wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 7 Jezioro było ogromne, obejście go w połowie, w ludzkim tempie, zajęło mi trochę czasu. Doszłam do jakiejś imprezy z ogniskiem i głośną muzyką. Chciałam wziąć sobie jakieś piwo i iść dalej. Okazało się to jednak nazbyt skomplikowane. Podszedł do mnie jakiś chłopak. Nie był pijany, ale był flirciarzem, podobnie jak Ian. Historia lubi się powtarzać. Pomyślałam. - Zatańczymy? - Zapytał. Nie spodziewał się odmowy. - Nie, dziękuję. Ostatni chłopak z jakim tańczyłam nad jeziorem przy ognisku zmarł dzień później. - Udawałam że mnie to bawi. Spróbowałam się go pozbyć. Nie był to jednak mój priorytet, więc nie zaskoczyła mnie jego chęć kontynuowania rozmowy. Odeszłyśmy na bok i usiedliśmy na przewalonym drzewie. Oddaliliśmy się od imprezy. - Z tym chłopakiem to był żart? - Zapytał, nie brał tego na poważnie. - A jak myślisz? - Zapytałam dość poważnie. - Myślę - Odgarnął z mojej twarzy kosmyk włosów. - że masz bardzo specyficzne poczucie humory. Nie zrazisz mnie tym. - Spoglądał w moje oczy. Ciekawiło mnie czy ujrzał tam swoje odbicie. Nie chciałam zapamiętać go jako bezimiennego chłopaka z imprezy w Magies. - Myślę że mi się jeszcze nie przedstawiłeś. - Powiedziałam. Jego spojrzenie nie robiło na mnie większego wrażenia. - Paul. - Zamyślił się na chwilę.- A twoje piękne imię? - Skąd wiesz że piękne? - Tego nie wiem, ale wiem że ty jesteś piękna. - Rozmowę przerwał dźwięk przychodzącego esemesa. Paul wyjął telefon z kieszeni, odczytał wiadomość a następnie upuścił telefon na ziemię. Podniosłam go i przeczytałam wiadomość: "Nie wiem jak Ci to powiedzieć ale... To dla mnie bardzo trudne. Ian, twój brat, on... On nie żyje...". - Ian?! - Nie wiedziałam o co zapytać. - Gdzie on mieszka? - Mieszkamy w Said Mistie. - Był załamany, a mnie zależało tylko na dowiedzeniu się czy to na pewno jego brat. - Czemu Cię to interesuje? - Słuszne pytanie. Nie mogłam dłużej tak ciągnąć. Musiałam włączyć swoje człowieczeństwo. Kucałam na ziemi. Zamknęła oczy. Poczułam przeszywające mnie na wylot ciepło. Radość, złość, zdenerwowanie. Otworzyłam oczy i zapytałam. - Ostatni chłopak z jakim tańczyłam nad jeziorem przy ognisku zmarł dzień później. Miał na imię Ian. Byliśmy na imprezie. Mieszkam w Said Mistie. - Co?! - Był przerażony, a zarazem zdziwiony. - Znałaś mojego brata? - Krótko, ale nie oto mi chodzi. - Nie wiedziałam co robię. Było mi go żal. Chciałam być z nim szczera. - Jak... Jak on zmarł? - Po chwili jego smutek minął. Nie chciał okazywać swoich uczuć. Zdaje mi się że nie był z bratem zbyt blisko, aczkolwiek sama wiadomość że zmarł była dla niego bardzo bolesna. - On nie zmarł. - Sama nie wiedziałam co robię. - Jak to? - Zmieszał się. - Został zamordowany. - Przełknęła ślinę. - Ja... Ja go... - Nie potrafiłam wydobyć z siebie tego słowa. Nie mogłam go pozostawić w niepewności. - Ja go zabiłam! To byłam ja! - Nie możliwe. - Nie chciał mi wierzyć. Wolał uznać to za żart, wyprzeć się prawdy. Podniosłam z ziemi patyk i podałam mu go. - Proszę bardzo. Chcesz mnie zabić? Czujesz złość, nienawiść? Czujesz jakby te uczucia miażdżyły Ci głowę? Co czujesz?! - Wrzasnęłam. - Wiesz co jest najciekawsze? Zabicie twojego brata sprawiło mi ogromną przyjemność! - Czułam złość. - Co czujesz?! Wrzasnęłam. - Czuję ulgę, jakby jego śmierć sprawiła mi przyjemność. Na myśl o tym że on nie żyje chce mi się śmiać. Czuję jakby głowa mi pękała! - Nie mogłam uwierzyć w to co mówił. To było... Ciekawe, a zarazem fascynujące. Podniósł z ziemi patyk i wbił mi go w brzuch. Spodziewałam się tego. Spojrzałam na patyk i wyjęłam go. Całe ubranie i ręce miałam we krwi. Rana zagoiła się w mgnieniu oka. Paula o dziwo to nie przeraziło. - Zadowolony? - Zapytałam. Wiedząc że sprawiło mu to ogromną ulgę. Nie odpowiedział na to pytanie. -Ulżyło mi. - To była prawda. Jakby wszystkie złe uczucie z niego wyszły. - Nigdy nie widziałem tak pięknych oczu. - Usiedliśmy na ławce. - Są piękne. Można się w nich przejrzeć. - Dziękuję. - Jego słowa sprawiły mi wielką przyjemność, nie rozpamiętywałam tego że chciał mnie zabić. - Mam do ciebie prośbę. Chcę abyś na chwilę zamknął oczy. - Zrobił to o co go poprosiłam. Gdy już je otworzył mnie tam nie było. Znajdowałam się po drugiej stronie jeziora. Wróciłam do domu. W przedpokoju czekały na mnie Kath i Rose. Byłam cała we krwi. Lekko się przeraziły. Nie zatrzymywałam się przy nich. - Muszę się umyć. - Podniosłam lekko do góry moje ręce aby pokazać im że kąpiel była konieczna. Poszłam do pokoju w którym zazwyczaj sypiałam. Miałam swoją łazienkę, bardzo mi to odpowiadało. Umyłam się i zeszłam na dół. W salonie zastałam tylko Kath.- Gdzie Rose? - Zapytałam. - Poszła spać. Czyja to była krew? - Moja. -Moja odpowiedz była bezsensowna i tak mi nie wierzyła. - A tak na serio? - Moja! - Wkurzyła mnie. - Ok. Nie będę się sprzeczać. Jak długo masz zamiar zostać? - Jeszcze nie wiem. Muszę coś załatwić, tutaj. - Przez zapomnienie zabrałam telefon Paula. Chciałam mu go oddać. - Mogę wiedzieć co załatwić? - Leżała z książką na kanapie przy kominku. - Nie, raczej nie. - Nie chciałam jej nic mówić. Nie było sensu. - Powiem Rose aby sama udała się do Nowego Jorku, nie mam ochoty na dalszą podróż. Idę spać. Dobranoc. - Uśmiechnęłam się do Kath i poszłam na górę. Położyłam się i od razu zasnęłam. Gdy się obudziłam było już jasno. Spojrzałam telefon aby sprawdzić godzinę. Było dość wcześnie. Wstałam, przebrałam się i zeszłam na dół. Rose czekała na mnie w kuchni. - Cześć. - Powiedziała radośnie. - Dalej pojedziesz sama. - Nie miałam ochoty z nią rozmawiać. - Nie. - Powiedziała. Następnie poczułam wbijającą się w mój kark igłę. Potem potworny ból. Czułam jakby moje ciało płonęło żywcem. Nie wyobrażalny ból - Werbena. Pomyślałam. Następnie odleciałam. Gdy się obudziłam siedziałam w jadącym samochodzie. Zmrużyłam oczy. Światło dnia bardzo mnie raziło. Obejrzałam się na fotel kierowcy. Rose dumnie prowadziła samochód. - Zadowolona? - Zaśmiałam się ironicznie. Nie byłam jeszcze w pełni silna. Każdy dotychczasowy ruch sprawiał mi ból. - Nawet nie wiesz jak. - Była naprawdę dumna z tego że udało się jej wsadzić mnie do samochodu. - Szybko się obudziłaś. Zaraz wyjedziemy z miasta. - Uśmiechnęła się wrednie. - Nie byłabym tego taka pewna. - Z wampirzym tempem zdjęłam jej chroniący ja przed słońcem pierścionek z ręki. Jej skóra zaczęła płonąć. Wyginała się z bólu. Puściła kierownicę. Zanim wjechała w drzewo zdążyłam szybko i bez szwanku wyskoczyć z samochodu. Stanęłam pewnie na nogach i patrzałam jak samochód ociera się o drzewo, następnie dachuje. To było dość zabawne. Spojrzałam na samochód po raz ostatni i krzyknęłam. - Wielu było takich, którzy myśleli że mogą mnie pokonać. Marny ich los. - I odeszłam w kierunku miasta. Było tu jeszcze cieplej niż w Said Mistie. Szłam w stronę miasta. Nie wiedziałam do końca co robić. Wyjęłam telefon Paula z kieszeni i zadzwoniłam pod pierwszy lepszy numer z "kontaktów ulubionych". Odebrała jakaś dziewczyna. Po głosie można było stwierdzić że ma około osiemnaście lat. - Halo? Słucham cię? - Powiedziała. - Cześć, tu "przyjaciółka" Paula. - Nie wiedziałam do końca jak się określić, przyjaciółka była zbyt przesadnym określeniem, ale mniejsza z tym. - Jaka zaś przyjaciółka?! - Zapytała ze zdziwieniem. - Mało istotna kwestia. Powiedz mi gdzie mogę go znaleźć. - Nie była to prośba. - Nie znam cię! - Była zdenerwowana. - A ja ciebie! Zadowolona? Podaj mi jego adres, albo obiecuję Ci że przed zachodem będziesz martwa. - Byłam ostra. - Już, już! Ogarnij się dziewczyno. Logest 68. Mnie taka gadka nie porusza. - Czyżby? - Zapytałam tajemniczo. - Nie! Masz bardzo przesadną wyobraźnię. Nie wiem co Paul w tobie widzi, ale dziwię mu się. - Do zobaczenia przed zachodem słońca. - Powiedziałam krótko, a następnie się rozłączyłam. Szłam jeszcze przez dłuższą chwilę. W końcu doszłam do ścisłego centrum. Zapytałam się przechodzącej obok dziewczyny. - Gdzie znajdę ulicę... Logest? - L.. Logest?! - Dziewczyna zbladła. Moje domyślenia były banalne. - "Do zobaczenia przed zachodem słońca" - Powiedziałam. Dziewczyna jeszcze bardziej się przeraziła. - Jak ty mnie znalazłaś?! - Szczęście zabójcy. - Powiedziałam z uśmieszkiem na twarzy. - Co?! Ty... Nie, proszę! - Uspokój się. - Spojrzałam jej w oczy. - Zaprowadzisz mnie do Paula. - Złapałam ją za rękę aby się nie wyrwała. Nagle widziałam tylko biel. Następnie ukazał mi się jakiś człowiek, a właściwie wampir. Klęczał, cały we krwi nad jakąś dziewczyną. Wytężyłam wzrok. To byłam ja! Wampir... On się mną karmił. Potem oderwał się od mojej szyi i rzekł. -Kocham cię. To dla twojego dobra. Będziesz i jesteś wspaniała. Wrócę, ale na razie musisz o tym zapomnieć. - Otworzyłam oczy. Zorientowałam się że jestem nadal w Magies. Byłam przerażona. To było dziwnie. Puściłam rękę ów dziewczyny i powiedziałam. - Prowadź. - Co się stało?! - Zapytała. - Zobaczyłam błysk w twoich oczach, a potem 'odleciałaś'. Nie wiedziałam co się dzieje. - Była przerażona. - Martwisz się o mnie. Przypominam Ci że przed zachodem będziesz martwa. - Nie zależało mi na jej trosce. To wydawało mi się idiotyczne. - Ale najpierw zaprowadzę cię do Paula. Patrz! - Wskazała palcem w przeciwną stronę. Obróciłam się, a gdy z powrotem chciałam spojrzeć na dziewczynę, jej już tam nie było. Próbowała uciec. Zaśmiałam się i z wampirzym tempem stanęłam na wprost niej. - Tak Ci się spieszy aby pokazać mi drogę do Paula? - Ja... Jak... Jak ty to zrobiłaś? - Była przerażona. - Zdenerwowałaś mnie! - Zaciągnęłam ją w pusty zaułek. - Myślałaś że dasz radę przede mną uciec?! Przed największym drapieżnikiem jaki istnieje na świecie. Znajduję się na czele układu pokarmowego. Wiesz co jest moim pożywieniem? - Zapytałam. Byłam wkurzona. Nie lubię nieposłuszeństwa. - Wątpię żeby to były króliczki. - Ty. Twoja krew. A teraz mam ochotę rozszarpać twoją tętnice. Chcę karmić się tobą do upadłego. Chcę wyrwać serce z twojej piersi. - Powiedziałam pusto. - Twoja ostatnia szansa... - Wyjęłam z kieszeni telefon Paula i sprawdziłam jak ma na imię. - Ruth. - Już chciałam jej odpuścić. Gdy nagle coś mnie tchnęło. - Wiesz co?! Mam ochotę cię zabić i nie odbierzesz mi tej przyjemności. - Podeszłam do niej i wbiłam jej rękę w pierś. - Czekaj, gdzie jest to serce? A tu jest! - Ruth wygięła się z bólu. - Zabij mnie! - Wrzasnęła. - A może się pobawimy. Daruję Ci życie jak odpowiesz prawidłowo na parę pytań. - Wyjęłam rękę z jej ciała. Była cała we krwi. Demonstracyjnie jej skosztowałam. Ruth padła na ziemię. - Pytanie numer jeden. Czym jestem? - Wampirem. - Wydusiła. - Wiedziałam że istniejecie. To nie było skomplikowane. - Pytanie numer dwa! Kto zabił Iana? - Ian nie żyje?! - O niczym nie wiedziała. - To niemożliwe! Nie! - Zaczęła płakać. - To nie jest odpowiedz na moje pytanie! Kto go zabił?! - Potwór, zapewne taki jak ty. Może to nawet ty! - Tak, to byłam ja. Nie chcę się przechwalać. - Powiedziałam. Gdzieś miał jej smutek. Wkurzyła mnie. Niech pozna mój gniew. - Pytanie numer trzy. Czemu gdy dotknęłam cię miałam pewnego rodzaju 'wizję'? - Nie wiem! - Wrzasnęła. - Jak mogłaś go zabić?! Jak możesz spojrzeć rano w lustro?! Jak możesz patrzeć w oczy nieświadomemu Paulowi?! - Chciała wzbudzić we mnie poczucie winy, żal. - Paulowi to nie przeszkadza. Zdumiewające, nieprawdaż? A ty nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Wiesz co to oznacza? - Zapytałam. - Nie! Błagam! Błagam! Pomocy! - Wrzeszczała zrozpaczona. - Nie! Błagam cię! - Za późno. - Powiedziałam i podeszłam do niej. - Błagam! - Szlocha. - Nie chcę umierać! Przemień mnie! Błagam! Ja nie chcę umierać! Nie chcę! Nie mogę! - Przyznam że jej propozycja była dość kusząca. Ale nie teraz. Podeszłam do niej i podałam jej swoją dłoń. - Pij. - Powiedziałam. - Na razie jesteś mi potrzebna. - Nie zdradzałam szczegółów. Gdy jej rany się zagoiły wstała i posłusznie zaprowadziła mnie prosto pod dom Paula. Zapukałam do drzwi. Po chwili drzwi otworzył jakiś chłopak, nie był to Paul, bez wątpienia. - Cześć mała! - Zwrócił się do Ruth. Dopiero po chwili spojrzał się na mnie. Jego uwagę zwróciła moja ręka, była cała we krwi. - Co Ci się stało? - Mało istotne. - Odparłam. - Gdzie jest Paul? - Nie rozmawiam w progu drzwi. - I razem z Ruth przeszli do salonu. Ja musiałam zostać przed drzwiami ponieważ nie dostałam czytelnego zaproszenia. Po chwili Chłopak powiedział. - Co robisz? - Był lekko zdziwiony. - Ja... - Wejdź! - Powiedział. Uratował mnie. Nie pewnie postawiłam nogę na progu drzwi. Udało się. Teraz już pewnie weszłam do domu. - Nieważne. - Powiedziałam uśmiechając się. Przeszliśmy do salonu. - Muszę porozmawiać z Paulem. - Powiedziałam szybko. Nie miałam ochoty siedzieć w jakimś dziwnym towarzystwie. - Na górze. W lewo, następnie znów w lewo, pierwsze drzwi po prawej. Poradzisz sobie zakochana? - Słucham? - Jego ostatnie słowo bardzo mnie oburzyło. - Zakochana? - Nie stawałam jednak. Weszłam po schodach i poszłam prosto do pokoju Paula. Otworzyła drzwi. Paul obrócił głowę w moją stronę. Był dość zdziwiony. - Zabiłam twojego brata. Mam twój telefon. Wracamy do Said Mistie? - Powiedziałam szybko a następnie wymieniliśmy zrozumiałe spojrzenia. - Powinienem być w żałobie? To mi się wydaje głupie. - Powiedział przeczesując sobie ręką jego czarne włosy. - Nie jestem smutny z powodu jego śmierci. Powinienem się ubrać na czarno? To na serio idiotyczne. - Zwrócił uwagę na swój biały sweter z warkoczowym wzorem na piersi. - Dla rodziny mógłbyś ubrać się na czarno, ale na razie to mało przejmujące. - Co się stało z twoją ręką? - Zapytał. Nie przestawał się pakować. - Nic szczególnego. Ruth mnie zdenerwowała. - Powiedziała spoglądając na moją rękę. - Ruth była moją dziewczyną. - Oznajmił. - Można wiedzieć co jej zrobiłaś? - Chciałam jej wyrwać serce. - Uśmiechnęłam się. Nasza znajomość była bardzo specyficzna. Paul nie do końca wiedział kim jestem, mimo to nie zrażało go to co robiłam. To była naprawdę dziwna znajomość! - Chcesz może się umyć? - Wskazał znajdującą się na lewo łazienkę. - Czytasz mi w myślach. - Oznajmiłam i weszłam do łazienki. Umyłam dokładnie całą rękę. Gdy z niej wyszła Paul był już gotowy. Miał tylko ciemno zielony wojskowy plecak i czarną torbę zawieszoną na ramieniu. - Idziemy! - Zeszliśmy na dół do salonu. Tam czekali na nas uzbrojeni w noże Ruth i ów chłopak. Ruth rzuciła nożem w moją stronę. Zdążyłam jednak go złapać. - Macie zamiar mnie zabić? Powątpiewam w skuteczność tej akcji. - Obróciłam nożem w dłoni. - Poczekam w samochodzie. - Oznajmił Paul zamykając za sobą drzwi. Dał mi wolną rękę. Bardzo mi się to spodobało. Bez zastanowienia rzuciłam nożem w stronę chłopaka, celując prosto w serce. Następnie podeszłam do uciekającej po schodach Ruth. - Zły pomysł. Niczego się nie nauczyłaś? Ze mną nie wygrasz. - Chciałam sobie z nią trochę pograć. Wyrwałam jeden ze szczebli barierki schodów i rzuciłam go w jej stronę. Nie wycelowałam w nią. Ty by było bezsensowne. Wyrwałam jeszcze dwa i oba rzuciłam w jej stronę, jeden z nich trafił w jej nogę. Ruth jednak nadal próbowała uciec. Nie biegłam za nią. Nie było sensu, przecież i tak przed zachodem słońca będzie martwa. Szłam tak za nią prze chwilę. Znajdowałyśmy się teraz w pokoju bez wyjścia. Ruth nie dawała za wygraną. Złapała znajdujące się na biurku ołówki i cisnęła nimi w moją stronę. Jeden z nich trafił mi w ramię. Spojrzałam na niego a następnie wyjęłam go i rzuciłam w jej stronę. Trafiłam prosto w brzuch. Nie za głęboko, chciałam jej sprawić jak najwięcej bólu. Gdy zbliżałam się w jej stronę złapała za lampę i uderzyła mnie nią z całej siły. Było to na tyle skuteczne uderzenie że zdążyła uciec. Otrzepałam się ze szkła i poszłam za nią. Nie było trudno stwierdzić gdzie poszła, wszędzie było mnóstwo krwi, jej krwi, na ścianach na poręczy na podłodze. Przy użyci wampirzego tempa znalazłam się przednią zanim zdążyła mrugnąć. Jakże była przerażona, wiedziała że nie ma już szans. Moje oczy przybrały czerwoną barwę, było to oczy zabójcy. Ruth jeszcze bardziej się przeraziła. Zamknęła oczy. Wgryzłam się w jej szyję. To było bardzo przyjemne, dla mnie. Ruth wrzeszczała z bólu. Po chwili nie miała już na to sił. Sączyłam z niej krew dopóki nie straciła przytomności. Następnie puściłam jej ciało na ziemię i powiedziałam. - Miałaś być posłuszna. - Otarłam krew z moich ust i wyszłam z domu zatrzaskując za sobą drzwi. Weszłam do samochodu w którym czekał na mnie Paul. Podął mi chusteczkę. - Proszę. - Dziękuję. - Wytarłam się z krwi na tyle na ile było to możliwe, moje ubranie jednak pozostawiało dużo do życzenia. Było całe we krwi, na dodatek miało dziury. - Wszystko ok? - Zapytał zatroskany. - Tak. Jedź. - Odpowiedziałam. - Musisz się przebrać. - Oznajmił. - Wiem. Możesz podjechać na drugą stronę jeziora? - Mogę. - Oznajmił. Gdy dojechaliśmy sama wysiadłam z samochodu i szybko poszłam do domu zabrać parę ciuchów, które miałam u Kath. Zdaje się że nie było jej w domu. Przebrałam się a ubrania spakowałam do plecaka. Nie zajęło mi to zbyt wiele. Z moją szybkością była to minuta. Wróciłam do samochodu. Uśmiechnęłam się i zapytałam. - Jedziemy? - Z przyjemnością. - Oznajmił. I pojechaliśmy. Nie wiedziałam co powiedzieć. Zastanawiałam się nad tym przed pewien czas. - Nic nie mówisz? - Zapytał w końcu. - A co mam mówić? Zabiłam twoją była dziewczynę, twojego brata i jeszcze twojego kolegę, a ty nic! To dość niezrozumiałe. Nie przeraża cię to? Nie zastanawia? Dałeś mi dzisiaj wolną rękę, pozwoliłeś mi zabić twoich przyjaciół. - Dziwnie, nie zrozumiałe i nienormalne. Jestem dziwny, ale to nie ja zabijam! - Powiedział na swoją obronę. - Nie potrafię cię zrozumieć. Nie umiem! - Powiedziałam. - Nie próbuj. - Powiedział i spojrzał mi prosto w oczy. - Nie wiesz nawet czym jestem! - Powiedziałam. Nasza rozmowa nie była kłótnią. Nie potrafiliśmy się złościć. - Czy moja matka nie dała Ci wyraźnego zaproszenia do domu a na dodatek nakarmiła cię lemoniadą? - Zapytał. Wszystko zrobiło się dla mnie jasne. Domyślił się. - Twoja matka zawodowo zabija wampiry? Wbicie w mnie kołka trochę jej nie wyszło. Żyję! - Oznajmiłam żartobliwie. - Jednak wszystko udało Ci się przetrać. To dopiero zdumiewające. - Jestem silniejsza niż inne wampiry. - Mój wzrok cały czas zwrócony był na niego. - Intrygujące. - Ile masz lat? - Urodziłam się w roku 1868. A ty ile masz lat? - Osiemnaście. - Gdzie chodzisz do szkoły? - Tam gdzie ty, tyle że nie mieliśmy okazji się spotkać. Szkoda. - Powiedział uśmiechając się w moją stronę. - Szkoda. Twój brat był niezłym flirciarzem. - Powiedziałam, nie było mi go żal. Nie. - Wiem. Ale nikim więcej poza tym. - Oznajmił. Nie rozpaczał za nim. Zdaje się że był on dla niego nikim, zerem. - Zero ambicji, tępy idiota, mimo to bardzo lubiany. - Dodał. - Nie powiesz mi że ty nie jesteś lubiany! - To było niemożliwe. Nie on. - Mam paru przyjaciół. Dwoje z nich jakąś godzinę temu zabiłaś. - Nie zaprzeczę. - Oznajmiłam bez żalu. - Nie żałuję że Ci na to pozwoliłem, to było słuszne. - Jego mowa była bardzo interesująca. - Co robiłeś w Magies? - Nasza rozmowa toczyła się tylko na pytaniach. To było już nudne. - Sam nie wiem. - Powiedział z lekkim uśmieszkiem. - Ruth myślała że ją kocham. To że była moją dziewczyną to była tylko i wyłącznie jej opinia. To że ze sobą "zerwaliśmy" stwierdziła na postawie tego że powiedziałem jej że nie jest moją dziewczyną. Była głupia. Była z każdym kto miał własny samochód. - Jeszcze bardziej się uśmiechną. - Jakże idiotyczne. - Oznajmiłam. - Nie martwi cię jej śmierć. - Z tobą nic mnie nie martwi. - Powiedział krótko. Zrobiło mi się bardzo miło. Rozmowa z nim była dla mnie wielką przyjemnością. - Wszystkie żale i smutki odchodzą, a przyjemne uczucia się wzmacniają. - Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie potrafiłam mu na to odpowiedzieć. Oparłam się głową o oparcie i zasnęłam. Gdy się obudziłam Paul niósł mnie właśnie do pokoju w hotelu. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Odwzajemnił spojrzenie. Zaniósł mnie do pokoju i położył na łóżku. - Dziękuję. - Powiedziałam cicho. - Niema za co. - Odpowiedział i odgarnął mi włosy z twarzy. Położył się na drugiej połówce łóżka i zasnęliśmy. Rano leżałam wtulona w jego ramiona. Nie chciałam spędzić tej chwili inaczej. Nie budziłam go. Zamknęłam oczy i poszłam spać dalej. Nie było to jednak takie proste. Jego ciepły dotyk, jego zapach, wszystko to było spełnieniem marzeń. Spojrzałam na niego. Wyglądał słodko. Po chwili otworzył oczy i spojrzał na mnie. Gdy się zorientował że znajduje się tak blisko mnie chciał się odsunąć. Złapałam go jednak za rękę i powiedziałam. - Tak jest wspaniale. - I został przy mnie. Spoglądaliśmy sobie w oczy. Jego były przepiękne, jasno brązowe. Powiedziałabym nawet że złote. Uśmiechnął się do mnie i powiedział. - Jesteś piękna. - Dziękuję. - Chciałbym jeszcze dziś wieczorem dotrzeć do domu. Przykro mi, ale musimy się zbierać. - Tak naprawdę nie chciał wstawać. Musiałam zrobić to pierwsza. Wygramoliłam się z łóżka i poszłam do toalety. Umyłam się, przebrałam, a następnie wyszłam i usiadłam na łóżku, czekając aż Paul będzie gotowy. Zastanawiałam się, że jeśli mamy jeszcze dziś wrócić do miasta, to czy nie powinnam ubrać się żałobnie, na czarno. Stwierdziłam tak będzie stosowniej. Wyjęłam więc z plecaka czarną luźną sukienkę i czarną koszulę z imitacji dżinsu. Przebrałam się i stanęłam przed lusterkiem. Teraz wyglądałam bardziej przekonująca. Po chwili z łazienki wyszedł ubrany w czarne spodnie i czarną koszulę dżinsową Paul. Uśmiechną się i zapytał. - Teraz wyglądamy jak żałobnicy? - Zaśmialiśmy się stając razem przed lustrem. - Dalej, zbieramy się! - Powiedział żwawo. Wzięliśmy nasze plecaki i poszliśmy do samochodu. Pogoda jak dla mnie była wspaniała. Deszcz to najwspanialsze zjawisko pogodowe, według mnie. Owszem świeciło słońce, jednak co chwilę chowało się za licznymi chmurami. Patrzałam na drogę, na niekończące się pola, lasy. Wszystko było takie piękne. - Nie odlatuj! Zgłodniałem! - Powiedział Paul. Humor mu dopisywał. - Ja też. - Myśleliśmy o kompletnie innych posiłkach, ale mogę jeść też ludzkie jedzenie. Skręciliśmy do pobliskiego baru. Weszliśmy do środka. Bar był pusty. Jedynie za ladą stała rudowłosa kelnerka. Usiedliśmy przy jednym ze stolików a ona podeszła do nas podając nam menu. Zajrzałam do niego ale nie było ono zbytnio przekonujące. - Wodę. - Powiedziałam. - I koktajl truskawkowy. - dodał Paul. Kelnerka zapisała coś w notesie i poszła. Po chwili przyniosła koktajl i wodę. - Proszę. - Nie była zbytnio zadowolona. Nie zwracałam na nią więcej uwagi. - A więc Ruth leciała na twój portfel? - Zapytałam Paula, gdy kelnerka odeszła. - Coś w tym stylu. Nie zwracałem na nią uwagi, dopóki nie zaczęła wszystkim rozpowiadać że jest moją dziewczyną. Zaczęła nachalnie za mnie decydować i w dodatku chciała się ze mną całować na każdym kroku. - Oznajmił z oburzeniem. - Dramatyczne. Bidulka chciała cię odzyskać. Pewnie myślała że uda jej się to poprzez zabicie mnie. - Bardzo słuszna hipoteza. - Dziękuję. - Uśmiechnęłam się. - Zastanawia mnie tylko to jak Davidowi udało się zamaskować to że po tym jak przebiłam go kołkiem Ian skamieniał. - Co?! - Zapytał zdziwiony. - Był wampirem. Trwało to może z dwie godziny. - To by się tłumaczyło, ale kim jest David? - Lekko zboczył z tematu. - To mój... - Nie wiedziałam jak go określić. - Przyjaciel. - Ehę... - Powiedział. Nie wierzył w "przyjaciela". - Tak. Nie schodźmy na dramat! Jakbym każdego traktowała poważnie miałabym ze stu chłopaków. - Dopiero po chwili zaczęłam się zastanawiać czy to co powiedziałam było na miejscu. Zmieszałam się lekko, Paul również. - Zmieńmy temat. - Powiedział szybko. Bardzo mi to odpowiadało. Gdy Paul dopił swój koktajl wyjęłam z kieszeni papierkowy banknot i położyłam go na stoliku. Wyszliśmy z baru i wsiedliśmy do samochodu. Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Potem Paul zapytał. - Opowiedz mi wszystko od początku. Od samego początku. - To będzie długie opowiadanie! - Zaśmiałam się. - No więc tak... Jako człowiek byłam w pewnym sensie nienormalna... Psychiczna, krótko mówiąc. - Co robiłaś? - Nic szczególnego. Cięłam się, nie jadłam, miałam wstręt i obrzydzenie do mojej osoby, norma. - Nie rozmyślałam nigdy nad przeszłością. - Próby samobójcze. Moja rodzina jednak wszystko ukrywała przed światem. Na pierwszy rzut oka byłam normalną dziewczyną która po prostu była chuda. Moi rodzice nie zwracali szczególnej uwagi na to co robię, zależało im tylko na tym żebym dobrze wypadała wśród ludzi. Nic trudnego. - Anoreksja, autoagresja, depresja. Coraz bardziej mnie fascynujesz. - Bardzo interesujące stwierdzenie. Fascynuję... - Było to dla mnie nowa opinia. - Po mojej przemianie ciężej było mi się zabić. Wampirzy głód różnił się od normalnego głodu, rany które sobie robiłam goiły się zanim się obejrzałam. - Twoje problemy się skończyły. - Tak jakby. Najważniejsze było dla mnie to że nie byłam sama. Wspierała mnie Kath. To wspaniała osoba. - Kto cię przemienił? - Nie mam pojęcia. To skomplikowane. Jestem silniejsza niż inne wampiry, szybsza, sprawniejsza, odczuwam mniejszy ból, werbena nie działa na mnie tak intensywnie. - Więc aby się położyć musiałbym użyć podwójnej dawki? - Tak, ale nie próbuj! - Zaśmiałam się. - Nie zamierzam. - Odpowiedział. - Niedawno miałam pewnego rodzaju wizję. - Co zobaczyłaś? - Zapytał z zaciekawieniem. - Wampira, stał nade mną, zdaje mi się że to on mnie przemienił. - Znasz go? - Nie. Nie mam pojęcia kto to jest. Wierzę że kiedyś wróci. - A co był dalej? - Wędrowałam po świeci, to tu, to tam. Dużo imprezowałam, zabiłam masę ludzi. Nie żałuję. - A twoja rodzina? - Zdaje się że dochodzimy do końca tematu. Zabiłam ich wszystkich. Nic specjalnego. - Żałujesz? - Zapytał się. Był to dla niego trochę mniej przyjemny temat. - Nie, niczego nie żałuję. - Słuszna decyzja. - Masz teraz kogoś? - Nie wsłuchiwałam się w jego słowa. Zmieniłam temat. - Nie. - Oznajmił niepewnie. - Czuję niepewność, moment zawahania. - Zabawiłam się w detektywistycznego świra. - Tłumacz się. - Dodałam rozbawiona i zaciekawiona. - Taka dziewczyna. Poznałem ją dopiero niedawno. Uwielbiam jej oczy. Uwielbiam ją. Czuję jakby była moją przyjaciółką od zawsze. Najciekawsze jest to że ją znasz. - Powiedział rozmarzony. Próbowałam pozbierać fakty do kupy. - Kto to?! - Zapytałam z wielkim zaciekawieniem. - Dowiesz się w swoim czasie. - Powiedział dość tajemniczo widząc w moich oczach lekki zawód. - Mogę cię zmusić. - Zbliżyłam się do niego. - Jeśli tylko będę chciała... - Możesz ale jeszcze tego nie zrobiłaś. - Był pewny siebie. - Ufam Ci. - A ja sobie nie. - Oznajmiłam pusto. - Jesteś bardzo zdumiewającą osobą. Fascynujesz mnie. - To była prawda. Był mną zafascynowany. - Zdaje się że wiem kim jest ta dziewczyna. - Powiedziałam spoglądając mu głęboko w oczy. - To ja. Ja nią jestem. - Byłam tego pewna. - Paul uśmiechnął się i nachylił się jeszcze bliżej. - Ty jesteś jedyną osobą której ufam. - Nachyliliśmy się jeszcze bardziej. Nasze usta zetknęły się. Po chwili Paul przerwał tą wspaniała chwilę. - „Tak trudno mi zachować się właściwie gdy jestem przy tobie". -"Nie mów nic. Kocha się za nic. Nie istniej żaden powód do miłości"- Również zacytowałam. - Nasze usta zetknęły się ponownie. Nie zorientowałam się nawet że stoimy na parkingu. Dotknęłam ręką jego piersi. Paul przyciągnął mnie do siebie. Nic więcej się dla mnie nie liczyło. Chciałam tylko móc go całować. Wiecznie. Gdy się obudziłam był już ranek. Leżałam wtulona w Paula na siedzeniu kierowcy. Nie pamiętam dokładnie co się wczoraj stało. Całowaliśmy się. Było wspaniale. Ostrożnie oddaliłam się od niego. Rozejrzałam się wokoło. Byliśmy na miejscu. Na parkingu szkolnym. Była siódma. Lekcje się jeszcze nie zaczęły. Przeczesałam ręką swoje włosy. Czekałam aż Paul się obudzi. Nie trwało to zbyt długo, jakieś półgodziny. Do szkoły zaczęli przyjeżdżać uczniowie. W samą porę, pomyślałam. -Dzień dobry. - Powiedział jeszcze zaspany. - Witam pana. - Byłam szczęśliwa. Będąc z nim czułam się normalna, ludzka. Ogarnęliśmy się i wszyliśmy z samochodu. Paul musiał zabrać coś ze swojej szafki. Szliśmy za rękę wzdłuż korytarza. Po drodze spotkałam Mag. Była trochę zła. - Gdzie ty byłaś?! Byłam u ciebie w domu ale... Lex powiedziała że cię nie ma i nie wie gdzie jesteś. Mam złą informację. - Zanim zdążyła mi ją przekazać podeszła do nas dyrektorka. Przeleciała mnie wzrokiem i oznajmiła. - Zapraszam damę do mojego gabinetu. - Nie była zbyt miła. Zdaje się że śmierć Iana bardzo ją poruszyła. Paul chciał iść ze mną ale na koniec dodała. - Samą! - Paul się nie sprzeciwił. Poszedł w przeciwną stronę. A ja poszłam za dyrektorką do jej gabinetu. Gdy weszłyśmy zamknęła drzwi i usiadła na swoim fotelu za biurkiem. Nie czekałam aż pozwoli mi usiąść, to nie w moim stylu. Gdy już usiadłam dyrektorka zwróciła się do mnie. - Chciałam powiedzieć że twoje oceny są niezadowalające, ale nie mogę tego stwierdzić ponieważ w szkole byłaś tylko jeden dzień. - Nie przeczę. - Powiedziałam nie wzruszona. - Pocieszające może być to że nauczycielka od wuefu bardzo cię chwali. Twoja koleżanka Mag chwaliła cię za twoją sprawność gimnastyczną. - Przerwała na chwilę. - Jednakże sprawność fizyczna to nie wszystko. Dlaczego cię nie było? - Była bardzo poważna. - Miałam swoje problemy... Rodzinne. - Jakiego rodzaju problemy? Wiadomo mi że twoi rodzice nie żyją. Nie rozumiem jednak jakim prawem możesz mieszkać sama. Jesteś niepełnoletnia, powinnaś mieszkać z osobą dorosłą. - Próbowała się doczepić czegoś za wszelką cenę. - Stwierdzono iż mogę mieszkać sama. - Kto tak stwierdził? - Ma to pani na moich papierach, na podstawie których przyjęła mnie pani do szkoły na początku wakacji. - Tak, owszem. Rozumiem że śmierć Iana jest dla ciebie lekkim szokiem. Poznajesz nasze miasto od złej strony. - Próbowała być lekko zabawa. Nie wychodziło jej to. - Można tak powiedzieć. - Wiadomo mi że ostatnią osobą z którą Ian się widział byłaś ty. - Od kogo? - Nie miałam pojęcia skąd o tym wiedziała. - Od jego matki. - Ach, tak. - Wszystko jasne. - Będziesz musiała złożyć zeznania na policji. - Była bardzo spięta. - Chcesz może coś do picia? - Z chęcią. - Podała mi leżącą obok szklankę. Napiłam się i poczułam jakby moje gardło płonęło. Nie podobało mi się to. Dyrektorce też, miała zapewne nadzieję że będę zwijać się z bólu na ziemi. - Nie za fajnie. - To była moja ciekawość. Teraz wiem że nie jesteś wampirem. Jak wyczułaś werbenę? - Skąd pani wie że wiem o wampirach. - Zapytałam, nie zdradzając się. - Domyślałam się. Wiesz coś jeszcze odnośnie śmierci Iana? - Wiem że stał się wampirem. - Cała prawda, wyjawiana stopniowo. - Kto go przemienił? - Chciała wiedzieć wszytko. - Ja. - Uśmiechnęłam się. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. - Słucham?! Nie żartuj sobie ze mnie! - Była oburzona. Na dowód wzięłam ołówek i wbiłam go sobie w dłoń, następnie go wyjęłam i pokazałam jej nienaturalnie szybko gojącą się ranę. Przeraziła się. - To nie możliwe. Jakim cudem werbena cię nie poruszyła. - Była bardzo zdziwiona i przerażona. - Poruszyła, ale w mniejszy sposób niż się tego można spodziewać po zwykłych wampirach. - Jak to? To niemożliwe. - Nie mogła w to uwierzyć. Podniosła się ze swojego fotela i zaczęła krążyć po gabinecie. - Przed chwilą była pani naocznym świadkiem! - Wkurzyła mnie. Miałam ochotę stamtąd wyjść. - A więc ty odpowiadasz za śmierć Iana? - Tak. - Nie musisz już składać wyjaśnień na policji. Zajmę się tym wszystkim sama. - Przyjdzie pani do mojego domu z pięcioma gorylami którzy odurzą mnie werbeną a potem wbiją mi kołek w serce? - Nie wierzyłam w jej dobre rozwiązanie tej sprawy. - Powinna pani użyć podwójnej dawki. - Dodałam. Byłam jednak pewna że nic mi nie zrobi. - Tak się składa że skuteczne ukryjemy owy fakt że go zabiłaś. - Dziękuję pani. - Lisa. Tak długowieczny wampir zwraca mi się na Pani. To mało logiczne. - Oznajmiła. Rozumiałam że chciała pokoju. Nie zależało jej na zabiciu mnie. - Ale na ogół mów mi Pani Dyrektor. - Była nawet dość miła. - Rozumiem. - Zabawiłaś się jednym bratem, teraz próbujesz zabawić się drugim? - Lekko zmieniła swój ton na dość niesympatyczny. - Nie bawiłam się Ianem. Nie żałuję jego śmierci, nie jest mi go żal, a sukienka na tylko sprawiać pozory że jestem w żałobie. - Jakże przemyślany ubiór. Działa. Nie pozwolę Ci jednak abyś dalej kontynuowała przyjaźń z Paulem. Jest on synem mojej przyjaciółki, nie pozwolę abyś się z nim "przyjaźniła". Powiedzmy sobie szczerze. Nie o przyjaźń tu chodzi. - Miała na myśli to że się nim karmę. - Mylisz się. Niczego mi nie zabronisz. - Powiedziałam i wyszłam z jej gabinetu. Na holu zauważyłam wlepioną w Paula, Mag. Nie podobało mi się to. Podeszłam i lekko zagrodziłam Mag drogę. - Idziemy? -Zapytałam Paula. - Z przyjemnością. - I poszliśmy razem do samochodu. Gdy wsiedliśmy Paul odjechał z parkingu i zapytał. - Co chciała od ciebie? - Idiotyczna gadka na temat tego że mnie nie było i że jako ostatnia widziałam Iana. - Nie powiedziałam mu całej prawdy. Uważałam to za bezsensowne. - Tylko tyle? Jej ton był bardziej poważny. - Był lekko podejrzliwy. - Dziwisz się? Jej uczeń nie żyje. Nikt do końca nie wie dlaczego. -Pozbyłam się jego wątpliwości. Gdy podjechał pod mój dom wysiadłam z samochodu i zapytałam. - Napisz mi kiedy pogrzeb. Stworzymy fenomenalne pozory żałoby. - Uśmiechnęłam się na pożegnanie i poszłam w stronę drzwi. W domu czekała już na mnie Lex. Czekała na mnie w przedpokoju. - Pozory żałoby?! - Zapytała. - Jestem ubrana na czarno! - Oznajmiłam. - Może chociaż trochę wyglądam jak w żałobie. A ty nie powinnaś podsłuchiwać. - Ubranie jak zawsze świetnie dobrane do okazji. - Pochwaliła mnie. - Ale mina nie ta. - Wiedziałam że o czymś zapomnieliśmy! - My? - Zapytała podejrzliwe. - Ja i Paul, brat Iana. - Wyjaśniłam. - Zachęcasz do siebie jednego, zabijasz drugiego, a na koniec zostajesz z trzecim. - Od razu dopisała sobie fenomenalną historyjkę. - Nie zachęcam do siebie Davida, przyjaźnimy się. Nic w tym złego. - Powiedziałam niewinnie. - Odchodził od zmysłów gdy Cię nie było! - Nie moja wina! - Powiedziałam na swoją obronę. - Ale tyłek twój. - Dodała z lekką uszczypliwością. Spojrzałam smutnie za siebie. - Nie przesadzaj! - Dodałam wesoło. - Ja nie przesadzam. Pewnie zaraz tu przyleci. - Dramatyzujesz! - Krzyknęłam idąc po schodach do swojego pokoju. Musiałam wziąć prysznic, przebrać się, poprawić wygląd. Była dopiero dziesiąta. Nie miałam celu aby się spieszyć. Pogoda była wspaniała. Trochę chmur które co jakiś czas przysłaniały ciepłe promienie słońca. Po ogarnięciu się zeszłam do piwnicy po torebkę z krwią. Wypiłam całą bez zastanowienia. Pusty woreczek wyrzuciłam do kosza na śmieci. Poszłam na górę i stwierdziłam że przydałaby mi się sprzątaczka. Lex nadal tu była. - Potrzebujemy sprzątaczki. - Oznajmiłam, wiedząc że Lexi znajduje się na kanapie w salonie. Czytała książkę. - Co czytacz? - "Zmierzch". - Oznajmiła znudzona. - Nie rozumiem Edwarda! Jest głodny to niech zje jakiegoś człowieka i będzie szczęśliwy. Wygląda jakby był przez parę wieków trzymany w trumnie, czyż nie? - Jej problemem był Edward, jakże głupie. - Stwierdzasz to na podstawie debilnej książki, czy filmu? - Zapytałam opierając się o kanapę. - Ta książka to koszmar! - Powiedziała oburzona i rzuciła ją wprost do kominka. - Mądra decyzja. - Powiedział David, który wszedł dosłownie przed ułamkiem sekundy. - Nie jestem fanem "Zmierzchu". Robią hit z niczego. - Dopiero po chwili zorientował się że tu jestem. - Gdzie byłaś?! - Miło cię widzieć! - Powiedziałam ignorując pytanie. - Gdzie jest Rose? - Zapytał. - Pewnie nie wie. Była zbyt zajęta planowaniem z jej nowym przyjacielem Paulem stroi żałobnych. - Dodała niepotrzebnie Lexi. - Nie przeczę. - Powiedziałam spoglądając na Davida. - Jeśli się nie mylę Ros ostatnio była zajęta wygramoleniem się z samochodu, po tym jak uśpiła mnie za pomocą werbeny! - Powiedziałam oburzona. - Zrobiłaś coś nie po jej myśli. Wszystko z nią okey? Gdzie to się stało? - Za dużo pytań na raz. - W Magies. - Co tam robiłyście? - Kolejne pytanie. Byłam już tym znudzona. - Rose planowała pojechać do Nowego Jorku. - Przerwałam na chwilę. - Nie wiem jednak po co. - Do czarownicy. - Mogła powiedzieć! Znam wiele czarownic, nie musiałaby jechać aż tak daleko i usypiać mnie za pomocą werbeny! - Nadal była tym lekko podirytowana. - Nie powiedziałeś że masz jakaś rodzinę. - Nie pytałaś. - Powiedział z dość tajemniczym akcentem. - Nie muszę o wszystko pytać. - Nie musisz wszystkiego wiedzieć. - To było jak gra. Gra w "Jesteś świetną dziewczyną ale jestem na ciebie zły i chcę się przekomarzać". - To fakt. - Zakończyłam tą grę i poszłam na górę. Położyłam się na łóżku i wzięłam książkę z szafki nocnej. Spojrzałam na okładkę, "Mgła". Lubiłam tą książkę. Nie ma przyjemniejszej rzeczy niż krew i książka. Zdaje się że nieźle się zaczytałam. Gdy się ocknęłam na dworze było już ciemno. Sięgnęłam po telefon z szafki nocnej. Była druga w nocy. Miałam jedną wiadomość od nieznajomego: "Pogrzeb o 11.00. Wiesz co robić ;* ~Paul". Byłam zbyt śpiąca aby wiadomość do mnie dotarła. Odłożyłam telefon na szafkę, wsunęłam się pod kołdrę, zgasiłam lampkę nocną i poszłam spać. Pierwszy raz od dawna miała sen, i to nie byle jaki! Śniła mi się ów wizja. Tyle że tym razem zobaczyłam jej dłuższą część. Była ona też o wile wyraźniejsza. Teraz mogłam dokładnie dostrzec twarz mojego wampira. Nie widziałam w niej nic szczególnego. Nic co dałoby mi jakiekolwiek pole do namysłu. Teraz leżałam nieprzytomna na ziemi. W otwartym oknie zawiewała śnieżnobiała zasłona. Temu snowi towarzyszyło dziwne... Zimno. Było mi zimno. To niezrozumiałe. Jestem wampirem, nie muszę odczuwać temperatur jeśli tego nie chcę. Mam w sobie taki mały przełącznik "włącz-wyłącz". Tak samo jest z człowieczeństwem. Nie wiedziałam jak długo będę tam leżała. Udało mi się stwierdzić że był to mój pokój. Leżałam na moim białym dywanie. Nie mogłam się jednak dowiedzieć nic więcej gdyż sen przerwał mi jakiś odgłos. Miałam wrażenie że ktoś tu jeszcze jest, jednak gdy otworzyła oczy nikogo tu nie było. Było już dość jasno, nie był to raczej czas na włamywanie się. Spojrzałam na zegarek. Była już dziewiąta. Wstałam, wzięłam prysznic, ułożyłam włosy i zrobiłam makijaż. Codzienna rutyna, pomyślałam. Moje życie i rutyna, kiepskie połączenie. Zeszłam po cichu na dół do kuchni. Pogoda dopisywała tej jakże smutnej uroczystości. Słońce z minimalną ilością chmur. Zajrzałam do lodówki, nie było tam nic na co miałam ochotę. Wyjęłam z szafki kubek i zrobiłam sobie dużą kawę. Następnie z powrotem powędrowałam na górę. Trzymając w ręce kubek z kawą otworzyłam drzwi do garderoby i po kolei zaczęłam przeglądać czarne sukienki. Wybór nie był trudny. Klasyczna czarna sukienka z poszerzanym dołem i czarne szpilki. Przebrałam się i zeszłam na dół w stronę drzwi. Wsiadłam do samochodu i pojechałam. Jakimś cudem wiedziałam gdzie znajduje się kościół. Zaparkowałam samochód i wysiadłam rozglądając się za Paulem. Weszłam do kościoła w nadziei że znajdę go tam. Przeszłam na plebanię, nie było go tam. Był za do pastor. Spojrzał się na mnie i powiedział. - Witam Cię. Mogę w czymś pomóc? - Tak jakby. - Nie wiedziałam jak się do niego zwracać. Sprawiało mi to lekką trudność. - Jak się nazywasz, moja droga? - Zapytała bardzo miło. Nie miał co do mnie żadnych podejrzeń, a przynajmniej tego nie okazywał. - Difrie. - Odpowiedziałam. - Z tego co mi wiadomo to twoi rodzice zginęli. Nie chcę być niezręczny, ale ciekawość ludzka nie zna granic. Mogłabyś mi powiedzieć jak oni zginęli? - Był osobą bardzo kulturalną i otwartą. - Atak... - Przerwałam na chwilę. - Atak zwierzęcia. - Bardzo mi przykro. - Próbował mnie pocieszyć. Jakby było po czym. - Nie jest mi smutno z tego powodu. - Oznajmiłam bez żadnych oporów. - Nie dziwię się że tak mówisz. Po stracie kogoś bliskiego wszyscy mówią ' przykro mi'. Nie chce Ci się tego słuchać. Wypierasz się wszelkiego żalu i smutku aby pokazać innym że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ale tak nie jest. Okazywanie smutku to nie jest słabość. - Myli się Pan. Mnie naprawdę nie jest smutno z powodu ich śmierci. Jedna czy dwie śmierci mnie nie zagną. - Powiedziałam bezmyślnie. - Słucham?! - Zapytał zdziwiony. - Ludzie umierają codziennie. To od nas zależy czy pozwolimy im spokojnie puść w zapomnienie. Po co rozpamiętywać się nad przeszłością, gdy przyszłość skrywa tyle niespodzianek. Przeszłość jest już za nami. Po co rozpamiętywać kogoś kto już nie wróci? To bez sensowne stanie w miejscu. Trzeba iść na przód, nie dać się temu wszystkiemu. - Moje słowa szły prosto z serca. - Bardzo pouczająca przemowa. Ciekawa teoria myślenia. - Powiedział Pastor. Widać było że moje słowa dały mu dużo do myślenia. - Dziękuję. - Powiedziałam grzecznie. - Do zobaczenia. - I wyszłam z kościoła. Paul stał oparty o murek. Podeszłam do niego i zapytałam. - Jak nastroje rodzinki? - Żyją. Mają zamiar chodzić na terapię. - Powiedział. Pogrzeb nie robił na nim większego wrażenia. Po chwili podeszła do nas jego matka. Widać było po niej że źle zniosła śmierć Iana. Spróbowała wymusić na sobie lekko uśmiechnięty wyraz twarzy i zapytała. - Masz zamiar powiedzieć kilka słów? - Każde wypowiedziane przez nią słowo było dla niej katorgą. - Tak. - Powiedziałam. Paul nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Po chwili jego matka odeszła i znów byliśmy sami. - Co chcesz powiedzieć? - Zapytał obejmując mnie ramieniem i prowadząc do kościoła. - Zobaczysz. - Powiedziałam. Sama nie wiedziałam co chcę powiedzieć. Usiedliśmy na jednej z ławek. - Będę czekał z niecierpliwością. - Oznajmił. Po chwili ludzie zaczęli zbierać się w kościele. Trumna i kwiaty były tu już wcześniej. Nie wsłuchiwałam się dokładnie w całą mszę. Gdy ksiądz skończył przemawiać wstała matka Paula i podeszła do ambony. Zdaje się że chciała przemawiać, okazało się to jednak o wiele trudniejsze niż myślałam. Następnie wstałam ja. Powoli podeszłam do ambony i przemówiłam. - Każdy oczekuje ode mnie że powiem coś wspaniałego. Nie będąc osobą wspaniałą nie powiem nic o osobie która również nie była wspaniała. Nie będę kłamać, nie zrobię z niego dobrego człowieka na pogrzebie. Do głowy nasuwa mi się pytanie: Czy jest mi smutno z powodu jego śmierci? Nie. - Odpowiedziałam bez zastanowienia.- Wszyscy oczekują że powiem: Tak, jestem pełna smutku. Ale tak nie jest. Nie jest mi smutno. Smutek to coś czego ode mnie oczekują. Nie będę spełnieniem ludzkich oczekiwań. Wydaje się to być oznaką buntu. Tak traktują to rodzice wszystkich siedemnastolatków gdy dzieci robią coś nie po ich myśli? - Spojrzałam na Paula, uśmiechnął się do mnie. Teraz była pewniejsza siebie. - Niczego co zrobiłam w życiu nie żałuję, nie zmieni tego jakakolwiek śmierć. Straciłam całą moją rodzinę. -Przerwałam na moment.- Nie płakałam ani przez moment. Ubrałam się na czarno oby sprawiać pozory że jest mi smutno. Gdy ktoś bliski odchodzi nie jest to strata. Jeśli było on na tyle ważny zawsze z nami zostanie, jego pamięć może być wieczna, to zależy od nas. - Zakończyłam. Ludziom chyba dało to do myślenia. Wyglądało na to że nawet się im to spodobało. Wróciłam do ławki i usiadłam obok Paula. Rozejrzałam się wokoło. U drugim końcu kościoła zobaczyłam Davida. Był sam i najwyraźniej nie był zachwycony na widok mnie z Paulem. Nie wzruszyło mnie to. David jest dla mnie przyjacielem, kolegą. Nadal miałam trudność z określeniem kim dla mnie tak naprawdę jest. Gdy msza się skończyła wyszliśmy z kościoła. Spojrzałam się na Davida. - Idź. - Powiedział Paul który najwyraźniej to zauważył. Podeszłam do Davida. - Gratuluję przemówienia. Zdaje się być nie przemyślane. - Powiedział a potem lekko się uśmiechnął. - Tak, mówiłam co popadło. Okazuje się że było to niezłe. - Powiedziałam dumnie. - Mam małe pytanie. - Odeszliśmy w stronę samochodu. - Co zrobiłaś Rose? - Zapytał gdy wsiedliśmy do samochodu. - Co zrobiłam?! - Oburzyłam się lekko, ale nadal byłam w dość optymistycznym nastroju. - To ona naćpała mnie werbeną a potem próbowała gdzieś wywieźć. To ja tu jestem poszkodowana. - Powiedziałam obrzydliwe uroczym głosikiem w który David najwyraźniej uwierzył. - Tobie na szczęście nic nie jest, jesteś przy mnie i to mi wystarcza. - Powiedział dość czule. - Ale Rose też jest dla mnie ważna, to moja rodzina. - Ostatni zwijała się z bólu w samochodzie. - Byłam mile wredna. - Zdaje się że zabrałam jej pierścionek. - Wyjęłam z torebki złoty pierścionek. - Ciekawe do czego mógł on służyć? - Chciałam rozzłościć Davida, udało mi się. To było jak gra wrednej szmaty. - Ojć! - Dodałam niewinnie na koniec wychodząc z samochodu. Gdy wróciłam do domu nie wyczuwałam obecności Lex. Zapewne musiała gdzieś wyjść. Przeszłam do kuchni. Na blacie leżała karteczka: " Bon appétit!" co po francusku oznaczało: Smacznego! Obok karteczki leżały babeczki, wzięłam jedną i od razu spróbowałam. Babeczki czekoladowe z dodatkiem mięty, pychota! Lex mimo wszystko umiała coś zrobić w kuchni. Spoglądając na białą firankę w oknie stwierdziłam że warto by się udać do ogrodu. Poszłam więc na górę i przebrałam się w czarne spodnie dresowe i mleczną bluzkę ze znakiem krzyża. Następnie wzięłam z szafki książkę i na boso powędrowałam do ogrodu. Położyłam się na wielkiej huśtawce i pogrążyłam się w lekturze. Oderwałam się od książki dopiero gdy Lex wróciła do domu. Było już bardzo późno i bardzo zimno. Możliwość odczuwanie tej temperatury dawała mi dziwną radość i przyjemność. Lex podeszła do mnie i usiadła obok mnie. Zamknęłam książkę. - I jak? - Zapytała. - Naprawdę masz zamiar tak żyć? Chodzić do szkoły, na pogrzeby i czytać książki. - Nie! - Odpowiedziałam. - Mam zamiar wyjść. - Oznajmiłam i wstałam z huśtawki. - Gdzie?! - Zawołała gdy wchodziłam po schodach na górę. - Gdzieś. - Odpowiedziała. Musiałam się przebrać. Nie miałam zamiaru wychodzić gdziekolwiek w dresie. Zajrzałam do szafy i szybko wyjęłam czarną dżinsową koszulę z przetarciami i elementami jasnego dżinsu. Do tego czarne leginsy i czarne, wysokie botki. Wydawać by się mogło że znów idę na pogrzeb. Była to jednak zwykła codzienna stylizacja. Zawsze zwracałam uwagę na swój ubiór. Zdaje mi się że to utrzymuje mnie z teraźniejszością, zawsze jestem świetnie ubrana. Prawdą jest że skrycie boję się odcięcia od teraźniejszości. W pamięci siedzi mi piętnaście długich lat w trumnie z której nie mogłam się wydostać. To był koszmar, głód, ciemność i osamotnienie. Moi wierni przyjaciele nie zorientowali się że trzeba by mnie znaleźć, nie wiem kto otworzył trumnę ale jestem mu za to wdzięczna. Po tych piętnastu długich latach, czułam się całkowicie wyobcowana. Wydaje się że to nie jest tak wiele na przestrzeni stu pięćdziesięciu lat, było to jednak wystarczająco długo aby zwariować. Nie miałam innego wyjścia, wyłączyłam swoje człowieczeństwo w nadziei że to pomoże. Pomogło, zapomniałam o złości, żalu i smutku jaki mi towarzyszył. Nie potrafię żyć w odosobnieniu. Ubrałam się, poprawiłam włosy i poszłam do samochodu. Miałam zamiar pojechać do Paula. Włączyłam radio i odjechałam z podjazdu. Doskonale pamiętałam drogę. Podjechałam pod jego dom. Szybko wysiadłam z samochodu i zapukałam do drzwi. Były otwarte więc weszłam bez zastanowienia. Z wampirzym tempem znalazłam się za Paulem. Szybko się odwrócił. Spojrzał mi w oczy, uśmiechnął się i powiedział. - Zaskoczyłaś mnie. - Domyślam się. - Powiedziałam pewnie. - Czemu tak z zaskoczenia? - Drzwi było otwarte a ja nie miałam zamiaru spotykać się z twoją matką. - Słuszna decyzja. - Poparł mnie. - Następnym razem zadzwonię na chwilę przed. - Zażartowałam. - Albo wejdę oknem. - Potem wyjdziesz nie zauważalnie. - Dokończył. - Jakby było się przed kim kryć. Co ona może Ci zrobić? Jesteś nieśmiertelna! - Niestety nie jestem nieśmiertelna. - Wtuliłam się w jego ramię i usiedliśmy na białej, miękkiej kanapie w salonie. Przez cały czas mówiliśmy szeptem. - Wystarczy że przebijesz moje serce drewnianym kołkiem, głupi banał. - Nie wiem czy taki banał, jeśli małym palcem możesz człowieka udusić. - Powiedział na pocieszenie. - Człowiek ma wiele kołków i werbenę. - Trochę trudniej. - Trochę... Gdzie jest twoja kochana mamusia? - Zmieniłam temat. - Pojechała na zakupy. Uważaj bo zaraz wbiegnie tu z zapasem lemoniady i wykałaczką! - Zażartował. - Nie zdziwiłabym się. - Zaczęłam się śmiać. - W sumie... - Stwierdził prawdę oczywistą - W sumie ja też nie. Ale jednak przyszłaś więc nie boisz się jej. - Na dłuższą chwilę zapadła dziwnie przyjemna cisza. Potem do mieszkania weszła matka Paula i szybko wstałam z kanapy i natychmiast znalazłam się w pokoju Paula. Nawet się nie zorientował że sobie poszłam. Czekałam na niego w jego pokoju przez dłuższą chwilę. Gdy wszedł do pokoju nie zdziwił się na mój widok. - Nie boję się! - Oznajmiłam. - Po prostu nie chcę mieć z nią kontaktu. - Nie przesadzaj. Nie masz zamiaru skradać się do mojego pokoju przez całe życie. - Całe życie to było trochę dziwne określenie. - Przez całe jej życie. Za jakieś trzydzieści lat, kiedy umrze będę mogła na swobodnie chodzić sobie po jej domu. - Nie bądźmy przesadni. Przecież ona nic Ci nie zrobi, nie przy mnie. Nigdy nie raczyła mi wspomnieć o wampirach. - Czemu? - Zapytałam siadając na białym, twardym fotelu. - Trzeba jej o to zapytać... - Ale jakoś się o wszystkim dowiedziałeś. - Usiadł na łóżku. - Jak? - Zbierałem fakty do kupy. Gdy byłem mały dużo czasu spędzałem na komisariacie policji. - Taki był z ciebie zły chłopiec? - Zapytałam podciągając nogi na fotel. - Raczej matka nie chciała wynajmować opiekunki. - Zaśmiał się. - Często zabierałem stamtąd wiele różnych papierków, akta morderców, akta zgonów. Wszystko w rękach niewinnego brzdąca. Wtedy nie było to dla mnie tak istotne. Zacząłem się tym interesować dopiero gdy miałem czternaście lat zacząłem to wszystko przeglądać. Najbardziej pomocne okazały się akty zgonów, ich przyczyny, zdjęcia. Wiesz co było bardzo charakterystyczne na większości fotografii? - Domyślam się że ugryzienia na szyi. W opisach zapewne napisane było wyssanie z krwi przez zwierzę. W wiadomościach podają atak zwierzęcia. - Dokończyłam. - Tak. Zacząłem wszystko analizować. Prawda sama się nasunęłam. Po jakimś roku wiedziałem jak skutecznie zabić wampira. Czasami mi się to nie udawało, ale zawsze uchodziłem z życiem. - Był dość dumny z siebie. - Ile wampirów zabiłeś. - Dużo. Zbyt dużo aby je wszystkie wymienić. - Mnie też chciałbyś zabić? - Zapytałam cicho. - Gdybym tego chciał dawno by cię już tu nie było, a ja byłbym martwy. - Uśmiechnął się do mnie. Do pokoju weszła jego matka. - Dzień dobry. - Powiedziałam. Przeleciała mnie wzrokiem i powiedziała. - Za chwilę będzie kolacja. - Dobrze. - Powiedział Paul, wcale nie wzruszony tym że nie mam ochoty spotykać się z jego matką. - Zamówiłam sushi. - Teraz uśmiechnęła się i spojrzała na mnie. - Lubisz sushi, Difrie? - Tak. - Odpowiedziałam. W sumie lubiłam sushi. To była jedna z moich ulubionych potraw. - Za dziesięć minut. - Powiedziała i wyszła. Zaczęliśmy się niekontrolowanie śmiać. Gdy oddaliła się wystarczająco daleko powiedziałam. - Sos sojowy będzie z dodatkiem werbeny, ma się rozumieć? - Nie mogłam przestać się śmiać. Krótka rozmowa z jego matką była dla mnie zabawna. - Znała twoje imię... - Po chwili przestaliśmy się śmiać. - Nic dziwnego. Zdaje mi się że to ona pomogła ukryć fakt że zabiłam już trzy osoby. - Ta... To bardzo możliwe. Chodź, idziemy. - Wstał i podał mi rękę. Wstałam bez jego pomocnej dłoni i ekspresowo znalazłam się za plecami pani Grent. Skąd wiedziałam jak ma na nazwisko?! Zastanowiłam się przez moment. Po chwili obróciła się bardzo przerażona na mój widok. Uśmiechnęłam się i zapytałam. - Mogę w czymś pani pomóc? - Wzięłam talerze i zaniosłam je na stół. Po chwili dołączył do nas Paul. Widać było że pani Grent jest bardzo zestresowana. Usiadłam koło Paula. Wymieniliśmy znajome spojrzenia mówiące: Zaraz stąd idziemy. Przez dłuższy czas panowała nieznośna cisza. W końcu pani Grent zapytała się mnie. - I jak Ci się u nas podoba? - Nie jest źle. Lepiej niż w Troyes. Nie podobał mi się tamtejszy klimat. - Oznajmiłam. - To gdzieś we Francji, tak? - Zapytała się. - Owszem. - To daleko stąd. Co więc sprowadziło cię tutaj? - Tu jest mój dom. Mam zamiar tu zostać na dłuższy czas. - Jakie masz plany na przyszłość? Co chcesz robić? - Zapytała dociekliwe. - Zdaje mi się że pójdę w stronę malarstwa. Dużo maluję, miałam już nawet parę wystaw. Nic przesadnego. - Nie miałam planów na przyszłość. Malarstwo było czymś co lubiłam robić w wolnym czasie. Prawdą było że malowałam bardzo dobrze. - To wspaniale! Paul też dużo maluje. - Pochwaliła swojego kochanego synusia. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. - Zdaje się jednak że Paula bardziej interesuje architektura. Jaki jest twój ulubiony malarz? - Oj... Trudne pytanie. Zdaje się że Beksiński. Jego obrazy są bardo ciekawe, skomplikowane. Bardzo do mnie przemawiają, są inspirujące. - Mówiłam o nich z taką wiarygodną fascynacją... - Który jest twoim ulubionym? - Nie mam ulubionego. Wszystkie jego dzieła są wspaniałe. - Musimy już iść. - Oznajmił po chwili Paul. Staliśmy od stołu. - Dziękuję za kolację. - Powiedziałam i wyszliśmy. - Gdzie masz zamiar jechać? - Zapytałam gdy wsiedliśmy do samochodu. - Nie wiem. - Odpowiedział i odjechał z podjazdu. - Do mnie. - Oznajmiłam. - Ok. - Powiedział i pojechaliśmy w stronę mojego domu. Noc jest czymś wspaniałym. Wszytko może się zdarzyć. Można wszystko zrobić, niezauważenie. Ciemne gwieździste niebo to poezja dla moich oczu. Uwielbiam patrzeć w niebo. Podjechaliśmy do bramy która była otwarta. Wjechaliśmy przez nią. Zaparkowaliśmy samochód na podjeździe. Od bramy do domu była dość długa odległość. Weszliśmy do środka. Lex nadal nie było. Zwróciłam się do Paula. - Jak oceniasz mój pałacyk? - Piękny jak ty. - Komplement musi być. - Rozumiem że ogród jest równie wspaniały. - Tak.... Jest wspaniały. Na początku czułam się tu jak w bajce. - Nie dziwię Ci się. Nie wiele takich wspaniałych posiadłości się zachowało. Naprawdę można się tu poczuć jak w bajce! Spodziewałem się zwyczajnego domku stojącego w szeregu innych domów. - Najwidoczniej bardzo mu się podobał mój pałacyk. Przyznam że jest on wspaniały. - Widziałam wiele pałaców w swoim życiu. Tak naprawdę przez cały czas przebywałam w pałacach. Zawsze traktowana byłam jak jakaś księżniczka. - Przeszliśmy do salonu i usiedliśmy na kanapie. - Księżniczka. - Powiedział Paul. - Pijana księżniczka. Pijana księżniczka którą wszyscy są zainteresowani. - Czemu? - Zapytał. - Jestem silniejsza, szybsza... - Lepsza. - Dokończył. - Tak jakby. - Przerwałam na chwilę. W gardle poczułam pieczenie. Moje wszystkie myśli sprowadziły się do krwi. Głód, byłam głodna. Moje oczy zaczęły zmieniać kolor. Paul spojrzała na mnie. Gwałtownie się obróciłam aby nie widział mojej twarzy, twarzy mordercy. To mnie obrzydzało. Paul dotknął ręką mojej twarzy. - Nie chowaj swojej twarzy. - Powiedział. Jego ręka gładziła mój policzek. Nie obróciłam się. - Odejdź, nie chcę zrobić Ci krzywdy. - Oznajmiłam pusto. - Nie. - Powiedział stanowczo. - Odejdź ode mnie! - Obróciłam się w jego stronę. Nie przeraził się na mój widok. - Jestem głodna. - Paul podniósł swoją dłoń i przystawił mi ją do twarzy. Nie mogłam się sprzeciwić. Złapałam jego rękę i wgryzłam się w nią. Nie potrafiłam tego nie zrobić, byłam głodna. Paul lekko jęknął z bólu. Nie chciałam przestawać. Przyciągnął mnie do siebie. Po chwili powiedział do mnie. - Przestań. - Wykrzywiał się z bólu. Nie zareagowałam. - Przestań! - Nie chciałam przestawać. Możliwość picia jego krwi sprawiała mi ogromną przyjemność. - Difrie, już! - Wrzasnął ponownie. - Wystarczy! - Odepchnął mnie od siebie. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę co zrobiła, a następnie co mogłam zrobić. Mogłam go zabić! Spojrzałam się na niego z przerażeniem. On patrzał na mnie. Nie wiedziałam co powiedzieć. - Nie zrobiłaś nic czego bym się nie spodziewał. Byłaś sobą, nic co by mnie mogło zdziwić. - Nie był przerażony, patrzał na mnie i jedyną rzeczą którą chciał zrobić była możliwość mnie przytulić. Przyciągnął mnie do siebie. - Jesteś sobą, nic w tym złego. - Nie potrafiłam spojrzeć w jego oczy. - Nic złego w tym że jestem potworem? - Nie jesteś potworem! - Spojrzał mi w oczy, nie mogłam uniknąć tego aby nie spojrzeć w jego. - Jesteś taka jaka powinnaś być. Jesteś wspaniała! - To było słowa które bardzo podnosiły mnie na duchu. - Tak sądzisz? - Zapytałam cicho. - Ja to wiem. - Pocałował mnie, a ja nie wiedziałam co robić. podniósł mnie i zaniósł na górę do mojego pokoju, przez cały czas patrząc mi w oczy. Położył mnie na łóżku i przykrył kołdrą. Pocałował raz jeszcze i poszedł. Nie wiedziałam gdzie. Zamknęłam oczy i zasnęłam. *** Po przeczytaniu będzie mi miło jeśli dodacie komentarz ze swoją opinią na temat rozdziału. Będzie mi bardzo miło. Zachęcam do dalszego śledzenia nowych i mam nadzieję, coraz to lepszych rozdziałów. Dziękuję wszystkim osobą które mnie promują, to dla mnie bardzo ważne : )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz