wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 5 Zdaje mi się że książki to najlepszy pochłaniacz czasu. Gdy spojrzałam na zegarek była już osiemnasta. Pamiętałam nadal o imprezie nad jeziorem. Miałam zamiar na nią pójść. To fenomenalna okazja. Zabawię się, spotkam ludzi, wypiję dużo takiego piwa... No tak! Ugryzę też parę niewinnych pijanych osób. Niewinnych... A co mnie to obchodzi cz są winni ?! Ubrałam czarne szorty z koronką, czarną bluzę z napisem "WTF", trampki na platformie i czarną kopertówkę. Dołączyłam uroczą czerwoną szminkę złoty cień do powiek. Jednak moim największym zmartwieniem okazało się to że nie mam pojęcie gdzie znajduje się jezior Yellow Creek. Zdaje się że tak nazywa się też gmina w stanie Missouri. Ale to mi mało pomogło. Po raz pierwszy w życiu musiałam użyć GPS'a. Po jakiś trzydziestu minutach udało się! Dojechałam! Zaparkowałam na poboczu i wyszłam z samochodu. Oczy wielu osób nadal zwrócone były na mnie, no i na moje Cabrio, ale mniejsza z tym. Po chwili podleciała do mnie rozchichotana Mag. - Nie wiem co ty im zrobiłaś, ale zazdroszczę. Nigdy nie patrzało na mnie tyle osób, i to jeszcze z takim zaciekawieniem! Brawo mała! Piwa ? - W tym momencie podsunęłam i swój czerwony kubek z zimnym piwem. - Dzięki! - Wzięłam łyka - To nic szczególnego. Lubią patrzeć na taką piękność - Zaśmiałam się i poszłyśmy dalej. - A jak tam samopoczucie po bieganiu? Myślałam że nie przyjdziesz. Dobiegłaś z najlepszym czasem w szkole. Słyszałam też że nie byłaś ani trochę zmęczona. Nie mów mi że to prawda. - Powiedziała zainteresowana. - Nie, to nie jest prawda. - Odpowiedziałam posłusznie. Mag zaśmiała się. - Tak, zapewne. Mam rozumieć że mogę liczyć na ciebie w naszej drużynie ? - Yyy... - Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie mogłam sobie wyobrazić siebie jako dziewczyny wymachującej pomponami na lewo i prawo. Ale co innego miałam do roboty ?! - Tak, pewnie... - Tak? - Spojrzała się na mnie podejrzliwie. - Tak! - Krzyknęłam. - Chyba ktoś cię woła - Była to jakaś dziewczyna. Zwymiotowała. To było obrzydliwe. Upić się na początku imprezy ?! Rozejrzałam się dookoła. Z jednej strony otaczał mnie piękny, tętniący zielenią las i życiem las. Z drugiej zaś widniała płaska tafla wody od której odbijały się promienie zachodzącego słońca. Wszystko wyglądało tak pięknie i naturalnie. Nie zwracałam uwagi na tych wszystkich ludzi, liczyło się dla mnie tylko jezior i las. Przyroda zawsze była dla mnie lepszym przyjacielem niż człowiek czy wampir. Nie przyszłam tu jednak po to aby zaznajamiać się z lasem, tylko po to żeby się zabawić. Poszłam po kubek piwa i weszłam w rozbawiony tłum. Dopiero po paru minutach ktoś się do mnie odezwał. Był to dobrze zbudowany, niebieskooki blondyn. Dość pewny siebie. - Cześć. - Powiedziała, próbując zajrzeć mi w najgłębsze zakamarki moich oczu. - Miło cię poznać. - Nie wiem jeszcze czy miło, ale dobrze poznać kogokolwiek. - Zaczęłam dość tajemniczo i uwodzicielsko. - Ian. - Przedstawił się. - Difrie. - Nowa, ładna i jeszcze imię ma piękne. - Teraz zaczął ze mną flirtować. - Wysportowany, przystojny i jeszcze ze mną flirtuje. - Może. - Teraz zbliżył się do mnie. - A może nie. - Miał zamiar się ze mną droczyć. - Może... - Zatańczymy - Zapytał nagle znajomy głos, tuż za mną. To był David. A właśnie puścili wolny kawałek, idealny do tańca. Podał mi swoją dłoń. Ujęłam ją na znak mojej aprobaty. - Z przyjemnością. - Złapał mnie w ramiona i zaczęliśmy się kołysać na boki. - Miło mi cię widzieć. - Powiedział czule. - Mnie ciebie też. Masz fenomenalne wyczucie czasu. - Na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech. - Mam wiele zalet. - Odpowiedział tajemniczo. Spoglądałam w jego oczy, modląc się aby ta chwila trwała wiecznie. Kontynuowałam więc rozmowę. - Swoje "wegetariaństwo" też uważasz za zaletę ? - Nie wiedział co odpowiedzieć, wiedział jednak że bez niej się nie obejdzie. - Tak. - Chciałam się zaśmiać ale to wydało mi się nie na miejscu. - Mogę Ci pomóc, jeśli chcesz. - Zrobiło mi się go żal. Chciałam być pomocna i czuła. - To nie takie proste. Nie rozmawiajmy teraz o tym. - Powiedział. Tyle że w jego wykonaniu słowa które miały brzmieć czule, brzmiały czule. - Nie. To proste. Musisz się pożywić i już! - Nie było to już ani trochę miłe. Piosenka się skończyła i "wróciliśmy". - Jesteś wampirem! Bądź wampirem! - I odeszłam, zostawiając go samego. Poszłam po kolejny kubek z piwem. Zaczęłam tańczyć z kim popadło. Potem kolejny kubek, i kolejny, i kolejny. A potem byłam już tylko pijana. Po jakimś czasie stałam się głodna. Weszłam w jedną ze ścieżek prowadzących do lasu i poczekałam na jakąś ofiarę. Nie trwało to długo. Ścieżką szedł pijany chłopak, właściwie dwóch chłopaków. Blondyn i brunet. Jednemu skręciłam kark, drugiego zaś zahipnotyzowałam aby się nie ruszał i żeby nie krzyczał. Zrobił to co mu kazałam. Wgryzłam się więc w jego szyję, mając nadzieję że ten posiłek już dokończę. Jakże się myliłam. Z pomocą przybył Ian. Nie chciałam go skrzywdzi ani hipnotyzować. Ale nie chciałam też aby jego celem było zatopienie mi w sercu drewnianego kołka. Odstawiłam więc swój posiłek na bok zanim zdążył do mnie dojść, ale nic to. On mnie widział. Zobaczył krew na moim ubraniu, na rękach, twarzy, moje oczy. Nie wiedziałam co zrobić. Po raz pierwszy w życiu zaczęło mi zależeć na ludziach. Był przerażony, tak samo jak ja. Powiedział jednak z wielkim wysiłkiem. - Co... Co ty zrobiłaś ? - Strach, przerażenie oraz odraza mieszały się w jego oczach. - Jaa.... Ja nie... - Powiedziała jakże przerażona. Jednak po chwili się ocknęłam. - Nie miałeś tego widzieć! Chcesz skończyć jak on ?! Proszę bardzo! - Już chciałam się dobrać do jego szyi, gdy nagle poczułam silny uścisk na moich ramionach. Nie musiałam się długo zastanawiać. David. - Puść mnie! - Wyrwałam się z jego uścisku, byłam o wiele silniejsza pijąc ludzką krew. - Difrie! - Krzyknął. Bezskutecznie. Już wgryzałam się w jego tętniącą krwią szyje. Ian krzyknął z bólu i przerażenia. David nie dawał za wygraną. Oderwał mnie od niego. Byłam już na tyle skołowana i przerażona że się poddałam. Zostawił mnie na ziemi i podszedł do Iana. - Nie będziesz niczego pamiętał. Byłeś pijany, bawiłeś się. Zaatakował cię pies. - Powiedział do niego. Następnie podszedł do mnie i wziął mnie na ręce mówiąc. - Teraz to ja pomogę tobie. - Byłam roztrzęsiona, płakałam. To było koszmarne. Nie mogłam zrozumieć co się ze mną dzieje. Zawsze miałam gdzieś co się stanie innym. Teraz mają mnie zżerać wyrzuty sumienia, dobre serduszko i litość ?! To było koszmarne. Nie wiedziała co się dzieje. Najważniejsze było to że On był przy mnie. Zabrał mnie do domu. Zaopiekował się mną. Zaniósł mnie do mojego łóżka i chciał się pożegnać. - Zostań ze mną - Powiedziałam. - Nie chcę być sama. - Nie miał wyboru. Położył się obok mnie. Przytuliłam się do jego ramienia. Było wspaniale. Usnęłam u boku osoby która przyszła mi z pomocą gdy tego potrzebowałam. Jakież to romantyczne. Następnego dnia miałam częściowe urywki w pamięci, jednak pamiętałam to co było najważniejsze. Otworzyłam oczy, mając nadzieję że ujrzę go obok siebie. Był tu. Patrzał się ma mnie. - Dzień dobry. - Wymamrotałam, szczęśliwa lecz nadal zaspana. - Cześć - Nachylił się nade mną i pocałował mnie w policzek. "Życie jest piękne" pomyślałam. - Wstawaj. Pamiętasz swoją śliczną obietnicę ?! "Mogę Ci pomóc, jeśli chcesz". - A chcesz ? - Zapytałam. - Po wczorajszej nocy raczej ciężko mnie uznać za eksperta od krwi. - W tym momencie zaśmialiśmy się oboje. - Uwierz że taka nie jestem. A przynajmniej, nie byłam taka. Nigdy nie obchodzili mnie inni. Zero zasad, zero uczuć, zero zobowiązań. Ale... - Ale teraz się zmieniłaś. Jesteś inna. - Dokończył. - Teraz dzieje się ze mną coś nie tak. - Dokończyła swoją wersję. - Coś innego, coś dziwnego. - Nie myśl o tym. Może śniadanie ? - Czytał mi w myślach. Wygramoliłam się z łóżka i zeszliśmy na dół. Gdy weszliśmy do kuchni zapytał - Co chcesz ? - Nie wiedziałam co odpowiedzieć. - Yyy... Cokolwiek! - To najlepsza odpowiedz jaką udało mi się wymyślić. - Zdaje się że aby cię uszczęśliwić powinienem Ci podać woreczek z krwią. - Zaśmiał się i sięgnął do lodówki. - W piwnicy - Odpowiedziałam i usiadłam na wyspie kuchennej. Po paru sekundach wrócił z woreczkiem krwi. Postanowił że przeleje ją do kubka. - Tak to jeszcze nie praktykowałam. - Zaśmiałam się. - To spróbujesz. - Podał mi kubek do ręki. - Dwudziesty pierwszy wiek. - Wiesz co ? Chyba zatrzymałam się w siedemnastym. - Zaśmiałam się i poszłam na kanapę do salonu. Po chwili zrobiło mi się idiotycznie. Patrzała na mnie, pijącą ludzką krew. - A ty ? - Zapytałam. - Przecież wiesz... A nie powiesz mi chyba że masz na zapasie krew z królika ? - Zaśmiał się, choć w jego oczach widać było narastające w nim pragnienie, nie chciał dać po sobie tego poznać. - Przykro mi, nie odwiedziłam weterynarza. - Chciałam mu pomóc. - Nie możesz tak żyć. - Masz zamiar to zmienić ? - Zapytał z lekkim uśmieszkiem na twarzy. - Tak - Odpowiedziałam. - Jesteś słabszy, wolniejszy, a brak opanowania przed ludzką krwią nie jest najlepszą umiejętnością w miejscu pełnym, wyśmienicie krwistych ludzi. - David w tym momencie odwrócił się do mnie tyłem. - Nie musisz przede mną chować swojej twarzy. - Przysunęłam się do niego i dotknęłam ręką jego policzka - Ja chcę Ci pomóc. Pozwól mi na to. - Dobrze... - Powiedział cicho i skromnie. - Spróbuj. - Bardzo mnie to ucieszyło. Pocałowałam go w policzek i poszłam na górę, wziąć prysznic. Wypadało też się przebrać, bo od wczorajszej imprezy jeszcze tego nie zrobiłam. Gdy wychodziłam z pod prysznica zadzwonił mój telefon. Mag. - Tak, słucham ? - Powiedziałam. - Cześć. Mamy dziś trening. Nadal zainteresowana ? - Tak. - Ok. Dziś o dwunastej. Czekam. - I rozłączyła się. Wyszłam z pod prysznica, ubrałam się i wyszłam do ogrodu. Usiadłam na porośniętej bluszczem huśtawce. Po chwili, wyłonił się David i oznajmił. - Jest jedenasta trzydzieści. A z tego co wiem masz o dwunastej trening. Hmmm ? - Podszedł do mnie i podał mi moją torbę. - Jedziemy ? - Zapytał tak przekonująco, że nie sposób byłoby mu odmówić. Wzięłam więc torbę i poszłam do samochodu. Dzień był dość pochmurny. Termometr jednak, nadal wskazywał ponad dwadzieścia pięć stopni. Spojrzałam na bacznie pilnującego drogi Davida. - Niania, kucharka i szofer w jednym. - Zażartowałam. - Spakowałam Ci bidon i strój. - Powiedziała, nie przejmując się moim kiepskim żartem. - Skąd mam strój ?! - Zdziwiłam się. - Wziąłem twoją torbę na wuef. - Odpowiedział spokojnie, patrząc się, to na mnie, to na drogę. - A to ok. A... - Wciągnęłam głęboko powietrze przez nos. - A bidon ? Z sokiem malinowym na się rozumieć ? - Zapytałam podejrzliwie. - Nie! - Zaśmiał się. - Z sokiem z człowieka. - Odwzajemniłam uśmiech. Dotarliśmy na miejsce więc wysiadłam z samochodu, przedtem jednak David pocałował mnie w policzek. - Już tęsknie. - Tej scenie towarzyszyły spojrzenia całej grupy cheerleaderek. Jakże wspaniała scena. Podbiegłam do grupy. Stanęłam obok Mag. - David Rockwood ?! Seriously ?! - Zapytała patrząc na mnie z wyrzutami. - Okey, zaczniemy rozgrzewką. Każdy rozgrzewa się sam. - Krzyknęła do wszystkich. Zaczęłam więc rozciągać ręce. - Difrie! - Zwróciła się do mnie. - Nie mówi mi że to był David! - To był David. - Odpowiedziałam robiąc szpagat. - Coś nie tak ? - Zapytałam. - No niech pomyślę. David mieszka tu do początku wakacji. Po jego przyjeździe zaczęły dziać się tu dziwne rzeczy. Masę zaginionych, pogryzionych przez zwierzę ludzi. - W tym momencie moja wesoła dotychczas mina opadła. - To daje do myślenia. - Powiedziała bardzo poważnie Mag. - Sama mówisz że przez zwierzęta! - Powiedziałam, próbując szybko ująć ten temat za zakończony. Tak się jednak nie stało. - Och, nie udawaj głupiej ! Zwierzę... Dla mnie to tylko jakieś celowe zatuszowanie spraw. - Powiedziała, patrząc się na mnie z przerażeniem którego nie chciała zapewne pokazać. - Dzień przed rozpoczęciem szkoły zabito nastolatkę. Miała na imię Gloria. Nie zbyt sympatyczna, ale to też człowiek. Wczoraj jeden chłopak zaginął, drugi zaś został pogryziony przez "zwierze". To nie wydaje Ci się podejrzane ?! - Chciałam się zaśmiać, bo wszystko to była moja zasługa. Zachowałam jednak w pełni nie wzruszoną minę. - To nie jest normalne. Z nim jest coś nie tak. - Rozmawiałaś z nim chociaż ? - Zapytałam stając w obronie Davida. - Nie! - Odpowiedziała, pewna siebie. Jednak po chwili trochę opadła jej ta pewna siebie mina i zaczęła się nad czymś nerwowo zastanawiać. Nie zwracałam na to uwagi bo po chwili wstała i powiedziała głośno. - Dawno nie ćwiczyłyśmy więc najpierw zaczniemy od czegoś prostego. Gwiazdy! Ustawcie się w dwa rzędy i zróbcie dwie gwiazdy. - Powiedziała stając na przodzie pierwszego rzędu i wykonując dwie gwiazdy. Stałam na przodzie drugiego rzędu więc zwinnie wykonałam podwójną gwiazdę, wzbudzając w ten sposób podziw innych dziewczyn. Potem salta i tym podobne ćwiczenia. Na sam koniec stwierdziła że możemy zrobić coś bardziej skomplikowanego. - Teraz dobierzcie się w trójki i zróbcie gwiazdy. Stanęłam na górze. W pełni ufałam Mag i jej koleżance Julie. Co mogłoby mi się stać ?! Jestem niezniszczalna! Prawie niezniszczalna, bo jeśli w grę wchodzi werbena i kołek to już nie jestem taka niezniszczalna. Trening zakończył się na ćwiczeniu salt, które niezbyt wychodziły innym dziewczyną. Po treningu, na parkingu czekał już na mnie David. Ucieszyłam się jak małe dziecko. Zapytałam Mag czy nie zechciałaby wpaść do mnie na obiad. Zgodziła się, ale zrobiła to tylko dla "mojej ochrony". Ona by mnie ochroniła ?! Żałosne. Jednak nie wnikałam w to. Davidowi nie przeszkadzało towarzystwo Mag. Wręcz przeciwnie! Cieszył się z tego! Wyczuł że Mag jest dość zdenerwowana. Zaczął więc rozmowę. - Od dawna tu mieszkasz? - Mag przeraziła się jego słowami. Nie było w nich nic złego, ale ją przerażał każdy jego ruch. - Od zawsze. - To wspaniałe siedzieć gdzieś na stałe. Nieprawdaż ? - Zapytałam patrząc cały czas to na Mag, to na Davida. - Czy ja wiem ? Siedzieć przez siedemnaście lat w jednym miejscu. W jakimś zadupiu. - Powiedziała. W jej głosie dało się wyczuć zawiedzenie tym że przez cały czas siedzi w jednym miejscu. - Nie wiem jak to jest. Przez całe życie jestem to tu, to tam. Nigdzie nie zostawałam na stałe. - Spojrzałam Davida, rozumieliśmy się bez słów. On też nigdy nie siedział w jednym miejscu. Chciałam już zmienić ten temat, więc gdy dojeżdżaliśmy do domu zapytałam. - Co macie ochotę zjeść na obiad ? - Cokolwiek. Zwykła pizza na telefon wystarczy. - Powiedziała obojętnie. - Nie przesadzajmy. - Powiedział David. - No to co ? - Zapytałam. - Ja tam głodny nie jestem. - Powiedział David spoglądając tylko i wyłączne na mnie. - Jeśli chodzi o mnie to muszę się tylko napić. - Odpowiedziałam. Mag nie wiedziała o co mi chodzi. Myślała pewnie o jakimś soku. - Z mojego bidonu. - Dokończyłam, patrząc się na Davida. Wiedział co mam na myśli. - No to załatwione - Powiedział kończąc rozmowę. Gdy dojechaliśmy do domu David wyszedł z samochodu jako pierwszy i dość demonstracyjnie otworzył mi drzwi. To było dość urocze. Weszłam do domu i udałam się z Mag do ogródka. - Śliczny ogród. - Powiedziała. Była dość spięta. - Dzięki. Nie wiem jeszcze jak wygląda jego reszta. - Zaśmiałam się. Była to jednak prawda. - Nie miałam jeszcze czasu aby się rozejrzeć. - Usiadłyśmy na dużej i bardzo masywnej ławce, którą osłaniała piękna, biała magnolia. Gdy Mag zdała sobie sprawę że Davida nie ma w pobliżu, cicho zwróciła się do mnie. - Zastanowiłaś się nad tym ? - Jej mina zrobiła się bardzo poważna. - Tak. To tylko idiotyczne spekulacje i "wydaje mi się". - Ta jej opiekuńczość mnie rozśmieszała. - To może pokażesz mi ogród. - Powiedziała o wiele głośniej. - Z przyjemnością. - Uśmiechnęłam się i poszłyśmy na "przechadzkę" po ogrodzie. Była to raczej wycieczka, bo ogród okazał się ogromny! Miliony różnorodnych kwiatów, drzew i krzewów. Wszystko to wyglądało jak z bajki. Nie zamieniłyśmy ze sobą ani słowa. Gdy doszliśmy do róż Mag nagle pisnęła z bólu. Poczułam krew. - Co się stało - Zapytałam. Nie chciałam aby moje oczy się zmieniły, podałam jej więc chusteczkę i poszłam dalej. Gdy w końcu wróciłyśmy do domu było już prawie ciemno. Zobaczyłam Davida nachylonego nad jedna z książek. - Kolacja jest w piekarniku. - Powiedział wstając i idąc do kuchni. - Miło. - Powiedziałam. Usiadłam przy nakrytym stole. Po chwili dołączyła do mnie Mag. - Co jemy ? - Zapytała z ciekawością. - Łosoś. - Odpowiedział podchodząc do stołu z naczyniem wypełnionym brokułami i łososiem. W drugiej ręce trzymał sałatkę. - Smacznego! - Powiedziałam nalewając wina. Cisza która towarzyszyła temu posiłkowi była nieznośna. Wiedziałam jak to zmienić. Jak mówiłam, jestem wredną jędzą. Nie obchodzi mnie inni. Wzięłam nóż i wbiłam go w rękę Magie. Wrzasnęła z bólu. Jakież to urocze. Oczy Davida zaczęły się zmieniać. Wyjęłam nóż z jej ręki. Był cały we krwi. Podsunęłam go Davidowi pod rękę. - Lekcja pierwsza. Smacznego! - Powiedziałam, zwracając się do Davida. Wiedziałam że nie da rady się oprzeć. Mimo to walczył sam ze sobą. Spojrzałam na Mag. - Mówiłaś mi że uważasz że jest z nim coś nie tak. Oto on. - Powiedziałam, kładąc nóż na stole. - A zapomniałam że twoja koleżanka i ten chłopak zaatakowany przez zwierze to moja sprawka. No i jeszcze ten który wczoraj zaginął. - Mag była przerażona. - Co ?! - Zapytała. Jej myśli były jeszcze dość trzeźwe. - Czym wy jesteście ?! - Najbardziej krwiożerczymi stworzeniami na świecie. - Odpowiedziałam, uśmiechając się w jej stronę. - Waa... Wa... - Nie mogła wykrztusić z siebie tego słowa. - Wampirami. - Brawo!- Podniosłam nóż i drasnęłam Magie w rękę. Krew lała się strumieniami. David nie wytrzymał. Złapał ją za rękę i wbił w nią swoje kły. Dopiero po jakiś dziesięciu minutach, gdy Mag zaczęła już omdlewać, powiedziałam. - Dobra, wystarczy! - Nie podziałało. - Daj jej już spokój! - Używając całej swojej siły, odepchnęłam go. Poleciała na jakieś dwa metry. Wgryzłam się w swoją rękę, a następnie zmusiłam Mag do picia mojej krwi. Krew wampirów potrafi uzdrawiać ludzi. - Pij! Nie żałuj sobie! - Po paru sekundach jej rany zaczęły się goić. Gdy nie było już po nich śladu, oderwałam swoją rękę. Zagoiła się w momencie. Magie spojrzała na mnie i zapytała. - Teraz wymażesz mi pamięć ? - Widać było że tego nie chciała. Zapytałam wiec. - A co mam innego zrobić ? Nie wiem czy potrafisz dochować tajemnicy. - Zbliżyłam się do niej. Ona spojrzała na mnie. - Nie wiem co masz zrobić. - Odpowiedziała cicho. - Boję się ciebie. - Nie ma czego. Wszystko w porządku. Twoje rany się zagoiły. Masz teraz w sobie moją krew. Ale nie zmieni cię ona od tak w wampira. Tym razem muszę wymazać twoje wspomnienia. - Powiedziałam bardzo spokojnym i opanowanym tonem. - Twoja wiedza o wampirach byłaby zbyteczna. - Spojrzałam jej w oczy - A teraz o wszystkim zapomnisz. Zjadłaś u nas kolację, było miło, ale musisz już iść do domu. - Magie po paru sekundach powiedziała. - Muszę iść do domu. - Uśmiechnęła się i wyszła. Gdy zamknęła za sobą drzwi podbiegłam do Davida. Opierał się o kominek. - Świetny plan! Nie mogłaś go wcześniej ze mną przedyskutować ? - Zapytał. Wiedziałam że nie będzie miał do mnie żalu. - Nie mogłam. Nie zgodziłbyś się. - Odpowiedziała siadając na fotelu. - To prawda! - Powiedział siadając na drugim fotelu. - Ale udało się! Pożywiłeś się i wszystko jest w porządku! - Odpowiedziałam z radością. - Nie mam zamiaru tego powtarzać. - Wiedziałam że mimo wszystko się z tego cieszył. - Jestem Difrie Rose! Krwiożerczy wampir! Dobre serduszko zostawiłam w innej torebce.- Krzyknęłam, śmiejąc się dogłębnie. - Jesteś Difrie Rose. Masz wielkie serce. - Powiedział. Rozśmieszyło mnie to. - Powątpiewam w twoje słowa. - Włączyłam telewizor. Właśnie leciały wiadomości:"Chłopak który w ostatnich dniach został pogryziony przez zwierze znajduje się właśnie w szpitalu. Miał wypadek samochodowy. Gdy przyjechało pogotowie chłopak nie dawał oznak życia". Tyle mi wystarczyło aby zerwać się z fotela i polecieć szybko do samochodu. Moją jedyną myślą było "Nie dawał oznak życia". Umarł mając w swojej krwi, krew wampira. Zależały mi tylko na tym aby jak najszybciej dotrzeć do szpitala. Gdy dotarłam na miejsce musiałam zahipnotyzować pielęgniarkę aby wskazała mi gdzie go znajdę. Wbiegłam do jego pokoju. Nie było go tam. Po chwili obejrzałam się za siebie. Był tu, cały we krwi. Starając się opanować emocje powiedziałam. - Pomogę Ci. Wszystko będzie dobrze. - Spojrzałam mu w oczy. - Musimy opuścić szpital. Tu jest za dużo krwi. - Czemu ty masz mi pomóc?! Teraz jestem silniejszy. Mogę cię zabić. - Złapał mnie mając ochotę się mną karmić. - No nie wydaje mi się. - Wyrwałam się z jego rąk. Złapałam go za szyję i cisnęłam nim o ścianę. - To ja jestem silniejsza. I albo będziesz się mnie słuchał, albo to ja cię zabiję. - Byłam wkurzona. - A teraz opuścimy szpital. Ubieraj się. - Spojrzał się na mnie z podziwem. - Pogadamy potem. Doprowadzenie się do porządku trochę mu zajęło. Gdy był już gotowy wyszliśmy ze szpitala i pojechaliśmy do domu. *** Dziękuję za to że czytacie moje bazgrołki. Zachęcam do dalszego śledzenia i promowania mnie. : )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz