. - Sama tego nie wiedziała. - Ok. Mamy już rozwiązaną kwestę "Kto to?". - Powiedziała. - Coś do picia? Mówiąc "coś" mam na myśli krew. - Jadłam po drodze, aczkolwiek nie odmówię. - Kogo zjadłaś? - Zapytała. Znała mnie. Wiedziała że nie była to torebka z krwią. - Policjanta. Przyjemne z pożytecznym. - Zażartowałam. Wyjęła z lodówki trzy torebki z krwią i przelała je do papierowych kubków ze słomką. Przeszłyśmy salonu, usiadłam na jednej z trzech kanap znajdujących się przy kominku. - Nie musiałaś zabijać Kike. Lubiłam ją. Była bardzo wierna. - Powiedziała z żalem Kat. - Nudziło mi się. Leć do niej, daj jej trochę swojej krwi, może uda Ci się ją uzdrowić. Następnie skręcę jej kart. Wtedy zatopienie w jej psim serduszku kołka, sprawi mi jeszcze większą przyjemność. - Psa można zamienić w wampira? Psi wampir. - Zapytała Rose. Nie była przejęta losem psa, raczej sobie z tego kpiła. - Nie wiem. Wątpię. - Katherine na chwilę zapomniała o tym że jej kochany piesek nie żyje. - Pies wampir? Nie słyszałam o takim. - A więc z mojej zabawy nici. - Powiedziałam, udając zawiedziony głosik. - Weź idź zabija jakiegoś borsuka! - Powiedziała oburzona Rose. Już nie była radosna, raczej zirytowana moją uszczypliwością i chęcią wyprowadzenia ich z równowagi. - Z przyjemnością. - Odpowiedziałam i wyszłam. Szłam wzdłuż jeziora. Przez cały czas słyszałam rozmowę Rose i Kat. - Czemu? - Zapytała Kat. - Nie mam pojęcia! Ale mam zamiar to włączyć. - Powiedziała Rose. - Co planujesz? - Jeszcze nie wiem. - Można w ogóle wiedzieć gdzie jedziecie? - Do NY. - Po co? - Sama już nie wiem. Chciałam ją poznać. Jej historia jest bardzo interesująca. Nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Jest inna. Nie wiem czy lepsza, ale na pewno inna. - A kim jest David? - Moim krewnym. Nie mogę rozszyfrować tego kim on jest dla Difrie, ani kim ona jest dla niego. Zabiła jego całą rodzinę, prawdopodobnie zmieniła go też w wampira, a on jej od tak wszystko wybaczył. To dość dziwnie. - Dość?! To bardzo dziwnie i niezrozumiałe! Difrie często wyłącza człowieczeństwo. Potem próbuje żyć normalnie, a następnie znów wyłącza człowieczeństwo. Ona nie potrafi żyć "normalnie". To nie dla niej. Ona jest inna. Znałam ją jeszcze gdy była człowiekiem. Miała pewnie problemy. Wtedy mówili na nią że jest wariatką, że jest psychiczna. Jeszcze trochę a by ją zabili. Zdaje się że chyba nawet tego chciała. Śmierci. Cięła się, była anorektyczką. Przy wzroście 1,70 m, ważyła może z 35 kg. Nie przestałaby. To że została wampirem było dla niej w pewnym sensie "ratunkiem". - Aaa...- Zawahała się na chwilę. Nie mogła pozbierać myśli. - A czy przed tym jak zamieniono ją w wampira... Czy ona wiedziała o ich istnieniu? - Nie. Jednakże wielokrotnie uleczałam ją swoją krwią. Zazwyczaj gdy coś sobie zrobiła. Znajdowałam ją całą zakrwawioną w wannie. Ten widok nie należy do najwspanialszych. Pragnienie krwi, a zarazem chęć pomocy. Nie wiem kto zamienił ją w wampira. Przed jej przemianą miałam możliwość poznać jej rodzinę. Nie nazwę tego przyjemnością. Wizytowałam tam z moim ojcem, który nie wiedział że jestem wampirem. Pamiętam bale. Gdy Difrie wchodziła na salą zapadała cisza. Olśniewała są sylwetką oraz ubiorem. Zawsze miała najpiękniejsze suknie. Jej włosy, jej uśmiech. Wyglądała cudownie. Nie powiem że teraz tak nie jest! Jej uroda zawsze wyróżniała się z tłumu. Przyznam się że jej zazdroszczę. Nie ja jedyna. Myślę że każdy kto ją kiedykolwiek widział zazdrości jej urody. Jej oczy... Są wspaniałe, można się w nich przejrzeć. Duże i otwarte na świat. A ich kolor, nie powtarzalny, nigdy nie widziałam tak intensywnego, tak nieskazitelnego błękitu! - Słuchałam jej, jednakże sens tej wypowiedzi do mnie nie docierał. Nic, pustka. Po usłyszeniu takiego komplementu powinnam być wniebowzięta. Nie wsłuchując się w ich dalszą rozmowę poszłam dalej wzdłuż jeziora, nie mając jakiś konkretnych zamiarów. *** Zachęcam do dalszego śledzenia mojej książki. Będzie mi miło jeśli zostawicie komentarz ze swoją opinią. Mam nadzieję że się wam podoba. Dziękuję wszystkim którzy mnie promują, to dla mnie ważne : )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz