wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 8 Pomyślałam kiedyś: Czym jest życie? Niestety, nie umiałam na to pytanie odpowiedzieć. Nie wiem co to jest życie. Nie wiem jak to jest dorosnąć, mieć gromadkę dzieci, starzeć się. Nie wiem i nigdy nie chciałabym wiedzieć. Nie liczą się dla mnie dni, miesiące, czy lata. Mogę wszystko! Jestem zwycięzcą życia! - Pomyślałam. Jakże nieomylne były wtedy myśli stuletniej nastolatki. Obudziłam się. Czułam jakby świat był mój, jakby nic nie mogło mi przeszkodzić. Wstałam. Wzięłam prysznic, uczesałam się i poszłam do garderoby. Ubrałam szare dżinsy i czarną koszulkę na ramiączkach z szarą podobizną wilka i łańcuchami na plecach. Zeszłam na dół do kuchni. Dzień był dość słoneczny, ale miałam wrażenie że pogoda szybko może się zmienić. Otworzyłam lodówkę. Wpatrywałam się w nią prze dłuższą chwilę. Po chwili do kuchni wszedł Paul. Miał lekko rozmierzwione włosy. Był to miało istotny fakt, ponieważ i tak wyglądał świetnie. Spojrzał na mnie i zapytał. - Długo jeszcze będziesz się modlić na lodówką? - Tak, chyba że zrobisz mi śniadanie. - Powiedziałam zachęcająco. - Co zazwyczaj jesz na śniadanie? - Zapytał więc. Było to jednak kiepskie pytanie. Spojrzałam w sufit. Potem w ścianę, śmiejąc się przy tym i unikając spojrzenia Paula. - Dobra, złe pytanie. Co chciałabyś zjeść na śniadanie? - Zapytał pozytywnie. Jak dla mnie pytanie nadal nie było zbyt właściwe. Zagryzłam dolną wargę i oparłam się na drzwiach lodówki. - Krew... - Powiedziałam w końcu. Paul przeczesał ręką włosy. - Kolejne złe pytanie. - Dobra odpowiedź. - Dodałam szybko. Usiadłam na blacie kuchennym i wpatrywałam się w Paula. - Gdzie znajdę twoje śniadanie? - Zapytał. Wiedziałam że to pytanie sprawiło mu lekką trudność. - Zaraz wracam. - Oznajmiłam. Zwinnie zeszłam z blatu i poszłam po piwnicy. Otworzyłam lodówkę. Torebek było coraz mnie, wiedziałam że będę musiała udać się do szpitala. Jakże kusząca propozycja, pomyślałam. Tyle krwi... Wzięłam jedną z torebek i wróciłam do kuchni. Ponownie usiadłam na blacie. Paul wyją z lodówki jogurt. Spojrzałam się na niego, wiedział co chciałam zrobić. - Nie chowaj przede mną osoby którą jesteś. - Jego słowa na temat mnie zawsze były dla mnie pocieszeniem. - Nie chowaj przede mną potwora którym jesteś. - Poprawiłam go według mojego uznania. - Nie jesteś potworem! Zrozum to! Jesteś wampirem! To nic niezwykłego że zabijasz! Ty zabijasz ludzi, ja zabijam wampiry. Nie mamy sobie nic więcej do zarzucenia. - Kolejna próba wmówienia mi że nie jestem potworem. - Na marne tracisz cenne słowa. - Powiedziałam dość ponuro. - Nie brzydzę się tego kim jestem. Brzydzę się tego kogo we mnie widzisz. - Widzę w tobie najwspanialszą osobę jaka istnieje! - Podszedł do mnie i złapał mnie za nadgarstki. - I nie chcę widzieć nikogo innego. - A więc wyjdź z kuchni. - Oznajmiłam. - Nie. - Powiedział bardzo stanowczo. Unikałam jego spojrzenia. Wzięłam torebkę z krwią. Poszłam na górę po mój czarny plecak w stylu retro i zapakowałam do niego szare spodnie dresowe i krótki, różowy top sportowy. Na koniec wpakowałam do niego torebkę z krwią. Nie była w żadem sposób zła czy zdenerwowana na Paula. Stwierdziłam że zjem w szkole. Nie było to zbytnio mądre, ale nie dbałam o to. Wszyłam z domu i wsiadłam do samochodu. Wyjechałam przez bramę wjazdową, a następnie bardzo przyśpieszyłam. Po drodze zauważyłam idącą do szkoły Mag i jej koleżankę, szatynkę o długich, kręconych włosach. Zatrzymałam się przy nich i zapytałam. - Mogę zaproponować podwózkę? - Mag bez zastanowienia wsiadła do samochodu. W gestach jej przyjaciółki widać było lekkie przerażenie. Dopiero po chwili zdecydowała się wsiąść do samochodu. Pojechałyśmy dalej. - Dlaczego twoja koleżanka jest tak przerażona? - Wyszeptałam do Mag. Bez żadnych słów podała mi gazetę. Kątem oka spojrzałam na pierwszą stronę. Wielkimi literami było na niej napisane: "Morderstwo czy przypadek" , "Najpierw zauroczyła a potem zabiła?". Nie przyglądałam się dalej gazecie. Gdy dojechałyśmy na miejsce wysiadłam z samochodu i idąc w stronę klasy od fizyki zaczęłam czytać gazetę, którą wcześniej dała mi Mag: " Jak wszystkim wiadomo Ian po raz ostatni widziany był w towarzystwie uroczej blondynki o niesamowicie pięknych oczach.". Początek artykułu mi pochlebiał. Zaczęłam jednak czytać dalej:" Na razie nie ma wobec niej zarzutów morderstwa. Wydaje się to jednak być kwestią czasu. Dziewczyna nie wykazuje jakichkolwiek oznak żałoby. Faktem jest że w dniu pogrzebu ubrana była na czarno, aczkolwiek jak sama powiedziała, strój miał jedynie spełniać ludzkie oczekiwania. Dotychczas od początku roku zginęły już trzy osoby. Dziwny i niezrozumiały przypadkiem, wydarzyło się to po przybyciu dziewczyny do miasta. Kim jest i co ukrywa niewinna Difrie Rose?" W gazecie było również zamieszczone moje zdjęcie z pogrzebu. Ze złości potargałam gazetę i rzuciłam nią za siebie, prosto do kosza na śmieci. Wzięłam z szafki książki od fizyki i poszłam do klasy. Rozstałam się z Mag i poszłam do klasy. Do dzwonka było jeszcze dziesięć minut. Usiadłam na końcu klasy, jak zawsze i wyjęłam telefon. Postanowiłam że zadzwonię do Lexi. Martwiłam się o nią. Telefon odebrał ktoś inny. -Słucham?-Przemówił mężczyzna o bardzo niskiej barwie głosowej. -Oddaj mi ją.- Powiedziałam ostro. -Chcesz ją odzyskać?-Zapytał.-Niestety muszę otrzymać coś w zamian.- Moje pytanie było oczywiste. -Czego ode mnie chcesz?!-Byłam wkurzona. -Ty za twoją przyjaciółkę.-Zignorował moje pytanie. -Przykro mi. Mam taką fundamentalną zasadę: Ja przede wszystkim.-Czasami naginałam tą zasadę ale nie zrobiłam tego w tym przypadku. -Said Mistie to urocze miasteczko. Chyba nie chcesz żeby wszyscy dowiedzieli się o tym że jesteś wampirem?-To był już dość sensowny argument aby skręcić mu kark. -Forest Great 21, może wpadniesz i spróbujesz mnie zabić. Będzie o wiele prościej.- W tym momencie do klasy weszła jakaś dziewczyna. -Wpadnę na pewno.-Oznajmił. -A więc czekam na ciebie i drewniany kołek.-Powiedziałam kończąc rozmowę. Dziewczyna patrzała się na mnie jakbym była kimś wielkim. Spojrzałam na nią. Czarne, średniej długości, kręcone włosy dodawały jej lekkiej tajemniczości i sprawiały że wyglądała trochę na trochę młodszą niż była. Ubrana była w czarny sweter w warkoczowym splotem, czarne leginsy i płaskie botki z paskami i dżetami, czarne oczywiście. Jedyne po czym można było poznać że nie jest w żałobie to intensywnie czerwona szminka. Jej sweter mało pasował to mojej bluzki na ramiączkach. Jednakże szminki miałyśmy takie same. Podeszła do mnie i jak gdyby nigdy nic usiadła koło mnie. Zdziwiło mnie to, ponieważ myślałam że cała szkoła panicznie się mnie boi. -A ja myślałam że wszyscy się mnie boją.-Powiedziałam wesoło. -Większość się ciebie boi. Część cię nienawidzi. A ja... -A ty masz gdzieś śmierć Iana. Zapewne miałaś gdzieś jego. Zdaje mi się, czy wolałaś Paula? Jednakże on nie patrzał na ciebie jak na dziewczynę tylko jak na dobrą przyjaciółkę. Tobie to nie wystarcza.-Nie wiedziałam skąd to wiem. To było takie nagłe przeczucie które musiałam z siebie wyrzucić i przekonać się czy to prawda. -Tak...-Była lekko zmieszana. Prze moment chyba zaczęła się mnie bać.-Skąd wiedziałaś? - Sama nie wiem.-Odpowiedziałam. -Rangie.-Przedstawiła się.-Di...-Nie do końca wiedziała jak się nazywam. -Difrie.-Dokończyłam. -Bardzo oryginalne.-Zamyśliła się na chwilę.-Skąd się przeprowadziłaś? -Z Troyes, Francja.-Odpowiedziałam, bardzo krótko. Szczędziłam słów. Tym razem mówiłam prawdę, ostatnio przebywałam w Troyes, ale żeby na stałe to nigdzie. -Mówisz biegle po francusku? -Tak. -Jakie jeszcze znasz języki?-Była bardzo ciekawska, ale miło się odpowiadało na jej pytania. -Angielski, Włoski, Łacina, Fiński, Polski i Suahili.-Odpowiedziałam. Zdałam sobie sprawę że trochę tego jest. Rangie bardzo się zdziwiła. -We wszystkich tych językach mówisz biegle?!-Naprawdę się zdziwiła. Jej oczy zrobiły się dwukrotnie większe. -Tak. Miałam dużo czasu na naukę.-Naprawdę dużo czasu, półtora wieku. Klasa powoli zaczęła się zapełniać. Po chwili była już pełna i zaczęła się jakże nudna lekcja. Nudna nie dla tego że byłam leniem, nudna dla tego że wszystko to znałam. To było jak powtarzanie podstawówki. Po lekcji wyszłam z klasy i poszłam prosto do gabinetu Dyrektorki. Nie pukałam, po prostu weszłam. Rozmawiała z jakąś kobietą. Gdy weszłam nagle przestały rozmawiać i zwróciły swą uwagę na mnie. Widać było że ów kobieta nie jest byle kim. Wiedziałam to po jej postawi i ubiorze. Podeszłam do nich bliżej. -Powinnaś zapukać.-Pouczyła mnie Dyrektorka. -Przepraszam, jestem zbyt zamyślona tym co dzisiaj przeczytałam w gazecie!-Zaczęłam dość spokojnie, a potem się zdenerwowałam. -Widziałam tą gazetę. Na początek chcę Ci przestawić panią burmistrz, Annelise Porte.-Kobieta zrobiła lekki ukłon w moją stronę. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. -Obejdzie się.-Rzuciłam ostro i usiadłam na fotelu obok pani Porte.-Nie chcę wydać się nietaktowana, ale sprawa o którą mi chodzi jest ważniejsza od taktowności i kultury.-Dodałam szybko. -Zgodzę się z tobą.-Poparła mnie pani Porte.-Właśnie na ten temat rozmawiamy. Jest to niepokojące. Ludzie zaczynają coś podejrzewać. W policji jest pewna specjalna grupa zajmująca się sprawami wampirów. Niestety nie współpracuje ona z nami. -A więc trzeba dać im to czego chcą, wampira...-To było oczywiste. -Możesz rozwinąć swój plan?-Zapytała dyrektorka. -Przemienię jakiegoś ucznia w wampira i doprowadzę go na komisariat policji. Nic trudnego.-Zbrodnia doskonała. Zabić a następnie wrobić w to kogoś innego. -Masz kogoś konkretnego na myśli?-Zapytała pani Porte. Wiedziałam że ten pomysł był dla dość kontrowersyjny, ale wiedziały o tym że jest on konieczny i słuszny. -Nie. Niech to będzie pierwszy lepszy uczeń.-Powiedziałam. Obie poparły mój plan i pozwoliły na działanie. -Kiedy?-Zapytały jednocześnie. Nie miałam konkretnej daty, byle szybko. -Nie wiem. Jakieś sugestie?-Zapytałam. Usłyszałam dzwonek na lekcję. Teraz miałam historię, nie zwracając na niego większej uwagi kontynuowałam rozmowę. Na moje pytanie o jakiś pomysł żadna z nich nie odpowiedziałam.-Może na balu, mam zamiar zorganizować bal powitalny, trochę późno, wiem...-To była myśl doskonała. -Popieram. Masz do dyspozycji szkolną grupę która zajmuje się takimi sprawami, jeśli chcesz.-Powiedziała pani Grent. Była bardzo zadowolona. To trochę dziwne, bo miałam zamiar zabić jednego z jej uczniów. -A więc wszystko załatwione?-Zapytała pani burmistrz, nie czekając na potwierdzenie. -A więc opuszczam was. Mam jeszcze do załatwienie pewne sprawy.-Po czym wstała i wyszła. -Jeśli pani Haterget będzie się ciebie dopytywał dlaczego się spóźniłaś, powiedz że byłaś u mnie.-Oznajmiła. Wstałam i wyszłam z jej gabinetu, pełna nadziei że cała sprawa jakoś się ułoży. Gdy weszłam do klasy lekcja już dawno trwała.Pan Haterget spojrzał się na mnie i z lekkim oburzeniem zapytał. -Zapomniałaś kiedy zaczyna się lekcja?-Wbrew pozorom jego ton mówienia był dość sympatyczny, i ani trochę wredny. -Nie, nie jest ze mną tak źle.-Odpowiedziałam. Stałam przy drzwiach i wiedziałam że jeszcze chwilę sobie tam postoję. -Skoro nie jest z tobą tak źle to proszę mi powiedzieć, kiedy zaczęła się Wojna Secesyjna? -12 Kwietnia 1861. Zakończyła się 26 Maja 1865. Przyczynami wojny były różnice społeczne i gospodarcze pomiędzy północnymi i południowymi stanami USA.-Historia była moją mocną stroną. Część historii przeżyłam osobiście, więc to chyba logiczne. Zdziwienia nauczyciela bardzo mi się spodobało. Nie mógł wyjść z podziwu że byłam tak dobrze przygotowana.-Mogę już usiąść?-Zapytałam, po czym usiadłam w pierwszej ławce, bo akurat tylko ta była wolna. Wyjęłam książki i zaczęłam robić notatki. Wszystko to wiedziałam i znałam. Następnym przedmiotem był wuef. Cieszyłam się z tego powodu, ponieważ nauczycielka bardzo mnie lubiła. Poszłam do szatni. Znałam już drogę. Więc nie sprawiło mi to większego problemu. Liczyłam na to że będzie pusta. Myliłam się było tam już parę dziewczyn. Niektóre właśnie skończyły lekcje, inne zaś, dopiero zaczynały. Podeszłam do jednej z wielu białych szafek. Na znajdującej się naprzeciwko ławce położyłam plecak i wyjęłam z niego szkolny strój na wuef. Przebrałam się i usiadłam na ławce. Mój telefon zaczął wibrować. Szybko wyjęłam go z kieszeni i odebrałam. Nie zdążyłam nawet spojrzeć kto dzwoni. -Kiedy przyjęcie?-Od razu poznała ten głos. Był to ten sam koleś z którym rozmawiałam wcześniej, ten który prawdopodobnie zabije Lexi. Bardzo się zdziwiłam. Nie przeszkadzało mi to że zapewne słuchają mnie wszystkie dziewczyny w tym pomieszczeniu. -Nie będzie go, ale zapraszam cię już dzisiaj. Oferuję szklaneczkę czerwonego napoju.-Byłam zdziwiona tym że ponownie zadzwonił, ale na pewno nie przerażona. -Nie jest mi potrzebne. Zjawię się na nim, bez wątpienia.-Jedyne co mnie w tym przerażało to to że mógł przeszkodzić mi w moim planie. -Czekam więc na ciebie. Mam cię wyczekiwać dzisiaj czy pojawisz się niespodziewanie?-Zapytałam dla zrozumienia. Wpatrywałam się prosto przed siebie, założyłam nogę na nogę, nic nienaturalnego. Nie zwracałam uwagi na to że niektóre z dziewczyn przez cały czas się we mnie wpatrywały. -Do zobaczenia.-Powiedział i na tym zakończył naszą rozmowę. Schowałam telefon do torby, po czym wsadziłam ją do szafki. -Radzę rozmawiać gdzieś gdzie nie ma tak licznego towarzystwa które obrobi Ci dupę.- Oznajmiła szczera dziewczyna. Miała ciemniejszą karnację, ciemnozielone oczy i brązowe, spięte w kucyka włosy. Ubrana była tak samo jak większość dziewczyn w szatni, złotą, obcisłą koszulkę na ramiączkach i czarne szorty. Jedyne co ją różniło to czarny numerek 15 na koszulce. -Kogo tym razem masz zamiar zabić?-Zapytała jasno włosa dziewczyna. Nie była zbyt miła, a przez jej głos przemawiał strach. Wszystkie oczy zwrócone były ku niej.-Fajnie jest tak zabijać i pozostawać bezkarnym?!-Wstała i bardzo pewnie siebie podeszła w moją stronę. -No, nie wiem...Nadal się zastanawiam.-Wstałam i podeszła do niej.-Lepiej wyjdź jeśli tak się boisz. Myślisz że jeśli bym go zabiła, chodziłabym sobie po szkole jak gdyby nigdy, nic?! Spójrz na to logicznie. W dzień kiedy zaatakowało go zwierze była pijana. Zabawiłam się, nie byłam w stanie samodzielnie dojść do domu! -A więc jak do niego wróciłaś?-Zapytała. -David mnie zaniósł. Dzień później byłam nieprzytomna, a następnego dnia wyjechałam.-Ominęłam parę istotnych szczegółów. -Wyjechałaś właśnie w dzień śmierci Iana. To jest trochę dziwne...-Miałam ochotę skręcić jej kark. Wydawało się to jednak trochę nieodpowiednie przy tylu świadkach. W mojej obronie stanęła inna dziewczyna. Miała długie, proste, blond włosy z grzywką na bok. Również była ubrana w strój na wuef. Nie lubiła grzywek, denerwowały mnie, ale muszę przyznać że bardzo do niej pasowała. -Nie ma w tym nic złego. Nie doszukuj się problemu tam gdzie go niema. Nagle stałaś się taką wielką fanką Iana?-Zapytała. Miło było że ktoś mnie bronił, i nie była to tylko jedna osoba, czyli ja sama.-Nawet go nie znałaś, a teraz panoszysz się mówiąc wszystkim że byłaś jego najlepszą przyjaciółką! To żałosne, Paige.-Była oburzona. Ze złością wsadziła rzeczy szafki, którą następnie zatrzasnęła. Paige poczuła się poniżona, ze zmieszaniem na twarzy wyszła z szatni. -Jakże bolesne musi być to że bronicie mordercę.-Powiedziałam, a następnie usiadłam na ławce. -Wydaje się nam mało logiczne abyś go zabiła.-Powiedziała kolejna dziewczyna. Po czym podeszła do mnie owa blondynka i przedstawiła się. -Sanit, Sanit Rait.-Stanęła przede mną. Byłam szczęśliwa że chociaż pewna część społeczeństwa nie podejrzewa mnie o zabicie Iana. Fakt, zrobiłam to. Ale chciałam żyć w pewnym stopniu normalnie a status mordercy by mi w tym nie pomógł. Następnie podeszła dziewczyna z włosami spiętymi w kucyka. -Marg Finges.-Oznajmiła.-Wyczuwam lekko francuski akcent? -Tak... Uprzednio przebywałam w Troyes. Jesteś pierwszą osobą która ten akcent zauważyła!-Sama nie zdawałam sobie sprawy z tego że posiadam francuski akcent. Wstałam i razem z Marg i Sanit wyszłam z szatni. Nie wiem co wuefistka we mnie widziała, ale bardzo mnie lubiła. Dzisiejszym zadaniem było ćwiczenie w grupach. Oczywiste było że będę w grupie z Marg i Sanit. Pierwsza osoba, czyli ja musiała przebiec trzysta metrów. Gdy ja przebiegnę dany dystans startuje druga osoba, czyli Sanit. Ona na odcinku stu metrów skacze przez słupki z piłką lekarską. Marg, jako trzecia musi przejść przez opony. A na koniec musimy razem przenieś worek ważący pięćdziesiąt kilogramów. Szło nam bardzo dobrze, byłyśmy najlepsze. Dziewczyny najbardziej obawiały się noszenia worka. Z moją siłą poszło nam to bardzo szybko i bez większego wysiłku. Wuefistka była bardzo zadowolona z mojej nienagannej kondycji. -Nawet się nie spociłaś!-Była mną zafascynowana. Taka mała, wampirza umiejętność. Nie pocę się, to wydaje mi się obrzydliwe. Po tym jak każda z grup wykonała to ćwiczenie, wszyscy zebrali się do kupy. -Co planuje pani następnym razem?-Zapytała jakaś dziewczyna z numerem 12. -Następnym razem będziemy biegać.-Teraz z uśmiechem na twarzy spojrzała się na mnie.-Większości wychodzi to dość kiepsko. Nie chcę tu nikogo faworyzować, ale powinnyście się uczyć od koleżanki.-Chodziło jej o mnie, oczywiście. Wszystkie spojrzenia znów na moment zwróciły się na mnie. -Dziękuję.-Potrafiłam o wiele więcej. Szkoda że musiałam się ograniczać. -Poczekaj aż zaczniemy pływać. Zobaczymy czy w tym też jesteś taka dobra. Na dziś to już wszystko! Idźcie, zdrowo się odżywiajcie i nie bierzcie żadnych świństw!-Jakże wspaniała nauka. Ciekawe czy krew to dla niej też świństwo. Wróciłam do szatni, przebrałam się, a następnie poszłam prosto do toalety. Byłam głodna. Weszłam do jednej z kabin i wyjęłam z plecaka torebkę z krwią. Powoli zaczęłam sączyć krew. Sprawiało mi to wielką przyjemność, przyjemność która doprowadzała do obłędu. Nie chciałam przestawać. Osunęłam się na ziemię. Po chwili wypuściłam częściowo pustą torebkę z rąk. Nie wiedziałam co się dzieje. Jakbym odlatywała. Wsadziłam torebkę do plecaka i spróbowałam wyjąć telefon. Chciałam zadzwonić do Paula, Davida, kogokolwiek. To nie było takie proste. Nie byłam w stanie utrzymać telefonu w rękach. Moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Czułam się jakbym miała umrzeć. Wszystko mnie bolało. Nie byłam w stanie się ruszyć. Walczyłam z niezwyciężonym bólem. Udało mi się dodzwonić do Davida. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. -Pomóż...-Wszystko co próbowałam zrobić sprawiało mi ból.-Pomóż mi.-Wymamrotałam cicho. Upuściłam telefon na podłogę. Nie byłam w stanie walczyć z przeszywającym mnie na wylot bólem. Moje ubranie,włosy, ręce, twarz, wszystko było we krwi. Nie liczyłam na jakąkolwiek pomocy. Chciałabym po prostu zamknąć oczy i usnąć, ale to by było za łatwe. Miałam cierpieć. Leżałam tam patrząc się w martwy punkt nie mogąc poruszyć żadną częścią ciała, czekając na wybawienie. Ból który mi towarzyszył siedział w środku mnie. Torturował mnie od środka nie dając żadnych oznak z zewnątrz. Modliłam się aby David mnie znalazł, żeby zrobił to teraz. Po długim czasie wpatrywania się bezczynnie w ścianę, drzwi kabiny otworzyły się. Stanął w nich i z przerażeniem spojrzał na mnie. Zbliżył się do mnie. -Co się stało?-Zapytał czule, odgarniając mi włosy z twarzy. Podniósł mnie i powiedział.-Zabiorę cię stąd.-Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć, mogłam tylko mrugać oczami, to więc zrobiłam. Z wampirzą szybkością znaleźliśmy się w samochodzie. David z niezwykłą delikatnością umieścił mnie na fotelu pasażera i szybko zawiózł do domu. Nadal nie potrafiłam się ruszyć. Wpatrywałam się w przelatującą jak film drogę. Było już prawie ciemno. Gdy dojechaliśmy David wyjął mnie z samochodu zaniósł mnie na górę. Delikatnie położył na łóżku i pocałował mnie w policzek. Chciałam się uśmiechnąć, lecz nie mogłam, ogarniał mnie ból.-Co się stało?-Zapytał ponownie. Wystarczająco bolesna była dla mnie moja niemoc. Bezczynne wpatrywanie się w kogoś komu musiało na mnie zależeć było katorgą. Próbowałam coś powiedzieć, ale zamiast słów z moich ust wydobywały się tylko pojękiwania. David nie wiedział co się ze mną dzieje ale rozumiał że nie mogę nic powiedzieć, rozumiał że to sprawiało mi ogromny ból.-Nie wiem co się z tobą dzieje ale zostanę z tobą tak długo jak będzie to konieczne.-Jego słowa dodawały mi otuchy. Bałam się tego że zostanę sama, on mnie nie zostawił. Z wielkim bólem zamknęłam oczy i usnęłam. Obudziłam się w środku nocy. David spał obok mnie. Po cichu wstałam i zeszłam na dół. Jak gdyby nigdy nic, wyszłam z domu i szłam środkiem ulicy. Byłam głodna. Podeszłam do pierwszej napotkanej przeze mnie osoby. Było bardzo ciemno i dość zimno. Na sobie miałam tylko dżinsy i cienki top. Mężczyzna którego napotkałam był dość zdziwiony i zmieszany. To była właściwa reakcja na dziewczynę która cała upaprana była we krwi. -Coś się stało?-Zapytał zaniepokojony. -Nie. Nie będziesz krzyczeć, nie będziesz się ruszać.-Powiedziałam. Jego źrenice na moment się powiększyły a następnie zmalały. -Co robisz?-Zapytał. Nie mógł się ruszać, nie mógł panikować. -Zabiję cię.-Demonstracyjnie pokazałam mu moje zęby. Moje oczy się zmieniły. Wgryzłam się w jego szyję. Krew prosto z żył była o wiele lepsza. Sączyłam jego krew, jego życie. Był kolejną osobą którą zabiję bez wyrzutów sumienia. Nie znałam go, on nie znał mnie. Nie zależało mi na nim, tylko na jego krwi. Była dla mnie ukojeniem. Następnie rzuciłam go na ziemię i cała we krwi wróciłam do domu. Położyłam się na kanapie i patrzałam się w sufit. Nie było w tym żadnego celu. Po jakimś czasie zamknęłam oczy i znów usnęłam. Rano obudził mnie David który schodził po schodach. Szybko znalazłam się przed nim. Lekko się przestraszył. -Teraz się dowiem co się wczoraj działo?-Zapytał. -Najpierw zrobisz mi śniadanie.-Oznajmiłam. Nie sprzeciwiał się. Razem przeszliśmy do kuchni. Paul zabrał się do przygotowywania śniadania a ja tradycyjnie usiadłam na blacie. Uwielbiam kiedy inni mi gotują. Sama jestem w tym kiepska.-A więc?-Wrócił do tematu. -Osobiście, sama chciałabym wiedzieć. Piłam krew... Potem upadłam na ziemię i nie byłam w stanie się ruszyć. Nawet taka prosta i ludzka czynność jak oddychanie, sprawiała mi ogromny ból.-Gdy teraz o tym myślałam, wszystko do mnie wracało. Nie potrafiłam nic więcej powiedzieć.-Za dwadzieścia minut mam lekcje.-Oznajmiła spoglądając na zegarek. -Nie poganiaj wybitnego kucharza.-Oznajmił podając mi talerz. Ugryzłam kanapkę po czym oznajmiłam. -Prawienie sobie komplementów jest taką przyjemnością? -Nie większą niż patrzenie na ciebie.-Odpowiedział. Jego komplement nie robił na mnie wrażenia. Skończyłam jeść i wstałam, chciałam od razu iść do szkoły. David podszedł do mnie i delikatnie wytarł mi krew z ust.-Może najpierw się umyjesz? -Kusząca propozycja.-Przetarłam zaschniętą na mojej twarzy krew i demonstracyjnie jej skosztowałam. -Smacznego.-Powiedział nie reagując na moje zachowanie. Poszłam na górę i wzięłam długą kąpiel. Prawie usnęłam w wannie. Ocknęłam się kiedy zaczęłam się topić, jakie to ludzkie. Wyszłam z wanny, zrobiłam makijaż, fryzurę, codzienna rutyna. To się nigdy nie zmieni. Poszłam się ubrać. Na dworze było dość ciemno ale nie padało. Ubrałam więc czarną, luźną spódnicę i czerwoną koszulę w kratkę. Do tego sportowe buty w kratę, taką samą jak koszula. Starannie dopięłam koszulę na ostatni guzik, przyglądając się sobie w lustrze. I stwierdziłam że czegoś brakuje. Rozejrzałam się po garderobie i powoli podeszłam do szuflady z ozdobami do włosów. Wyjęłam z niej opaskę z kokardą w kratkę. Delikatnie nałożyłam ją na głowę i ponownie przejrzałam się w lustrze. Teraz wyglądałam wspaniale. Tematem przewodnim była czerwona kratka. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Byłam szczęśliwą nastolatką. Nie byłam zabójcą, nie byłam wampirem, nie teraz. Teraz byłam zwykłą dziewczyną z kokardą we włosach. Zeszłam na dół. Chciałam zapytać czy jedzie razem ze mną do szkoły. Po chwili wyczułam że jest już w samochodzie. Wzięłam z szafki czarny plecak i poszłam do niego. Wsiadłam do samochodu i pojechaliśmy. David uśmiechnął się, lecz nie patrzał na mnie. Nie rozumiałam dlaczego się uśmiecha. -Co cię tak śmieszy?-Zapytałam w końcu. -Znowu zabiłaś człowieka.-Spojrzał na mnie. Przestał się uśmiechać.-To też Ci ujdzie płazem?-Nie był zadowolony. -Skąd wiesz?-Zapytałam. Część krwi którą miałam na sobie pochodziła z torebki i znajdowała się na mnie już wcześniej. -Czułem. Cały dom wypełniony był zapachem świeżej krwi.-To było zaskakujące, ponieważ dom był bardzo duży. Tak duży że mieścił ponad pięć sypialni, salę balową, ogromny salon, kuchnię, ponad pięć łazienek, duży przedpokój i równie wielki hol łączący wszystkie sypialnie. Do tego posiadał piwnicę w której znajdowały się wina, ogrom win. Nie zapominajmy też o małym lochu. To jest dla mnie pomieszczenie niewiadomego pochodzenia ale wierzę że okaże się przydatne i podziękuję ojcu że kiedyś polował na wampiry. -Przepraszam.-Powiedziałam nie okazując wielkiego zainteresowania.-Nie tolerujesz ludzkiej krwi?-Zapytałam. Tak naprawdę znałam odpowiedz, ale chciałam usłyszeć ją z jego ust. -Wiesz to.-Odpowiedział patrząc, to na drogę, to na mnie. -Wiem że jesteś słaby i nie potrafisz się kontrolować.-Spojrzałam na drogę.-Ale nie wiem dlaczego? -Powiedziała dziewczyna którą już drugi raz uratowałem. Zapomniałem dodać że była cała we krwi?-Zaśmiał się. -Ale przynajmniej się nie ograniczam.-Odpowiedziałam na swoją obronę. -Może powinnaś?-Dodał szybko. Nie podobała mi się jego odpowiedz. Była niezbyt miła i niezbyt mi odpowiadała. Ja i ograniczanie się? Ten związek nie ma przyszłości, pomyślałam. Na chwilę zapadła cisza. Zamyśliłam się i po chwili, całkowicie zmieniając temat zapytałam. -Jak to jest? Jak to jest ratować taką powaloną sukę?-To było całkowicie właściwe pytanie. On ratował mi życie a ja byłam dla niego niemiła.-Psychopatę, wampira który myślał że jest niezniszczalny a właśnie trochę się psuje.-Byłam bardzo samokrytyczna. -"Krocząc przez życie, ramię w ramię z niską samooceną i wyolbrzymioną samokrytyką, daleko nie zajdziesz."-Zacytował.-Poza tym, "Mam inne zdanie, nieprzesycone Twoją samokrytyką."-Cytat za cytatem. Jakby miało mi to pomóc. Odwróciłam się do niego plecami, wykazując duże podirytowanie.-Próbuję pomóc, może nie potrafię, ale próbuję!-Oznajmił oburzony. -Kto powiedział że potrzebuję pomocy?-Zapytałam ze złością. David zaparkował samochód na parkingu. Złapał mnie za nadgarstki i potrząsnął mną. -Ja! Ja tak mówię! I jak dotychczas okazałem się nieomylny!-Jak zawsze widział co robić. Trzepnął mną porządnie. Nie potrafiłam tego docenić, byłam okropna.-Nie wiem co się z tobą stało wczoraj, ale jeśli to się kiedykolwiek powtórzy, obiecuję Ci że będą z tobą! Czy tego chcesz czy nie!-Oznajmił. Moje oczy zaszkliło się łzami. Byłam taka beznadziejna. Spojrzał mi w oczy i wysiadł z samochodu. Pozostałam tak jeszcze przez dłuższą chwilę, poważnie wstrząśnięta tą sytuacją. Ktoś się mną przejmował. Nie docierało to do mnie. Ja tylko rozczulałam się nad sobą, byłam okropna. Ponad 150 lat rozczulam się nad swoją chorą psychicznie osóbką. 150 zmarnowanych lat. Nawet teraz... Jakiś czas zajęło mi doprowadzenie się do porządku. Wysiadłam z samochodu i sprawdziłam plan lekcji, nie było mnie już na dwóch. Teraz miałam mieć Polski. Nie wiedziałam jeszcze gdzie znajduje się sala od polskiego. Podeszłam do stojącej w pobliżu Sanit. Przeszkodziłam jej w rozmowie, ale nie była zła. -Cześć!-Przytuliła mnie i zapytała zatroskana.-Czemu wczoraj tak niespodziewanie zniknęłaś? -Komplikacje, nie rozmawiajmy o tym.-Nie chciałam wymyślać kolejnych kłamstw, jej niewiedza była lepsza niż wieczne okłamywanie.-Zaprowadzisz mnie do sali 46? Jeszcze się tu niezbyt odnajduję. -Tak, pewnie!-Odpowiedziała.-Tędy.-Wskazała. -Dziękuję.-Moje wypowiedzi były pozbawione uczuć. Jakby dzieliła nas niewidzialna ściana. -Polski mamy razem.-Dodała.-Mam nadzieję że jesteś z niego dobra!-Była ogromną optymistą. Przyjrzała mi się bliżej.-Co się stało? -Nic.-Stała odpowiedz. No bo, co innego mogłam jej powiedzieć? Uśmiechnęłam się aby Sanit się przestała niepokoić. Podziałało. -Uśmiechaj się. Ludzka twarz pozbawiona uśmiechu nie jest ludzka.-Oznajmiła poetyckim tonem. Jej wypowiedz by się zgadzała. Nie uśmiecham się bo nie jestem człowiekiem. Szkoda że ona tego nie wiedziała.-Mówił Ci już ktoś że jesteś piękna?-Zapytała. -Tak, obiło mi się to kiedyś o uszy.-Odpowiedziałam. -Na pewno nie raz i nie dwa.-Weszłyśmy do klasy i tradycyjnie usiadłam na końcu klasy, a wraz ze mną Sanit. -Ładniejsza od ciebie nie jestem.-Powiedziałam po chwili. Faktem jest że Sanit była bardzo ładna. Dziś miała rozpuszczone włosy a ubrana była w białe leginsy z kwiecistym wzorem i włożoną do spodni, beżową bluzę ze specyficznym połyskiem. Całość dopełniał złoty wisiorek z przywieszką w kształcie okularów. -Nie przesadzaj, wiem że jestem ładna. Nie da się tego ukryć, ale ty jesteś ładniejsza.-Nie droczyłam się z nią. Może i miała rację. Próbowałam w to uwierzyć, ale na marne. Po lekcji wyszłam z klasy i próbowałam znaleźć Paula. To nie ja go znalazłam, lecz on mnie. Niespodziewanie zaszedł nie od tyłu. Przestraszyłam się. Złapał mnie w swe ramiona i podniósł mnie. Przytuliłam się do niego a następnie odstawił mnie na ziemię. Humor mu dopisywał. Gdy widziałam go tak zadowolonego, sama byłam szczęśliwa. -Witam szanowną damę.-Powiedział zabawnie. Jego uśmiech był zaraźliwy. -Witam, milordzie.-Odpowiedziałam-Mam zamiar zabić, pewnego wampira.-Wyszeptałam mu do ucha. -Jakiego? Mogę się przydać.-Oznajmił ochoczo. -Wampir ten jeszcze nie istnieje.-Spojrzał na mnie z niezrozumieniem. -Co?!-Zdziwił się. Po chwili jednak przemyślał to, zmienił minę na bardziej poważną.-Zgłaszam się na ochotnika! -Ochotnika na wampira?-Zapytałam. -Nie, bez przesady! Ale zabić mogę.-W sumie, nie miałam nic przeciwko. -Muszę lecieć. Mam francuski.-Oznajmiłam gdy zadzwonił dzwonek. Wstałam z ławki i poszłam do znajomej mi już klasy od francuskiego. Po lekcji czekały mnie jeszcze dwie godziny matematyki i fizyka. Pomyślałam że to nic złego. Lubiłam matematyką, jak i fizykę. To te dwa przedmioty wybrałam sobie na rozszerzenie. Poszłam więc do sali numer 17, znajdującej się na parterze. Chciałam wejść do klasy, jednakże była zamknięta. Walnęłam nogą w drzwi, niezbyt mocno, ale wystarczająco aby zrobić lekkie wgniecenie. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Oparłam się o ścianę i poczekałam aż nauczyciel się zjawi. Po pierwszej lekcji matematyki byłam już znudzona wiecznym odpowiadaniem. Czy tylko ja byłam na tej lekcji?! Tak to wyglądało, ponieważ tylko ja potrafiłam udzielić odpowiedzi na wszystkie zadania. Ta tematyka był mi już dobrze znana. Może się wydawać że jestem głupią blondynką która tylko baluje, ale tak nie jest. Jestem bardzo oczytana. Znam się na sztuce, dużo widziałam, znałam wiele wielkich osobowości. Nie lubię gdy ludzie traktują mnie jak nic nie wiedzącą osóbkę. Wiem więcej niż wszyscy nauczyciele w tej szkole. To brzmi trochę jak przechwalanie się, ale to prawda. Jestem od nich starsza, to akurat sprawiało że chciało mi się śmiać. Wyszłam z budynku szkoły i udałam się na bardzo krótki spacerek, gdyż za piętnaście minut miałam następna lekcję. Pogoda bardzo mi się podobała. Nie było widać słońca, chmury przybrały ciemną barwę, a mimo to było ciepło. Podeszłam do siedzącego na ławce Paula. Był w towarzystwie swoich znajomych. Zdaje się że było to trzech chłopaków i dwie dziewczyny. Wszyscy siedzieli i byli bardzo weseli. Paul obrócił się w moją stronę. Na mój widok jego uśmiech stał się jeszcze większy. Usiadłam obok niego, omijając dwóch chłopaków siedzących na trawi. Paul objął mnie swoim ramieniem. Jeden chłopak bardzo się mi przyglądał. Trochę mi to przeszkadzało. Zapytałam więc. -Coś nie tak?-Na te słowa chłopak przestał się wpatrywać we mnie jak w święty obrazek, ale nadal patrzał. -Nie, nie! Wszystko gra.-Wytłumaczył się. Jedna dziewczyna była zajęta swoim telefonem, druga zaś rozmową z jednym z chłopaków. On jednak nadal się we mnie wpatrywał.-Przypominasz mi kogoś.-Powiedział po chwili. -Kogo?-Zapytałam z zaciekawieniem. -Nie wiem. Wiem tylko że już kiedyś cię widziałem. -Wątpię.-Odpowiedziałam. Nie było możliwości aby mnie znał, o ile mieszkał tu przez cały czas. -Troyes.-Powiedział po chwili. Lekko się zdziwiłam. Przez ostatni rok przebywałam w tym mieście, mógł mnie znać. Pytanie tylko z jakiej strony mnie znał. -Tak!-Odpowiedziałam. -To ty tańczyłaś na stole?-Zaśmiał się. -Zapewne.-Znałam siebie i wiedziałam że tańczenie na stole po pijaku było dla mnie normą. -Nie wiedziałem że z ciebie taka imprezowiczka!-Wtrącił Paul. -Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.-Odpowiedziałam dość tajemniczo. Po chwil dziewczyna z telefonem oznajmiła. -Uśmiech.-Wystawiła telefon przed siebie w zamiarze zrobienia nam zdjęcia. Szybko zakryłam twarz dłońmi i spuściłam głowę w dół, aby wymigać się od zdjęcia. Wszyscy zaśmiali się z mojego zachowania.-Nie przesadzaj! -Tak też jest pięknie.-Oznajmił Paul odsłaniając moją twarz i delikatnie odgarniając mi włosy z twarzy. -Co teraz macie?-Zapytał jeden z chłopaków. -Matematykę.-Oznajmiłam jednocześnie z jakimś chłopakiem. -Farciarze.-Powiedziała dziewczyna od telefonu.-Ja mam historię. -Jak można historii nie lubić?-To było dla mnie nie zrozumiałe. -Jeśli ktoś nie zna się na Wojnie Secesyjnej, to może jej nie lubić.-Powiedziała z lekkim smutkiem. Faktem jest że historia jest dość trudna, ale nie po 150 latach. -Nie przesadzaj, ja tylko powiedziałam dwa zdania na dany temat.-Nie chciałam się przechwalać. -Tak... A potem prowadziłaś rozmowę z nauczycielem, przez całą lekcję!-Powiedziała druga dziewczyna. Obie musiały chodzić ze mną na historię. -Było aż tak źle?-Zapytałam załamana. Nie mogłam uwierzyć że przez całą lekcję prowadziłam konwersację z nauczycielem, dla mnie nie wyglądało to tak przesadnie. -Tak...-Odpowiedziały jednocześnie. Po chwili zadzwonił dzwonek na lekcję. Wraz z jednym z chłopaków poszliśmy w stronę klasy od matematyki. Gdy oddalaliśmy się od reszty Paul krzyknął do chłopaka. -Pilnuj jej!-To było urocze. Chłopak przerzucił mnie przez ramię i przez chwilę tak mnie niósł. Zaczęłam się śmiać, on też. Następnie delikatnie odłożył mnie na ziemię. Tu się czułam lepiej. -Uważaj bo ucieknę.-Powiedziałam. -Mam cię więc trzymać?-Zapytał. To był zły pomysł. Wolałam stać stabilnie na ziemi. -Nie, dzięki. Difrie.-Oznajmiłam. -Luke.-Przestawił się. Gdy weszliśmy do klasy było już parę minut po dzwonku. Nauczyciel z oburzeniem zwrócił się do Lukasa. -Dzwonek był 5 minut temu. Radzę częściej spoglądać na zegarek.-Nie było on zbytnio młody, miał może z 40 lat. Ubrany w granatową koszulkę i czarną marynarkę, wyglądał bardzo poważnie.-Dostają państwo spóźnienie.-Był dość stanowczy. Podeszłam do jego biurka i po cichu, spoglądając mu w oczy oznajmiłam. -Zapomnisz o spóźnieniu. Przyszliśmy na czas. Weźmiesz sobie wolne, od teraz. Ach, zapomniałam że po wyjściu ze szkoły wpadniesz pod samochód.-Przez moment zastygł w bezruchy. Po chwili, gdy już się ocknął, wstał, zabrał swoją teczkę i wyszedł z klasy, jak gdyby nigdy nic. Usiadłam w ławce obok Luke. Wszyscy byli zdumieni. Nie mogli uwierzyć w to co się właśnie stało. -Co mu powiedziałaś?!-Zapytał zdziwiony. -Zasugerowałam aby wziął sobie wolne.-Nie mogłam mu przecież powiedzieć że go zahipnotyzowałam. -Nie wiem jak to zrobiłaś, ale brawo Ci za to.-Nie mógł wyjść z podziwy, podobnie ja reszta klasy. -Chodź, idziemy!-Oznajmiłam zachęcająco. Luke bez zastanowienia wstał i wyszedł z klasy. Po cichu przemieszczaliśmy się po korytarzu. Wyszliśmy ze szkoły. Teraz już mogliśmy swobodnie rozmawiać. Już prawie zapomniałam o tym że kazałam nauczycielowi się zabić. Tak się składa że zrobił to na naszych oczach. Przerażony Lukas szybko podleciał na miejsce zdarzenia. Przez chwilę stałam w miejscu, a następnie szybko znalazłam się przy leżącym na ziemi nauczycielu. Wszędzie było pełno krwi. Lukas chciał coś zrobić. Najgorsze w tym wszystkim, dla niego było to że nie mógł nic zrobić. Wyjął z kieszeni telefon i zadzwonił na pogotowie. -West Side, zdarzył się wypadek, nauczyciel wpadł pod samochód.-Jego słowa brzmiały bardzo chaotycznie. Zbliżył się do ciała. Wiedziałam że on już nie żyje, nie słyszałam bicia jego serca. Nie mówiłam mu tego. Przyklękłam przy jego ciele. Luke zaczął go reanimować, to było bezsensowne. Wszystko było we krwi. Nawet ja miałam ubrania całe we krwi. Nie powinno mnie tu być, nie tu. Wszędzie była krew. Jej zapach, chciałam wgryźć się w jego szyję, sączyć krew z jego tętnicy. To było okropne, musiałam się ograniczać. Po chwili znalazł się przy mnie David. Wiedział że musi mnie stąd zabrać. Znów mnie ratował. Jego też nie powinno tu być, narażał się dla mnie. Spojrzał na Luke i powiedział. -Zabiorę ją. Poczekaj na karetkę.-Nie chciałam iść. David musiał użyć ogromnej siły aby mnie stamtąd zabrać. Nie było to tak widoczne do innych, ale naprawdę musiał użyć ogromniej siły. W końcu zmusił mnie do tego abym wstała i poszła razem z nim do samochodu. Posłusznie usiadłam na fotelu pasażera. Odjechaliśmy z parkingu. -Nie musiałeś mnie ratować.-Oznajmiłam szorstko. -Nie musiałem, to fakt, ale chciałem.-Nie dawał za wybraną, przez cały czas widział we mnie kogoś więcej, zależało mu na mnie. Nie chciałam przyjmować tego do wiadomości. -Znów mnie ratujesz. Dlaczego?-Może i byłam głupia, ale tego nie rozumiałam.-Co jest we mnie takiego że mnie ratujesz? -Zależy mi na tobie, na twoim życiu! Wystarczy?!-Był zły, ale patrzał na mnie z wiarą, z zaufaniem i troską. Zdaje się że wierzył w to że mogę być lepsza. -Dziękuję.-Odparłam o chwili. Dotarło do mnie że nigdy tego nie zrozumiem, wystarczy że to zaakceptuję. -Nie mogłem Cię tam zostawić. Tam było tyle krwi. Ja nie mogłem wytrzymać. Miałem już ochotę wypić z niego krew. Nie dałabyś rady -Mówił to z bólem. -Wiem, od niedawna się psuję. Mam defekt.-To była okropna prawda. Zawsze potrafiłam opanować swoje pragnienie, teraz mi się to nie udaje. Do tego wczorajszy dzień. Coś się ze mną działo, nie umiałam stwierdzić co się ze mną dzieje. -Co się dzieje?-Był zaniepokojony. -Miewam dziwne sny, wczoraj zwijałam się z bólu, nie potrafię opanować pragnienia...-Nie wiedziałam czy powinnam mu mówić o jeszcze jednej i najważniejsze objawie.-Miałam wizję. -Jaką wizję?-Zdziwił się. -Widziałam wampira. Klęczał przy mnie... Byłam cała we krwi... Pożywił się mną...-Mówienie o tym sprawiało mi niewytłumaczalną trudność. -To on Cię przemienił?-Na to pytanie czekałam. -Tak mi się wydaje.-Nie byłam tego pewna na sto procent. Wierzyłam w jakąś wizję, to było idiotyczne. Jednakże czułam że to prawda. W moich oczach pojawiły się łzy. -Wszytko Okej?-Zapytał. -Nie, nic nie jest okej!-Wybuchłam.-Wszystko się pieprzy. Ja się pieprzę!-Łzy zaczęły spływać po moich policzkach.-Jestem zmienną szmatą, która próbuje żyć normalnie. To nie jest normalne życie! Ja się kurwa psuję, jestem bezużyteczna!-Nie przebierałam w słowach.-Nawet teraz, nawet teraz ryczę jak jakaś idiotka. -Nie jesteś idiotką, nie psujesz się. Jesteś po prostu zagubiona, próbujesz być kimś kim nie jesteś.-Był bardzo opanowany. -Znów to robisz!-Spojrzał się na mnie, chcąc usłyszeć co robi nie tak.-Ratujesz mnie, tyle że tym razem słusznie. Potrzebuję pomocy.-Zaczęłam trzeźwo myśleć. -Wiem, pomogę Ci.-Jego opanowanie już mi pomagało. -Ja chcę żyć normalnie. Wizje, zwijanie się z bólu, krytyczny stan psychiczny... Jeszcze ktoś chce mnie zabić!-O tym mu jeszcze nie powiedziałam. Zdałam sobie jednak sprawę że go potrzebuję. Coś się z mną działo, coś złego. Nie mogłam sobie sama z tym poradzić. -Do ciebie czy do mnie?-Zapytał. -Do ciebie, nie mam ochoty przebywać sama. -Słuszny wybór. Potem opowiesz mi kto chce Cię zabić?-Zasugerował parkując pod swoim domem. Wyszliśmy z samochodu i weszliśmy do środka. Nagle znalazłam się pod ścianą z mocnym uściskiem dłoni Rose na szyi. David chciał ją szybko odciągnąć, lecz bez skutku. Rose odepchnęła go z ogromną siłą. Była o wiele silniejsza od niego, ale nie ode mnie. Jej uścisk zrobił się jeszcze ciaśniejszy. -Miło, co nie?-Zapytała wrednie.-Masz coś co należy do mnie.-Miała na myśli pierścionek który jej zabrałam. Ciężko było mi cokolwiek powiedzieć. -Nie da się tego ukryć. Fajnie jest się prażyć na słońcu?-Również byłam nie miła. Wkurzyłam ją.-Zapomniałaś o jednym.-Oznajmiła wyrywając się z jej uścisku. Szybko złapałam parasol. Oderwałam z niego drewniany koniec i wbiłam jej go w brzuch.-Jestem silniejsza.-Odeszłam od niej i przeszłam do salonu. Po drodze krzyknęłam.-Następnym razem trafię w serce.-To była groźba, a za razem obietnica. Chwilę później, do salonu wszedł David. -To był kiepski pomysł.-Było mu przykro za to jak zachowała się Rose. -To i tak by się zdarzyło.-Pocieszyłam go. Moją uwagę zwróciła jego ręka, a dokładnie znajdująca się na niej rana.-Wolno się regenerujesz. -Taka dieta.-Nie miał ochoty mówić na ten temat. Usiadłam na fotelu, on na kanapie. -Nie żałujesz?-Zapytałam. Tego nigdy nie zrozumiem -Nie.-Szybko zmienił temat.-A wiec... Kto chce Cię zabić? -Nie wiem kim on jest. Wiem tylko że ma Lexi i zależy mu na tym aby dostać się do mnie. -Czy on ją zabije? -Nie, raczej nie. Zdaje mi się że będzie mu potrzebna...-Moje wypowiedzi były krótkie i mało mówiące. -Do czego może mu być potrzebna?-Zapytała stojąca w progu drzwi Rose. Zdziwiło mnie to. Spojrzałam się na nią z niezrozumieniem.-Chyba mogę się wypowiadać?-Podeszła do nas i usiadła na kanapie obok Davida.-Teraz jesteśmy kwita. Oddaj mi pierścionek.-Zwróciła się do mnie. Sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam z niej złoty pierścionek, podając go jej. Szybko włożyła go na palec. -Sądzę że nadal będzie próbował mnie szantażować.-Wróciłam do tematu.-Bez skutecznie, nie będę mu ulegać. -A więc wiemy tylko tyle że chce Cię zabić i ma Lexi.-Ujął wszystko w całość. -Mało.-Skomentowałam Rose. -Wystarczająco dużo aby się niepokoić-Odpowiedział na jej komentarz. -Jestem głodna.-Oświadczyłam poza tematem. -To nie na temat.-Oburzyła się Rose.-Wiesz już chociaż jak rozwiązać sprawę śmierci tego Iana? -Wiem, ale na ten moment jestem głodna i to mnie niepokoi!-Nie rozumiała o co mi chodzi. To nie była samolubna wypowiedz o tym że po prostu chce mi się jeść. -Przecież jadłaś rano. Nie powinnaś być głodna tak często.-Na początku David musiał pozbierać wszystko do kupy. Po chwili już rozumiał.-To nie jest normalne. -Ja to wiem, ale ja na serio jestem strasznie głodna. -Nie mamy ludzkiej krwi.-Ten temat nadal sprawiał Davidowi trudność. -Jestem zmęczona.-Źle się czułam. Wiedziałam że coś jest ze mną nie tak jak powinno być.-Powinnam już iść.-Wstałam i skierowałam się w stronę drzwi. Davidowi ten pomysł się nie spodobał. -A jeśli On tam będzie?-Wstał i podszedł do mnie. -To zachowam się jak wampir i go zabiję. Jestem wampirem! Do cholery jasne, pozwól mi być wampirem!-Obróciłam się w jego stronę. Zakręciło mi się w głowie, straciłam równowagę. Dobrze że David mnie złapał.-Zauważyłeś że mam zmienny nastrój?-Wymamrotałam. David przez cały czas musiał mnie trzymać, bo inaczej bym upadła. Chciałam się podnieść ale za każdym razem ponownie lądowałam w jego objęciach.-Jestem pijana? -Jesteś pijana.-Oznajmił, próbując powstrzymać śmiech.-Bardzo pijana. Kiedy się tak opiłaś?! -Nie piłam od ponad tygodnia!-Odpowiedziałam. Znów spróbowałam wstać, nadal bez skutku. -Mamy pijanego, ekscentrycznego wampira który... Ty ćpasz? To by wyjaśniało te twoje wizje.-Powiedziała Rose która właśnie podeszła do nas. -Nie...-Oburzyłam się. Nie ćpałam. -Nie przesadzaj Rose.-David spojrzał na nią.-Teraz mamy inny problem, Difrie mianowicie.-Na te słowa spróbowałam wstać ponownie, tym razem mi się udało. Doszłam do drzwi. W trakcie przechodzenia zahaczyłam o próg.-Co masz zamiar zrobić?-Zapytał spokojnie. -Mam zamiar skręcić mu kark.-Miałam na myśli gościa który miał Lexi. -To idiotyczne!-Oznajmił. Podszedł w moją stronę ale zanim to zrobił mnie już tam nie było. Wróciłam do domu. Stanęłam na środku przedpokoju i krzyknęłam. -Masz ochotę mnie zabić? Może najpierw spojrzysz mi w oczy?-Nie byłam już jak pijana. Wiedziałam że On tu jest. -Mam patrzeć w oczy mordercy, potwora?-Odezwał się. Szybko obróciłam się za siebię. Stał tam z kołkiem w ręce. Nie byłam przerażona, wiedziałam że On tu będzie.-Z ilu niewinnych dusz wyssałaś życie?-Nie wzruszył mnie. -Zaraz będzie o jedną dusze więcej.-Odpowiedziałam ostro. Zniknęłam z jego pola widzenia. Po chwili znalazłam się za jego plecami. Chciałam zabrać mu kołek, ale on to przewidział. Wykręcił mi rękę, a następnie kopnął mnie w brzuch i rzucił mną o lustro. Na moim ciele pojawiły się liczne rany i odłamki szkła.-Nie zależy Ci na tym abym przeżyła?-Zapytałam. Wiedziałam że i tak będę musiała to sprawdzić.-Zabijasz wiele wampirów, więc wątpię aby zabicie mnie było aż takie ważne. Chcesz ode mnie czegoś innego.-Nie reagował na to co mówię, rzucił we mnie kołkiem. Złapałam go w locie.-Nasączyłeś go werbeną, sprytnie.-Szybko wstałam i stanęłam przed nim. Podałam mu kołek. Bardzo się zdziwił.-Proszę. Teraz możesz mnie zabić.-Oznajmiłam. Wziął kołek ale nie wbił mi go w serce, tak jak myślałam. Nie chciał mnie zabić.-Nie zrobisz tego, tak myślałam. -Nie ma sensu.-Oznajmił. Nie rozumiałam o co mu chodzi. Nie bałam się go, ale czułam się dość dziwnie.-Pete.-To imię nic mi nie mówiło. -Kim jesteś?-Zapytałam z zaciekawieniem. -Nie mogę Ci powiedzieć. -Odpowiedz mi!-Wrzasnęłam. Nie chciałam aby to pytanie pozostało bez odpowiedzi. -Nie mogę, gdybym Ci powiedział musiałbym sobie odgryźć język.-Nie zależało mi na jego języku. Coś mi tu nie pasowało. Szybko się obróciłam. Teraz przede mną stała Lex, ale nadal coś było nie tak. Jej oczy łaknęły krwi. Wszystko zaczęłam rozumieć. -Lexi, nie!-W moich oczach pojawiły się łzy. Już doskonale wiedziałam o co chodzi. On mnie nie zabije, ale ona mogła to zrobić.-Nie!-Ona była jedyną osobą której się bałam. Była wściekła, a gdy jest wściekła jest też głodna. To musiał być potworny głód. Ludzka krew nie wystarczała. Chciała mojej, wampirzej. Wiedziałam że to się dobrze nie skończy, ona się nie pożywi, ona rozerwie mnie na strzępy. Pete spojrzał na mnie po raz ostatni i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi. Lex spojrzała na niego a potem znów na mnie. Chciała się do mnie zbliżyć. Powstrzymałam ją ręką, chciałam chociaż spróbować ją opanować.-Jesteś dobra, nie tak jak ja! Nie zrobisz mi tego!-Byłam spanikowana i wściekła, dostałam cios w plecy, zabolało. -Tu byś mi to zrobiła.-Nie było w niej grama uczuć. -Nie wiesz tego!-Wrzasnęłam. Była jedyną osobą której starałam się ufać. -Nie bądź śmieszna, zrobiłabyś to!-Było w niej tyle nienawiści, nic się dla niej nie liczyło. Ale miała rację. -Zrobiłabym to! Wiesz co?! Mam ochotę zrobić to teraz!-Byłam wściekła. Rzuciłam się jej do szyi. To nie było takie proste, ona była bardzo silna, za silna... Odrzuciła mną do salonu. Szybko wstałam i wzięłam z szafki lampę. Bez zastanowienia rzuciłam nią w Lex. Trafiłam, ale jej to nie ruszało. Podeszła do mnie, i wgryzła się w moją szyję. Próbowałam ją odepchnąć, ale ona była za silna. W końcu udało mi się wyrwać. Szybko złapałam leżący w pobliżu kołek i wycelowałam nim w nią. Nic to nie dało. Lex złapała go i wyrwała mi go z rąk. Wbiła mi go w brzuch, bolało jak cholera. Zaczęłam wrzeszczeć. Byłyśmy całe we krwi. Nie dawałam rady. Poddałam się myśląc że zaraz umrę, nie byłam w stanie walczyć. Ona była zbyt silna. Podeszła do mnie i bez zastanowienia ponownie wgryzła się w moją szyję. Poddałam się, to był mój największy błąd. -Dzień dobry Pani Grent!-Powiedziałam uroczo.-Zastałam Paula?-Wciągnęłam powietrze nosem bardzo mocno, aby móc go wyczuć.-Oczywiście że jest!-Wprosiłam się do środka zanim Pani Grent zdążyła cokolwiek powiedzieć.-Miło Panią widzieć.-Przeszłyśmy do salonu. Byłam dość nachalna. -Witam Cię moja droga.-Powiedziała w końcu.-Rozumiem że jedyny powód dla którego tu jesteś siedzi w swoim pokoju?-Myliła się. -Tak właściwie to siedzi w kuchni.-Poprawiłam ją i natychmiast przeszłam do kuchni. Stał pochylony nad lodówką. -Paul, kolacja będzie za pół godziny! Zostaw lodówkę w spokoju.-Powiedziała około dwunastoletnia dziewczynka siedząca przy wyspie. Miała starannie spięte w warkocz, grube, ciemne, blond włosy. W tej fryzurze wyglądała dość poważnie. Ratowały ją szare dżinsy z dziurami i zwykły, biały podkoszulek. Wyglądała uroczo. Mała słodka kruszynka. Ze mną naprawdę działo się coś złego. Uśmiechnęłam się do nie a następnie podeszłam do Paula. Nie był zbyt wesoły, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. -Słyszałaś o profesorze Finesie?-Zapytał. Zrozumiałam że chodziło mu o nauczyciela od matematyki, który tylko przypadkiem wpadł pod samochód. -Tak, byłam tam.-Chciałam krzyknąć: To ja kazałam mu wpaść pod ten samochód!. -Luka ni może się pozbierać.-Wiedziałam już że jego smutek to było czyste aktorstwo. -Próbował go jeszcze ratować, gdy on już nie żył. Tragiczne. -To ty jesteś tą morderczynią?-Wtrąciła się dwunastolatka. Obróciliśmy się w jej stronę. -Wers, czy mogłabyś być bardziej subtelna?-Zapytał Paul.-To pytanie trochę nie taktowne. -A kto by mówił o takcie?! W dzisiejszych czasach? Taktowność stała się nudna już pięćdziesiąt lat temu. To tak jakbyś chciał nauczyć słonia grać na pianinie, nigdy nie zna właściwego taktu.-Oznajmiłam. To co mówiłam było prawdą. Dobrze wiedziałam co mówię.-Twoje pytanie jest słuszne, ale na pytanie trzeba zadać kolejne pytanie: Czy gdybym kogoś zabiła, mogłabym spokojnie stąpać po zimi? Myślę że gdyby policja miała do tego jakiekolwiek wątpliwości, bez większego zastanowienia wsadzili by mnie do więzienia. Ale jeśli chodzi o tą taktowność to warto by spraktykować.-Wers nie do końca nadążała za tym co mówiłam ale bardzo ją to zainteresowało. -Wystarczająco słuszna filozofia?-Zapytał się Paul. Wers jedynie pokiwała głową. Poszliśmy do jego pokoju. Tam czułam się swobodniej. Usiadłam na pufie znajdującej się pod oknem. Paul zrobił to samo. -Brawo za wejście drzwiami!-Pochwalił mnie żartobliwie. -Następnym razem wejdę oknem twojej siostry.-To była kusząca propozycja. -Ciekawy pomysł. Dowiem się dlaczego wczoraj nie było cię w szkole? -A jaki mamy dziś dzień?-Zapytałam zmieszana. Musiałam przespać na podłodze całą dobę, a nie parę godzin. -Aha, już rozumiem.-Chyba miał na myśli coś innego niż ja. -Nie! Ja tylko przeleżałam na podłodze dłużej niż myślałam.-Nie chciałam tego powiedzieć. Samo wyszło. Paul zaczął się śmiać, ja również. To brzmiało jak: Zabalowałam, potem obudziłam się na podłodze i nie wiem jaki jest dziś dzień. Na dodatek mam kaca. Chciałam się z tego jakoś wytłumaczyć.-No bo Lexi.... Ona się mną karmiłam i ja.....-Mówiłam bardzo zwięźle i haotycznie.-Potem David... I poszłam spać.-Nie mogłam przestać się śmiać. Paul szybko się opanował. -Jaka Lexi?! Ona.... Co?!-Teraz to do mnie nie przemawiało. -Karmiła się mną.-Powiedziała wciąż się śmiejąc.-Nie potrafię panować nad emocjami, przepraszam. Wszystko odczuwam jeszcze mocniej niż normalny wampir.-Wytłumaczyłam. -Zauważyłem.-Odpowiedział. Przestałam się śmiać. Spojrzałam mu w oczy. -Wiesz co? Lubię patrzeć ludziom w oczy, mogę wtedy wszystko. -Nie...-Powiedział lekko oburzony.-Przemyśl to jeszcze.-Wiedział już że chciałam go zahipnotyzować. -Zapomnij o tym że jestem wampirem.-Powiedziałam. Przez moment Paul zastał w bezruchu. Po chwili spojrzał się na mnie żywo.-Jak się czujesz?-Zapytałam. -A mam się czuć?! Czuję się normalnie.-Oznajmił. -Telefon! Telefon Ci dzwoni.-Nawet się nie zorientował że coś w jego kieszeni zaczęło wibrować i dzwonić. Wyjął telefon z kieszeni i odberał. -Słucham.-W tle było słychać odgłosy imprezy. -Wpadniesz do James'a? Jego rodzice wybyli! Super impreza.-Przemówiła dziewczyna o bardzo cienkim i przesadnie słodkim głosiku. -Wpadniemy?-Zapytał się mnie. Wyraziłam moją aprobatę w postaci uśmiechu.-Wpadniemy!-Odpowiedzał wyraźnie zadowolony. -Czekam.-Powiedziała dziewczyna. Paul schował telefon do kieszeni. -Powinnam się przebrać.-Pójście na imprezę w zwykłych dżinsach było dla mnie nie możliwe. -Może najpierw kolacja?-Zasugerował. -Nie lubię spalonego kurczaka.-Wyczuwałam zapach kurczaka, oraz spalenizny. -Co?!-Zdziwł się. Prawie zapomniałam o tym że wymazałam mu wspomnienia związane z moim wampiryzmem. -Nic.-Odparłam szybko. -A więc skoro nie chcesz jeść kolacji to przebiorę się i jedziemy do ciebie a potem do James'a, ok? -Tak.-Zgodziłam się. Paul otworzył szafę i przebrał się w pierwszą bluzę którą miał pod ręką. Wzór złotych pocisków był bardzo orginalny. Stylowo podciągnął rękawy po czym oznajmił. -Gotowy. Idziemy? -Tak.-Byłam lekko zamyślona. Wstałam i razem wyszliśmy z domu, do samochodu, a następnie pojechaliśmy do mnie. Jechaliśmy moim samochodem więc ja prowadziła. Lubiłam szybką jazdę, a Paul nie miał nic przeciwko. Zaparkowałam i wysiadłam z samochodu. -Idziesz?-Zapytałam się go. Miał zamiar zaczekć w samochodzie ale mone pytanie było jak rozkaz. Wysiadł z samochodu i poszedł ze mną do mojego pokoju. Usiadł na łóżku a ja przeszłam do garderoby. Ubrałam białą, koronkową sukienkę. Bardzo delikatną i zwiewną. Do tego szara, cienka kurtka dzinsowa, która dodałam charakteru i czarne botki. Nigdy nie miałam większego problemu w doborem ubrań, ale zawsze przywiązywałam do nich ogromną wagę. Trzyma mnie to w rzeczywistości. No bo, co może być bardziej teraźniejszego?! Wyszłam z garderoby i zapytałam. -Czy ten twój kolega nie ma przypadkiem urodzin?-Chodziło mi o to że wypadałoby mieć jakiś prezent. -O fack! Nie mam nic.-Zorentował się pp chwili. Miał na myśli to że nie m prezentu. -Lubi książki?-Zapytałam nie oczekując pozytywnej odpowiedzi. -Tak...-Odpowiedział Paul. Podeszłam więc do ściany z książkami i wyjęłam pierwszą, lepszą. -Michel Montaigne "Próby". Z czasu renesansu.-Oznajmiłam dumnie. Książka miała za sobą już parę wieków ale nadal była prawie jak nowa. -Hm?-Paul najwidoczniej nie znał tego autora i nie był przekonany co do tej książki. -Takiego wydania nie znajdziesz nigdzie! -Nie przesadzajmy. Jest już trochę stara....-Próbował mnie przekonać że to zły wybór, ale ja byłam pewna że to fenomenalny wybór. -Posiada podpis autora. Autor umarł parę wieków temu!-Nie dawałam za wygraną. Zdaje się że podałam dość dobry argument. -Podpis autora z czasów renesansu?!-Był zdumiony tym faktem. Wiedział że nie kłamię. -A więc się zgadzasz, tak?-Chciałam usłyszeć wyraźne potwierdzenie. -Tak.-Oznajmił po czym zeszliśmy na dół i pojechaliśmy do Ów kolegi. Gdy dojechaliśmy zastanawiałam się po jakim czasie przyjedzie policja w sprawie zakłócania ciszy nocnej. Pewnym krokiem wysiadłam z samochodu. Paul objął mnie ramieniem i poszliśmy w stronę drzwi. Już miałam wchodzić kiedy zorientowałam się że nie wejdę bez zaproszenia. Taki już los wampira... Udałam że muszę skorzystać z telefonu. Improwizowałam, nie miałam pojęcia jak się z tego wyplątać. Zaczęłam coś klikać na telefonie, ale wiedziałam że długo tak nie będę mogła. Schowałam telefon do kieszeni. Paul patrzył się na mnie z lekkim podejrzeniem. To wyglądało jakbym się bała progu drzwi. Wszedł do środka a ja nadal musiałam stać na dworze. -Co czynisz?-Zapytał. -Ja... No wiesz... No ja...-Ciągnęłam to i ciągnęłam, w nieskończoność. Podszedł do mnie jakiś blond włosy chłopak. -James.-To musiał być organizator imprezy. Paul cofnął się o parę kroków i staną obok mnie i James'a. -Cześć. Mam nadzieję że tym razem będziesz bardziej pijany.-Zwrócił się do niego Paul. Dołączył do nas Luka. Nie wyglądał na zbytnio przejętego śmiercią nauczyciela. Wręcz przeciwnie, był w humorze na imprezowanie. -Mistrzynię picia macie przed sobą.-Chodziło mu o mnie. -Doprawdy nie wiem o co chodzi.-Oznajmiłam żartobliwie.-Parę razy zdarzyło mi się tańczyć na stole... Wielkie mi rzeczy! -Zobaczymy co potrafisz.-Powiedział James. Widocznie oczekiwał czegoś spektakularnego. Byłam otoczoana gronem chłopaków, gronem przystojnych chłopaków. Już czułam na sobie spojrzenia zazdrosnych lasek. Byłam do tego przyzwyczajona. Podałam James'owi książkę. -Słyszałam że lubisz książki. Napisana w szesnastym wieku z podpisem autora.-Muzyka grała tak głośno że prawie musiałam krzyczeć. -Dziękuję.-Odpowiedział.-Będziemy tu tak stać? Chodźcie!-Oznajmił zachęcająco.-Ciebie zapraszam szczególnie.-Zwrócił się do mojej osoby. -Difrie-Przedstawiłam się. 'Szczególne zaposzenie' było bardzo pomocne. Mogłam teraz spokojnie przejść przez próg. To była ogromna ulga. Czułam się niepewnie, jakby zagubiona. A przecież otaczali mnie ludzie których w pewnym sensie znałam, właściwie to ich imiona: Paul, James, Luka. Doszłam do wniosku że nie mogę się nudzić. Potrzebuję się zabawić, a do tego potrzebny był mi alkochol. Chłopcy byli zajęci rozmową. Nie wiedziałam jaki był jej temat, byłam w swoim świecie. Odchyliłam się i wzięłam od jakiejś dziewczyny butelkę z piwem. -To moje.-Użyłam skutecznej hipnozy. Dziewczyna bez słowa odeszła. Powróciłam do nadal rozmawiających chłopaków. Napiłam się piwa. -A ty co o tym sądzisz?-Zapytał James. Nie byłam w temacie. -A o co chodzi?-Przekrzywiłam się. -Co sądzisz o mordercy?-Powtórzył pełne pytanie. -Z tego co mi wiadomo to ja jestem mordercą.-Odparłam śmiejąc się. Była to opinia ludzi którą przyjmowałam za błędną. -Tak... Niewinna, piękna, blondynka morduje! Nie dałabyś rady.-Zaśmiał się. -Uważaj na słowa...-Wyszeptał Paul do Jamesa. -Auć!-Pisnęłam. To było dla mnie jak obelga. Bolesne słowa.-Uwierz że położyłabym Cię jedną ręką. -Nie wierzę.-Nic dziwnego. Nie wyglądałam na silną. Aby mu udowadnić złapałam go za rękę i zgniotłam ją. Nie było to maksimum siły, mogłam pokazać o wiele więcej. To jednak wystrczyło aby sprawić mu ból. Był zdziwiony, ale i przerażony.-O kurwa!-Mimo to zaczął się śmiać. Nie miałam mu nic więcej do powiedzenia. Odeszłam od nich. Dołączył do mnie Paul. Objoł mnie ramieniem. To było miłe i przyjemne. Ten dom był dość duży. O wiele mniejszy od mojego pałacyku ale to oczywiste. Każdy mógł znaleźć tu dla siebie własny kąt. My wybraliśmy sypialnię z butelką piwa z której co jakiś czas upijałam niewielkie łyki. Usiedliśmy wygodnie na kanapie. -Nie musiałaś mu pokazywać swojej siły. -Musiałam, obraził mnie. A tak naprawdę, gdybym chciała, mogłabym mu złamać ten nadgarstek!-Broniłam sluszności mojego czynu.-Dlaczego ostrzegłeś go żeby uważał na słowa?-Zaczęłam podejrzewać że Paul już się domyśla. Szybki było. -Czy naprawdę myślałaś że jako osoba która zabiła dość dużo wampirów nie będę nosić przy sobie werbeny?!-Zapytał. Teraz wszystko było jasne, tylko udawał że go zahipnotyzowałam. -Ty kłamczuchu!-Zaśmiałam się. Nie byłam na niego zła, to było naprawdę dobre zagranie. Oparłam się o oparcie kanapy i wygodnie podciągnęłam nogi. -Nigdy więcej takich zagrań! -Nigdy to dosyć długo... -Wydaje się że to tak krótko. Pożyje człowiek jeszcze pięćdziesiąt lat i już go nie ma. Obietnica nieważna.-Powiedział optymistycznie. -Nie chcę żebyś umierał za pięćdziesiąt lat. Fajnie by było móc kochać się z tobą przez wieczność.-Ton mojej wypowiedzi robił się co raz bardziej ponury. -Ile ty wypiłaś?-Zapytał. -Stanowczo za mało!-Odparłam żywo i wypiłam piwo do końca. Miałam ochotę tańczyć. Pociągnęłam Paula za rękę. Wyszliśmy z sypialni i weszliśmy w tańczący tłum. Rozpierał mnie energia. Wypiłam drugie piwo podczas gdy Paul wypił pierwsze. Potem kolejne piwo i kolejne... A potem byłam już trochę pijana. Przestaliśmy tańczyć i wszliśmy na ganek gdzie James siedział z jakąś dziewczyną. Na mój widok praktycznie zapomniał o tamtej dziewczynie i zajął się tylko mną. -Teraz wierzę.-Oznajmił.-Skąd ty masz tyle siły?!-Zapytał. Był pod wrażeniem. -Takie tam...-Udałam że nie chcę się przechwalać. -To na serio ciekawe! Chciałbym to wiedzieć.-Nie dawał za wygraną. -To ty jesteś tą słynną Difrie?-Zapytała dziewczyna. Jej pytanie było takie typowe i nudne. Tak jak ona. Ubrana w obcisłą sukienkę mini, z przesadną tapetą i z butami na których nie do końca umiała chodzić. -Zasłynęłam z miana mordercy. Marna to sława. -Oznajmiłam bez humoru. Ona na to zaczęła się śmiać. Paul'owi i James'owi nie wydało się to takie śmieszne. -Camil, zostaw sobie to pytanie.-Zasugerował cicho James. -Nie jestem fanką biegnących za mną paparazzi.-Wiedziałam co mówię. -Czekaj! Czy ty nie chodziłaś z tym piosenkarzem?! To musisz być ty....-Nie chciałam aby tutaj ktoś o tym wiedział. Liczyłam że tu nikt nie zwróci uwagi. -Tak to ja...-Odpowiedziałam niechętnie. To był dość nie fajny związek. Non-stop gonili za mną z aparatami. -O kurczę! Mam wszystkie gazety w których byłaś razem z Olim.-Wybuchła z radości. Nie chciało mi się z nią rozmawiać. -A więc może pójdziesz i policzysz ile jest liter w każdej gazecie.-Zasugerowałam patrząc jej w oczy. Przez moment się nie ruszała, potem ożyła i oznajmiła. -Wiecie co? Chyba już pójdę.-Zrobiła dokładnie to co jej kazałam, poszła sobie. James się odrobinę zdziwił. Paul spojrzał na mnie jakby chciał powiedzieć 'Musiałaś to robić?' -Nie wiedziałem że ty taka sławna jesteś.-Zaśmiał się. -Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.-Odpowiedziałam. To co o mnie wiedział było tylko małym skrawkiem informacji. -Na atrakcję nie narzekam.-Powiedział zadowolony. Zakręciłam się lekko tracąc równowagę i opadając w jego ramiona.-Jesteś pijana!-Zaśmiał się. -Jestem?-Byłam trochę pijana ale nie na tyle aby się zataczać, a jednak. James zaśmiał się głośno. Szybko się podniosłam i wstałam na równę nogi. Wzięłam od jakieś dziewczyny piwo, a następnie ją zahipnotyzowałam.-To moje.-Przechyliłam butelkę i napiłam się. -A ja myślałem że Sylvia przyjdzie sama.-Powiedział James. Miał na myśli stojącą z jakimś chłopakiem brunetkę. -Chciałeś ją pocieszać? Nie potrzebnie zaprosiłeś Sylvie. Ona jest banalna.-Skomentował Paul. -Nie jest banalna...-Próbował jej bronić.-Ona tylko... Ona jest banalna.-Nie było możliwości aby zaprzeczył. Nudziłam się przy nich. -Najładniejsza dziewczyna jest już zajęta.-Był zawiedziony, ale się uśmiechał, do mnie. Mówiąc najładniejsza miał na myśli mnie. Jakże miłe pochlebstwo. -Nie przesadzaj!-Odparłam.-Mam wiele wad.-Próbowałam go pocieszyć. -Jakich na przykład?-Był dociekliwy. -Nie mogę Ci ich zdradzić. To też słodka tajemnica, jak widomo tajemnice najlepiej mieć we dwoje, a jedno z nich powinno być martwe.-To była rzecz oczywista. Mój wampiryzm był moim słodkim sekretem. Nie mówiąc nic więcej. Odeszłam od nich wypijając całą zawartość butelki, którą potem specjalnie upuściłam na ziemię. Zaczęłam tańczyć w tłumie. Tańczyłam z kim popadnie. Z równie pijanymi dziewczynami, z chłopkami. Paru z nich chyba nawet całowałam. Gdy zgłodniałam, podeszłam do jakiegoś chłopaka. Zahipnotyzowałam go aby się nie ruszał, a następni zawiesiłam się na jego szyi i wgryzłam się w nią. Było odrobinę ciemno i dość tłocznie. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Mogłam spokojnie się pożywić. Po skończeniu wyśmienitego posiłku, wyszłam z tłumu i schodami poszłam na górę na taras. Wiedziałam że James tam będzie. Opierał się o barierkę i spoglądał w dół. Podeszłam do niego. Chodzenie zaczęło mi sprawiać pewną trudność. Powód tego był oczywisty. -Camil to łatwa szmata.-Byłam lekko pijana, a moje stwierdzenie nie były zbytnio taktowne.-Nie leci na ciebie tylko na twój portfel.-James spojrzał się na mnie w oczekiwaniu na dalszy ciąg przemowy.-Nie żeby z tobą było coś nie tak. Jesteś przystojny, dość. Nawet zabawny. Potrzebujesz tylko dziewczyny a nie szmaty, bo podłoga i tak będzie brudna.-Zaśmiałam się. -Dzięki. Powiedz mi to pojutrze kiedy nie będziesz pijana. -Może i jestem pijana,-Zachwiałam się lekko.-ale przynajmniej się bawię. A ty siedzisz tu jak ten gbur i się nudzisz. Usiadłam na barierce. Było to ryzykowne, ale co mogło mi się stać?! James'owi się to nie podobało ale nie był w stanie mnie przekonć abym zeszła. To było zabawne, grałam na jego nerwach, odchylając się i spoglądając w dół. -Zejdź.-Zażądał. -Nie.-Odpowiedziałam stanowczo. -Zjedź!-Powtórzył. -Dobra!-Zgodziłam się ale na trochę innych zasadach. Odchyliłam się do tyłu o puściłam barierkę. Zgrabnie upadłam na ziemię. James wychylił się spanikowany. Stanęłam pewnie i zaśmiałam się. -Chyba za dużo wypiłam.-Nie było co do tego najmniejszej wątpliwości. James szybko zszedł na dół. W obawie że się przewrócę, złapał mnie i pomógł mi dojść do samochodu. Ciężko było iść w linii prostej, więc pomoc okazała się jk najbardziej słuszna. -Zawiozę cię do domu.-Zaoferował. -Jestem za.-Nie miałam nic przeciwko temu. Samodzielnie bym tego nie zrobiła. Procenty zaczęły działać. Jak obiecał, zawiózł mnie do domu. Jednakże podwiezienie mnie pod drzwi nie wystarczyło. W trakcie drogi usnęłam. James wziął mnie na ręce. Nie wymagało to wielkiego trudu bo byłam lekka. Zaniósł mnie do mojego pokoju. Już chciał wyjść kiedy otworzyłam oczy. -Możesz do mnie podejść?-Zapytałam. Nie miał nic przeciwko. Stanął przy mnie.-Bliżej.-Poprosiłam. Zbliżył się do mnie.-Bliżej.-Zbliżył się jeszcze bardziej. Teraz prawie się stykaliśmy. Szybko złapałam go za szyję i bezproblemowo wgryzłam się w nią. James bardzo się szarpał, ale smak świeżej krwi dodawał mi sił. Delektowałam się nim, jego krwią. Zaczął krzyczeć. -Przestań! Zostaw mnie!-Powtarzał co chwilę. W końcu nie miał już na to siły. Poddał się a ja przestałam. Puściłam go na ziemię i jak gdyby nigdy nic zasnęłam. Rano James nadal leżał na ziemi. Po ciuchu wstałam wzięłam prysznic i przebrałam się w białą koszulkę, beżowy kardigan i również beżowe dżinsy. Wyszłam z garderoby, ale James'a nie było już na podłodze. Szybko znalazłam się przed nim gdy schodził po schodach. -Tak bez pożegnania?-Zapytałam. -Twoja twarz, twoje oczy... Wczoraj. Co to było?!-Nie mógł uwierzyć w to co wczoraj zobaczył. -Ta... Tak już mam. Zapomnisz o tym że cię ugryzłam. Jesteś moim przyjacielem i będę się tobą karmić kiedy zechcę.-Skupiłam się na jego oczach. Chciałam żeby tak było. Na tym polegała hipnoza. Mina oraz ton James'a od razu się zmienił. -Miło Cię widzieć. Nieźle wczoraj zabalowałaś. Muszę już lecieć. Do zobaczenia jutro w szkole?-Zależało mu na szybkim wyjściu. -Do zobaczenia jutro w szkole. Zaklej plastrem ranę.-Zauważyłam. James wyszedł zamykając za sobą drzwi. Miałam dwa wyjścia spędzić ten dzień na spaniu w pokoju przed tabletem, lub przed telewizorem. Wybrałam telewizor. Wróciłam więc do mojego pokoju i wskoczyłam pod koc. Byłam nie wyspana. Wzięłam do ręki pilot od telewizora i zaczęłam przelatywać po kanałach. Zatrzymałam się na Titanicu. Na myśl o tym filmie chce mi się śmiać. Miałam płynąć tym statkiem, ale zatrzymały mnie pewne sprawy. Sam film już mnie tak nie śmieszył. Po pewnym czasie usnęłam. OD AUTORA: Jak już zapewne zauważyliście, w tekście pojawia się wiele literówek. Czasami pojawiają się nawet pomyłki słowne. Jeśli cokolwiek będzie dla was niezrozumiałe proszę pisać w komentarzach. Przepraszam za białe tło w niektórych miejscach. Nie wiem jak to naprawić. Niestety, jestem tylko człowiekiem. Mam nadzieję że rozdział się wam spodoba a opinię wyrazicie w komentarzach. Mam do was ogromną prośbę. Jeśli wam się podobało, udostępnijcie mój blog na swoich stronkach, fanpagach i tym podobne. Wiem że o wiele proszę, ale to dla mnie bardzo ważne. Za każe udostępnienie bardzo dziękuję : )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz